Niepokorni. Vincent V. Severski
trwało ledwie kilkanaście minut i prawie cały czas mówił Krugłow. Generał Łopatin przysłuchiwał się uważnie i nie odezwał ani słowem, ale wzrok utkwił w Siemionowie, jakby chciał go sprowokować albo prześwietlić. Zawsze lubili się obnosić z tą swoją elitarnością i nieprzeniknionym etosem, szczelnością i tajnością. Siemionow jednak znał te zagrywki wojskowych szpiegów z GRU i nie dał się podejść, wytrzymując wzrok Łopatina.
Wrócił do swojego biura, gdzie czekał już na niego generał Kożewkin i wszyscy trzej zastępcy. Wyglądało to tak, jakby od dawna wiedzieli, co się dzieje, a on, Iwan Siemionow, naczelnik wydziału, właśnie został poinformowany jako ostatni. Nie mógł uwierzyć, że to wszystko dzieje się naprawdę.
Kiedy spojrzał na ich twarze pozbawione śladów sympatii, zaskoczenia, złości, rzucające spojrzenia bez wyrazu, pomyślał, jak to możliwe, że z tymi ludźmi przepracował tyle lat, przeżył tyle radości, porażek, przyjaźni, a teraz jedyne, co mają mu do zaoferowania, to pantomimiczna obojętność. Zrobiło mu się niedobrze. Jakby zawisł w ciemnej przestrzeni i nie mógł się zorientować, gdzie jest ziemia, a gdzie niebo.
Co ja tu jeszcze robię? – pomyślał, patrząc na zimne twarze zebranych, i zaraz zdał sobie sprawę, że to, niestety, Służba Wywiadu Zagranicznego Federacji Rosyjskiej, a nie bank spółdzielczy, i nie można stąd wyjść, kiedy się chce.
Choć w głębi duszy miotała nim wściekłość, uśmiechnął się szeroko do zebranych.
– Znaczy… już wiecie. Bardzo się cieszę, że mogliśmy razem pracować…
Powiedział jeszcze kilka zdań w tym stylu, bez entuzjazmu i bez sympatii do tych ludzi, a potem schylił się po swoją teczkę stojącą obok biurka, włożył ją pod pachę i wyszedł z gabinetu.
Krugłow wyjął z lodówki butelkę ormiańskiego koniaku, która została po generale Lebiedziu. Postawił dwa kieliszki i popielniczkę. Nalał po połowie, jakby wiedział, ile Łopatin lubi wypić przed dziesiątą, po czym z kieliszkiem w dłoni zajął miejsce za biurkiem, moszcząc się na swoim zielonym fotelu, i zapalił papierosa.
– Wygląda na średnio rozgarniętego – zaczął Łopatin. – Czyli w sam raz. Nie zorientuje się?
– Nie powinien. Wybrałem go, bo to zaprzeczenie Popowskiego. Nie mogłem znaleźć nikogo, kto nie byłby z tym zbiegiem jakoś związany. Ludzie Lebiedzia i jego cisi sympatycy kryją się jeszcze po kątach, tylko udają lojalnych. A ten się różni… widać gołym okiem, no i nigdy razem nie pracowali… no… poza jedną sprawą, ale i tak… Pochodzi ze wsi, nie jest z żadnej rodziny. – Krugłow jakby się zamyślił. – No bo co może mieć wspólnego Polska z Koreą Północną?
Łopatin uśmiechnął się dwuznacznie.
– Nas – wtrącił. – Rosję. Dzisiaj wszystko, co jest ważne, musi być powiązane z Rosją. Tak mówi prezydent. Nie słyszałeś? – zakończył ironicznym pytaniem, unosząc krzaczaste brwi.
Obaj się uśmiechnęli i wznieśli kieliszki.
– Słyszałem – odparł Krugłow. – Co robimy? Siemionow jest już gotowy.
– Władimir Władimirowicz uważa, że pomysł jest dobry i powinniśmy wdrożyć go jak najszybciej – oświadczył Łopatin pewnym siebie tonem. – Wkrótce w Polsce będą mieć przedterminowe wybory prezydenckie, a my musimy doprowadzić do przedterminowych wyborów parlamentarnych gdzieś za pół roku. Inaczej nie będziemy mogli działać na Ukrainie ani w Syrii. Władimir Władimirowicz uważa, że ta sprawa ma być napędem dla Polski, która powinna ruszyć jak nasz koń trojański.
