Niepokorni. Vincent V. Severski
się do Konrada i ścisnęła go mocniej za ramię. Weszli na klatkę schodową, wsiedli do windy, ale nie pojechali na górę, lecz na dół, do garażu.
Zajęli miejsca we wnętrzu saaba. Konrad umieścił kartę SIM w aparacie i po chwili telefon zalogował się do sieci.
– Słaby zasięg w garażu… jedna kreska – oświadczył. – Wysiądę.
– Otwórz okno, wystarczy – rzuciła Sara.
Opuścił szybę, a na wyświetlaczu od razu przybyła dodatkowa kreska. Wyjął z kieszeni kartkę i wybrał dwunastocyfrowy numer. Przyłożył słuchawkę do ucha. Po kilkunastu sekundach nastąpiło połączenie.
– Cześć, Marcel – powiedział.
– Czekałem na twój telefon – usłyszał niski głos Marcela. – Stary z ciebie szpion, więc dobrze, że dzwonisz na bezpieczny telefon. Co wyście nawyprawiali? Rakowiecka i Miłobędzka dostają sraczki na sam dźwięk waszych imion. Premier i minister Tadek podejrzewają, że montujecie jakiś zamach stanu… he, he, he… – zaśmiał się nieszczerze. – Co jest grane, Konrad?
– Rzeczywiście wygląda na to, że możemy mieć zamach stanu w Polsce, a przynajmniej potężną rozpierduchę. Ale to nie my ją spowodujemy, tylko oni sami. Wiesz przecież… specjaliści od polityki w oborze, stodole i kurniku. – Konrad był trochę podenerwowany. – Ach… co ci będę mówił… tak czy inaczej dzwonię, bo musimy pogadać. Wszystko ci powiem, bez listka ściemy. Ty zadecydujesz. Ale bez ciebie cała ta sprawa nie ma sensu… sam zresztą ocenisz. Wiem, że nie powinienem tak mówić, ale powiem: nie mamy wyjścia i muszę ci zaufać.
– Groźnie to wszystko brzmi, a jeszcze gorzej wygląda – odparł Marcel i zamilkł, bo potrzebował chwili.
Wiedział, że Konrad wciąga go w swoją grę. Jeśli się z nim spotka, nie poinformowawszy wcześniej szefa ABW – który oczywiście natychmiast zadzwoni do wszystkich pozostałych graczy – to właściwie stanie się spiskowcem takim jak on. Jeśli powiadomi przełożonego, z pewnością otrzyma carte blanche na spotkanie, ale z dyktafonem w kieszeni. Chciał wiedzieć, jaką tajemnicę skrywają Konrad i Sara, ale żeby móc się zastanowić, co z nią począć i ile jest warta, musiał podjąć decyzję w tej chwili, bo doskonale zdawał sobie sprawę, że Konrad wie, co oznaczałaby odpowiedź: „Muszę się zastanowić”. Ryzykował przez całe życie, więc i ten kolejny raz musiał, chociaż rzucał na szalę własny los, którego nie był reżyserem.
– Dobrze – powiedział niepewnie. – Jutro?
– Jutro – potwierdził Konrad. – Dam znać gdzie. – I po chwili dodał: – Dobrze zrobiłeś, Marcel.
– Intuicja mówi mi…
– Intuicja nigdy się nie myli, bo to nasz pierwotny instynkt.
– Ech… Konrad, nie owijaj w bawełnę.
Choć nie mogli tego zobaczyć, obaj się uśmiechnęli.
– Musisz mi zdjąć obserwację na ten czas. Nikt nie może się dowiedzieć o naszym spotkaniu…
– Dobrze – przerwał mu Marcel. – Ale… widzisz… nie dam głowy, że to nie wycieknie.
– To wstaw na jutro zaufaną ekipę, a jak się dowiesz, o co chodzi, to wszystko się zmieni, i ty też zmienisz zdanie. Nic już nie będzie takie jak poprzednio. – Konrad pojechał na górnym c, ale wyświechtany frazes wcale nie zabrzmiał pusto.
– Dobrze.
– Powiedz jeszcze, kto dał na nas zlecenie.
– Apple Tea. I uważajcie w łóżku… – Zaśmiał się delikatnie, z sympatią, i Konrad to wyczuł. – Macie w domu oko i ucho, ale nie od nas, więc nie mogę wam pomóc.
– Dzięki, zdajemy sobie sprawę – odparł Konrad i rzucił: – Marcel?
