Zwodniczy punkt. Dan Brown
kwestia miniaturyzacji. Pierwsze latające mikroboty, zaprojektowane przez NASA jako bezzałogowe narzędzia badawcze dla przyszłych misji na Marsa, miały kilkanaście centymetrów długości. Dzięki postępowi w dziedzinie nanotechnologii i mikromechanice oraz zastosowaniu superlekkich materiałów energochłonnych, latające mikroboty stały się rzeczywistością.
Prawdziwy przełom nastąpił w nowej dziedzinie nauki, biomimice, zajmującej się naśladowaniem matki natury. Idealnym pierwowzorem dla zwrotnych, sprawnych mikrobotów stały się ważki. Sterowany przez Deltę Dwa model PH2 miał centymetr długości – tyle co komar – i był wyposażony w dwie pary przejrzystych, przegubowych, silikonowych skrzydełek, które zapewniały mu niezrównaną mobilność w powietrzu.
Kolejnym punktem zwrotnym stało się udoskonalenie układu napędowego mikrobota. Modele prototypowe mogły ładować komórki energetyczne w czasie unoszenia się pod źródłem jasnego światła, nie były więc idealne do prowadzenia ukradkowej obserwacji czy pracy w ciemnych pomieszczeniach. Nowsze modele mogły ładować się po prostu przez parkowanie w odległości kilku centymetrów od źródła pola magnetycznego. W nowoczesnym społeczeństwie pola magnetyczne są wszechobecne – monitory komputerowe, silniki elektryczne, głośniki, telefony komórkowe – stacji ładowania nigdy nie brakuje. Robot wpuszczony do danego pomieszczenia może przekazywać dźwięk i obraz praktycznie w nieskończoność. PH2 Delty Dwa pracował już ponad tydzień, nie sprawiając żadnych kłopotów.
Jak owad w ogromnej stodole, mikrobot latał bezgłośnie w nieruchomym powietrzu w wielkim centralnym pomieszczeniu budowli. Krążył nad niczego niepodejrzewającymi ludźmi – technikami, naukowcami, specjalistami z wielu dziedzin nauki – przekazując obraz z lotu ptaka do bazy. Delta Jeden wypatrzył na ekranie dwie znajome postacie pogrążone w rozmowie. Treść rozmowy miała być wyznacznikiem. Kazał Delcie Dwa opuścić PH2 i słuchać.
Manipulując urządzeniem sterującym, Delta Dwa włączył czujniki dźwięku, wycelował wzmacniacz paraboliczny i opuścił mikrobota na wysokość trzech metrów nad głowy rozmawiających mężczyzn. Przekaz był słaby, ale zrozumiały.
– W ciąż nie mogę w to uwierzyć – mówił jeden z naukowców. Podniecenie w jego głosie nie zmalało, odkąd zjawił się tutaj przed czterdziestoma ośmioma godzinami.
Drugi wyraźnie podzielał jego entuzjazm.
– Czy kiedykolwiek… czy myślałeś kiedyś, że zobaczysz coś takiego?
– Nigdy w życiu – odparł z uśmiechem pierwszy. – To jak cudowny sen.
Delcie Jeden to wystarczyło. Wyglądało na to, że sytuacja rozwija się zgodnie z przewidywaniami. Delta Dwa odsunął mikrobota od rozmawiających i skierował go do kryjówki. Zaparkował maleńkie urządzenie w pobliżu cylindra generatora. Komórki energetyczne PH2 natychmiast zaczęły ładować się na następną misję.
Rozdział 6
Gdy pavehawk ciął poranne niebo, Rachel Sexton rozmyślała o dziwnych wydarzeniach, jakie miały miejsce tego poranka. Dopiero nad zatoką Chesapeake zdała sobie sprawę, że lecą w niewłaściwym kierunku. Początkowa konsternacja błyskawicznie ustąpiła niepokojowi.
– Hej! – zawołała do pilota. – Co pan robi? – Jej głos był ledwo słyszalny w hałasie wirników. – Miał pan mnie zabrać do Białego Domu!
Pilot pokręcił głową.
– Przykro mi, proszę pani. Prezydenta nie ma w Białym Domu. Rachel próbowała sobie przypomnieć, czy Pickering mówił konkretnie o Białym Domu, czy też po prostu przyjęła to miejsce przeznaczenia za oczywiste.
