Immunitet. Joanna Chyłka. Tom 4. Remigiusz Mróz

Immunitet. Joanna Chyłka. Tom 4 - Remigiusz Mróz


Скачать книгу
cały alkohol?

      – Mhm. Znikł cały, co do kropli.

      – W takim razie spraw jeszcze, że sam znikniesz.

      – Słucham?

      – Wiesz, którędy do wyjścia.

      Sprawiał wrażenie, jakby jej obcesowość go zaskoczyła. Dziwne, znał ją wystarczająco dobrze, by spodziewać się bardziej szorstkich słów. Wydawało jej się, że kto jak kto, ale Zordon dawno się uodpornił.

      – Czarująca jak zawsze – bąknął.

      – Nie mam zamiaru cię czarować. Poza tym pozostajemy jeszcze w stanie wojny.

      – Doprawdy?

      – Oczywiście. Po numerze, który mi wyciąłeś…

      – Już dawno odpokutowałem.

      – Za to, że wybrałeś karierę, a nie lojalność wobec patronki? O nie, za to nie można tak po prostu odpokutować.

      Pokręcił głową, jakby rzeczywiście dziwiło go, że ma mu to za złe. Chyłka nie zamierzała mu odpuszczać, przynajmniej jeszcze przez jakiś czas. Teraz, gdy wspomnienia stawały się nieco wyraźniejsze, doskonale pamiętała szczegóły jego zdrady.

      – Mniejsza z tym – powiedział. – I nigdzie się nie wybieram.

      – O, naprawdę? Zostajesz u mnie na noc?

      – Tak.

      – A zaproszenie?

      – Nie potrzebuję zaproszenia, żeby kimnąć u ciebie na kanapie.

      – Wręcz przeciwnie.

      Przez moment mierzyli się wzrokiem. Joanna zdawała sobie sprawę, że niewiele byłoby trzeba, żeby wrócił do siebie. Wystarczyło użyć odpowiedniego kalibru. Przez moment zastanawiała się nad wytoczeniem najcięższych dział, po czym uznała, że nie będzie tego robić. Ich relacje były jeszcze zbyt kruche. Poza tym było coś ujmującego w tym, że postanowił jej pilnować.

      Może to, iż łudził się, że jego obecność cokolwiek zmienia.

      Chyłka uśmiechnęła się w duchu. Nie zdążyła się jednak na dobre nad tym zastanowić, bo rozległ się dzwonek do drzwi. Spojrzała na zegarek, a potem na Kordiana. Nagle jego obecność stała się jeszcze bardziej kłopotliwa niż przed momentem.

      – Kto to? – zapytał.

      Odpowiedź mogła być tylko jedna. Szczerbiński. Aspirant, z którym najpierw łączyły ją tylko wzajemne przysługi, a potem znacznie, znacznie więcej. Dzwonił do niej rano kilkakrotnie, ale nie odbierała.

      Teraz też nie miała zamiaru z nim rozmawiać. Pokazała Kordianowi, by był cicho, a potem przeszła na palcach do sypialni. Szczerbiński podjął jeszcze kilka prób, pukając do drzwi, po czym w końcu zrezygnował.

      Zamknęła drzwi i położyła się na łóżku. Za dużo tego wszystkiego. Ojciec, Szczerbaty, Sendal, tequila, czarna róża… Mogła mówić Zordonowi, co jej ślina na język przyniosła, ale prawda była taka, że krótka wiadomość ją niepokoiła. Nie żeby się bała. Z zasady nie obawiała się nikogo, kto nie miał odwagi, by pokazać twarz. Sam fakt, że dostała taką wiadomość, był jednak jak lekkie ćmienie w skroniach. Mogło zniknąć, ale równie dobrze mogło przerodzić się w pełnoprawny ból głowy.

      Musiała się przespać. Ułożyć sobie wszystko w głowie i poczekać, aż Sendal się czegoś dowie.

      Zamknęła oczy, ale sen nie nadchodził. Przemknęło jej przez głowę, że bez alkoholu to właśnie wieczory będą najtrudniejsze. Ranek jakoś zniesie, potem będzie skupiała się tylko na pracy, ale po powrocie do domu zaczną się schody. Szczególnie jeśli chodzi o zasypianie.