– No tak…
– Nie możemy dłużej czekać z Brukselą, więc Popowski spadł nam z nieba i… – Łopatin urwał w pół zdania, zawiesił na chwilę głos i zaraz dodał: – Sytuacja międzynarodowa jest wprost wymarzona do rozpoczęcia operacji na wszystkich frontach… polskim szczególnie…
– Tak… sytuacja wewnętrzna w Polsce jest idealna i właściwie to wystarczy czekać, aż wszystko im powie i sami zaczną działać.
– Należy założyć, że już to zrobił. Kwestia, kiedy wybuchnie bomba polityczna, teraz zależy już tylko od nas. A potem Polacy sami załatwią resztę. Najpierw nas znienawidzą, a potem jeszcze bardziej… – Obaj wybuchnęli śmiechem. – I nie o to chodzi, by nas lubili, tylko nienawidzili, szanowny generale Krugłow. Wy tego jeszcze nie wiecie? Im bardziej Polacy nas nienawidzą, tym bardziej Niemcy nas lubią, dlatego nie może być nic gorszego dla Rosji niż Polacy w niemieckich czołgach.
– Z tego, co ustaliliśmy, wynika, że Popowski nie wiedział o „Graalu”…
– Wiedział Lebiedź! – przypomniał ostro Łopatin. – Więc jakieś ryzyko jest, choć to bardzo mało prawdopodobne. Mógł się domyślać, że coś jest nie tak na jego terenie, ale to trochę mało. Niemniej jednak trzeba go jak najszybciej uciszyć. Ty za to odpowiadasz.
– Ale za Popowskim puściłem już psy…
– I bardzo dobrze, w walce człowieka ze światem trzeba stawiać na świat, ale ta prawda ma sens tylko wtedy, kiedy to się robi na Kremlu. Władimir Władimirowicz chce go mieć w Moskwie, a jak się nie da, to ma być zlikwidowany. Nic tak przecież nie utwierdzi Polaków w przekonaniu, że mówił im prawdę, jak jego śmierć. Oni tam mają kompleks Litwinienki, więc trzeba to wykorzystać i oby żył jak najdłużej.
– Popowski? – zapytał zdziwiony Krugłow.
– Nie… kompleks.
Roześmiali się i przechylili kieliszki.
– No tak, Rosjanin nawet po śmierci powinien służyć ojczyźnie. To nie jest duża przeszkoda – rzucił Krugłow, wypuszczając dym przez nos.
– Tyle że jego prawda to już nie będzie nasza prawda ani cała prawda. Poza tym nie możemy Polakom i Amerykanom zostawić takiego doradcy, bo to będzie nasz kompleks… kompleks Gordijewskiego. Właściwie to przy pomocy Popowskiego skopiujemy w jakimś sensie to, co zrobiliśmy Szwedom. – Łopatin pociągnął tęgi łyk zimnego koniaku i nawet się nie skrzywił. – Co z tą jego… kobietą?
– Zoją Tokiną?
– Właśnie. Jest coś nowego?
– Pracujemy nad nią, ale na razie… nic.
– Najważniejsze, żeby nam nie znikła. Bo to może być mocny argument w rozgrywce z Popowskim. Zakochany szpieg to pechowiec albo człowiek chory. Ludzka głupota jest najlepszym sprzymierzeńcem szpiegów, ale nie własna. Własna głupota to śmierć.
– Dopadniemy go, nie ukryje się. Nie ma takiego miejsca na świecie, którego by nie znał kapitan Rudolf Doronin…
– Jeszcze jedna sprawa, o której ci nie powiedziałem – wszedł mu w słowo Łopatin, podsuwając pusty kieliszek do napełnienia. – Decyzja prezydenta. Operację prowadzi GRU, a SWZ nas uzupełnia. Rozumiem, że nie muszę ci objaśniać dlaczego?
– Oczywiście, że nie – odparł pokornie Krugłow.
– Prezydent nie ma jeszcze zaufania do kadry. Dopóki nie wyczyścisz szeregów ze złogów polebiedziowych, operacja musi pozostać w gestii GRU. Warszawską „złotą piątkę” trzeba chronić za wszelką cenę. Ponad trzydzieści lat ją budowaliśmy, dopieszczali i wpompowali w nią dziesiątki milionów, żeby teraz przyniosła Rosji korzyść. I nie może jakiś Popowski, zasmarkany lebiedziowy chuj, zniweczyć pracy pokolenia wywiadowców GRU. Rozumiecie, towarzyszu generale? Porażka nie jest zaplanowana, jeśli wiesz, co to znaczy. – Łopatin zrobił się niespodziewanie oschły, nawet nieprzyjemny. – Bo kompleks Gordijewskiego to macie wy… tutaj… – Spojrzał świdrującym wzrokiem na czerwonego Krugłowa i dodał: – Tu… w Jasieniewie. GRU nie przecieka.
Krugłow