– A gdzie jest?
– Spotka się z panią gdzie indziej.
Nie chrzań.
– Gdzie jest to „gdzie indziej”?
– Już niedaleko.
– Nie o to pytałam.
– Dwadzieścia pięć kilometrów stąd.
Rachel spiorunowała go wzrokiem. Ten facet powinien być politykiem.
– Kul unika pan równie dobrze jak pytań?
Pilot nie odpowiedział.
Przelot nad zatoką Chesapeake zabrał im niespełna siedem minut. Kiedy w polu widzenia ponownie ukazał się ląd, pilot skręcił na północ i okrążył wąski półwysep, na którym Rachel zobaczyła szereg pasów startowych i zabudowań w stylu wojskowym. Pilot opadł w ich stronę i wtedy zrozumiała, co to za miejsce. Sześć płyt wyrzutni i osmalone wieże były dobrą wskazówką, ale gdyby miała wątpliwości, ogromne litery wymalowane na dachu jednego z hangarów oznajmiały: WYSPA WALLOPS.
Na wyspie Wallops znajdowała się jedna z najstarszych baz kosmicznych NASA. Wciąż używana do wystrzeliwania satelitów i testowania eksperymentalnych samolotów, leżała z dala od centrum uwagi.
Prezydent jest na wyspie Wallops? To nie ma sensu.
Pilot ustawił maszynę równolegle do trzech pasów biegnących wzdłuż wąskiego półwyspu. Wydawało się, że kieruje się na drugi koniec środkowego.
Zaczęli zwalniać.
– Spotka się pani z prezydentem w jego gabinecie.
Rachel odwróciła się i zastanowiła, czy facet nie żartuje.
– Prezydent Stanów Zjednoczonych ma gabinet na Wallops?
Pilot miał śmiertelnie poważną minę.
– Prezydent Stanów Zjednoczonych ma gabinet, gdzie tylko zechce, proszę pani.
Wskazał koniec pasa. Rachel zobaczyła w dali lśniący wielki samolot i serce podeszło jej do gardła. Nawet z odległości trzystu metrów poznała jasnoniebieski kadłub zmodyfikowanego boeinga 747.
– Spotkam się z nim na pokładzie…
– Tak, proszę pani. Jego dom daleko od domu.
Rachel wbiła wzrok w imponującą maszynę opatrzoną wojskowym kryptonimem „VC-25-A”, dla reszty świata znaną pod inną nazwą – „Air Force One”.
– Wygląda na to, że zwiedzi pani nowy – powiedział pilot, wskazując cyfry na stateczniku pionowym.
Rachel w osłupieniu pokiwała głową. Niewielu Amerykanów wie, że w rzeczywistości służbę pełnią dwa Air Force One – identyczne, specjalnie zmodyfikowane 747-200-Bs, jeden oznaczony numerem 280 000, a drugi 290 000. Oba latają z prędkością dziewięciuset pięćdziesięciu kilometrów na godzinę i są przystosowane do tankowania w powietrzu, co zapewnia im praktycznie nieograniczony zasięg.
Gdy pavehawk usiadł na pasie obok prezydenckiego samolotu, Rachel zrozumiała, dlaczego Air Force One bywa nazywany „latającym Białym Domem”. Jego widok onieśmielał.
Kiedy prezydent udawał się za granicę na spotkania z głowami państw, często prosił – powołując się na względy bezpieczeństwa – żeby spotkanie odbyło się na pasie startowym na pokładzie jego odrzutowca. Niewątpliwie innym ważnym powodem było zapewnienie sobie psychologicznej przewagi w negocjacjach. Wizyta w Air Force One z dwumetrowym napisem STANY ZJEDNOCZONE na kadłubie robiła znacznie większe wrażenie niż odwiedziny w Białym Domu. Pewna członkini gabinetu brytyjskiego zarzuciła prezydentowi Nixonowi, że „wymachuje jej przed nosem swoją męskością”, kiedy zaproponował spotkanie na pokładzie Air Force One. Załoga natychmiast przezwała samolot „Wielkim Fiutem”.
– Pani Sexton? – Mężczyzna w marynarce służb specjalnych otworzył drzwi śmigłowca. – Prezydent czeka.
Rachel