– Co?
– Wytrzymaj do jutra.
Konrad się rozłączył, ale Marcel i tak nie miał zamiaru odpowiadać, doskonale wiedział, o co mu chodziło, i pomyślał, że intuicja rzeczywiście nie ma w ich życiu specjalnego zastosowania, szczególnie kiedy muszą rozstrzygać o własnym losie.
– No i co? – zapytała Sara.
– Zobaczymy.
– A co czujesz?
– Jak go znam, pewnie poszedł do baru i wlał w siebie tęgiego chivasa. Kalkuluje… żona, dzieci, brak pełnej wysługi. Też bym tak się czuł. Wpierdoliliśmy go i teraz dryfuje na wielkiej morskiej minie. Jesteśmy przestępcami, więc jaki ma wybór? W gruncie rzeczy zachowujemy się jak para oszustów, dlaczego ma nam uwierzyć…
– Ale co czujesz, do cholery?! – Sara zrobiła się bardziej ostra, bo Konrad zaczął przynudzać, i pożałowała, że to nie ona rozmawiała z Marcelem.
– W walce człowieka ze światem stawiam na człowieka… na Marcela. Zaufa nam.
– Nawet jeśli się mylimy, i tak nie ma to już znaczenia. Jutro wszystko się okaże. – Sara spuściła z tonu. – Zawsze lubiłam Marcela i zawsze czułam, że to porządny gość, a kobieta ma wyjątkową intuicję i nigdy się nie myli. – Jej twarz po raz pierwszy tego dnia się rozpogodziła i po chwili rozbłysła filuternym uśmiechem.
Konrad wyjął Sarze z ręki e-papierosa. Dotknął wnętrzem dłoni jej policzków, lekko ścisnął i delikatnie przyciągnął do siebie, pocałował w wydęte usta, a ona natychmiast odpowiedziała mu wybuchem namiętności, jakiej już dawno nie zaznał. Poczuł, że powoli zalewa go fala ciepła, potem żaru, i zaczął odpływać gdzieś na zielony archipelag szczęścia.
– Mamy… w domu… oko i ucho… – zdążył jeszcze wymruczeć przez zaciśnięte usta.
– Wiem… Dlatego zostajemy tutaj. Podciągnij szybę…
Od zniknięcia Michaiła minęły równo trzy tygodnie. Ale Zoja Tokina, na pozór twarda rosyjska diełowaja żenszczina, zatrudniona w niemieckiej firmie Gruber & Bach z siedzibą na trzydziestym szóstym piętrze wieżowca Mercury, jednego z najwyższych w Europie, nie potrafiła policzyć, ile od tamtego czasu upłynęło dni. Wiedziała jedynie, że wszystkie były złe, ale najgorszy był ten pierwszy.
W pracy nagle wszyscy zaczęli się jej przyglądać, znikły uśmiechy, koledzy i koleżanki zrobili się małomówni, a czasami opryskliwi, nikt nie przytrzymywał drzwi, nie puszczał jej przodem, nie proponował herbaty. Gruber stał się jeszcze bardziej arogancki. Na ulicy przechodnie odwracali od niej wzrok, a sąsiedzi obserwowali ją zza firanek. Była niemal pewna, że świat wywrócił się do góry nogami.
Tylko dwóch tajniaków, towarzyszących jej nawet w damskiej toalecie, było całkowicie szczerych w swoich intencjach.
Kilka dni po wyjeździe Michaiła – tak bowiem określała jego zniknięcie – została zatrzymana przed swoim domem i przewieziona do willi na Zamoskworieczju.
Dwupiętrowy dom z lat trzydziestych, z łuszczącym się tynkiem, wywarł na Zoi jak najgorsze wrażenie, tym bardziej że trzej ponurzy mężczyźni z FSB, którzy jej towarzyszyli, przez całą drogę milczeli. Zresztą o nic nie pytała, bo doskonale wiedziała, dlaczego ją zatrzymano. Nie pokazali żadnego dokumentu ani nawet legitymacji, nie powiedzieli, że jest aresztowana, tylko otworzyli drzwi czarnego samochodu nieznanej marki, z którego buchnęło przetrawionym tytoniem i męskim potem.
Przytrzymywana pod ramiona przez dwóch tęgich tajniaków, została poprowadzona szybkim krokiem przez obszerny hol w kierunku małych drzwi w rogu. Przez moment myślała, że prowadzą ją do celi, w której za chwilę kat