      Przekręcała się z jednego boku na drugi, potem poszła pod prysznic, przebrała się, znów próbowała zasnąć, aż w końcu ostatecznie zrezygnowała. Kiedy weszła do salonu, dostrzegła Zordona śpiącego na kanapie. Wziął sobie koc, poduszki żadnej nie znalazł. Przez moment patrzyła na niego, jakby stanowił aberrację w jej naturalnym środowisku. Potem poszła do kuchni i przeszukała lodówkę.

      Nalała sobie szklankę wody i usiadła przy stole. Zapaliła marlboro, zastanawiając się. Zazwyczaj tuż po wzięciu sprawy potrafiła ukuć choćby roboczą hipotezę na temat tego, co w istocie się wydarzyło. Teraz miała w umyśle zupełną pustkę. Nie było nawet sensu się głowić.

      Wypaliła dwa papierosy, a potem wróciła do łóżka.

      Tej nocy nie zasnęła. Rankiem, kiedy tylko wzeszło słońce, wróciła do kuchni i zadzwoniła do Sebastiana.

      – Wiadomo coś? – zapytała, rezygnując z powitania.

      Odpowiedziało jej milczenie.

      – Sendal?

      – Wiesz, która jest godzina?

      – Wiem.

      – Zdajesz sobie pewnie także sprawę z tego, że gdybym się czegoś dowiedział, już wczoraj bym do ciebie dzwonił.

      – To zależy.

      – Od czego?

      – Od tego, co konkretnie kombinujesz.

      – Ja?

      – A kto? – odparła pod nosem. – W całej tej sprawie niejasne motywacje są obecne po obu stronach. Tej, która atakuje, i tej, która się broni.

      – Daj spokój…

      – Jeśli prokurator twierdzi, że ma dowody, to znaczy, że je ma. Nikt nie błaźniłby się w tak oczywisty sposób.

      – Mogą twierdzić, co chcą. Moje alibi jest nie do podważenia, bo opiera się na prawdzie.

      – Zobaczymy.

      – A ty zamierzasz mnie bronić czy dołączyć do frontu przeciwko mnie, Chyłka? Bo odnoszę wrażenie, że…

      – Jedyne wrażenie, jakie powinieneś odnosić, to takie, które wiąże się z przekonaniem, że masz najlepszą adwokat w Warszawie. Jasne?

      Słyszała, jak cicho zaśmiał się do słuchawki. Właściwie była to tak subtelna reakcja, że trudno było nazwać to śmiechem. Wiedziała jednak, że wyszedł właśnie z takiego założenia. Inaczej nigdy by się do niej nie zgłosił – sprawę sędziego Trybunału Konstytucyjnego wziąłby każdy prawnik. Potencjalny rozgłos był cenniejszy niż wielotysięczne wypłaty w sprawach o odszkodowania.

      – Dam znać, jak tylko będę coś wiedział – zapewnił. – Niebawem mam spotkanie z prezesem.

      – Miałeś już dawno być po rozmowie.

      – Coś mu wypadło.

      Joanna ściągnęła brwi.

      – Co konkretnie?

      – Nie wiem. Zadzwonię po spotkaniu.

      Po chwili się rozłączyli, a Chyłka zapaliła kolejnego papierosa. Kątem oka dostrzegła, że popielniczka jest już pełna. Przez chwilę zastanawiała się, co ważniejszego od spotkania z Sendalem mógł mieć prezes TK. Szybko doszła do wniosku, że w teorii nic. Jeśli nagle do Polski nie przyleciała delegacja z amerykańskiego Sądu Najwyższego, precedensowa sprawa członka Trybunału, któremu mógł zostać uchylony immunitet, była najważniejsza.

      Czekała niecierpliwie na wieści, słysząc, jak Kordian zaczyna krzątać się po mieszkaniu. Po chwili wszedł do kuchni zaspany. Spojrzał na popielniczkę.

      – Widzę, że już po śniadaniu.

      – Ta – mruknęła, wypuszczając dym.

      Przypatrywał jej się przez moment.

      – Spałaś?

      – Nic


Скачать книгу