Immunitet. Joanna Chyłka. Tom 4. Remigiusz Mróz
imieniem i nazwiskiem.
Przez chwilę milczał.
– Oczywiście.
– Nie zapytałeś o to prezesa?
– Nie.
– W takim razie to pierwsza rzecz, jakiej musisz się dowiedzieć, zanim staniemy przed Zgromadzeniem Ogólnym.
– My?
– Masz prawo do złożenia wyjaśnień – zauważyła, choć w jej głosie wyczuwalna była nuta niepewności. Spojrzała na pochylonego po drugiej stronie biurka Oryńskiego. – Prawda, Zordon?
Młody prawnik odchrząknął.
– Prawda – przyznał. – Jeśli chodzi o procedurę, stosuje się odpowiednio przepisy o postępowaniu przed Sądem Najwyższym. Masz pełne prawo do tego, by reprezentował cię obrońca.
– Prawo, owszem – odparł Sebastian. – Ale nie wiem, czy to słuszne rozwiązanie.
– Jedyne możliwe – oświadczyła Chyłka. – Zresztą o ile mnie pamięć nie myli, kiedy rozważali, czy w jakiejś sprawie lustracyjnej był obowiązek uchylenia immunitetu, sędzia też miała swojego adwokata.
– Wolałbym mimo wszystko…
– Nie będziesz bronił się sam. To się nigdy dobrze nie kończy.
Przez chwilę nie odpowiadał, ale Joanna wiedziała, że ostatecznie to ona postawi na swoim. Nie zwrócił się do niej po to, by odsuwać ją w najważniejszym momencie. Przypuszczała, że nie będzie nawet musiała sięgać po wyświechtaną frazę, że prawnik broniący samego siebie ma za klienta idiotę.
– Właściwie badania pokazują, że…
– Nie wierzę w statystykę, Sendal. I ty także nie.
Odpowiedziało jej milczenie, a po chwili usłyszała kolejne głośne westchnięcie. Uznała, że sprawa jest rozstrzygnięta.
– Wiesz, kiedy dokładnie doszło do rzekomego zabójstwa?
– Tak.
Podał jej datę, a Chyłka zanotowała ją na skrawku papieru, który znalazła w szufladzie. Nie mogła powiedzieć, by miejsce pracy miała dobrze zorganizowane. Stanowiło raczej antytezę tego, co proponowała japońska koncepcja 5S, leżąca u podwalin korporacyjnej egzystencji.
Sortowanie, systematyka, sprzątanie, standaryzacja, samodyscyplina. To miało zapewniać najwyższą efektywność pracy, przynajmniej według guru zarządzania, Takashiego Osady. Według Chyłki lepiej sprawdzała się koncepcja 1B. Jeden burdel.
– Wiesz, gdzie wtedy byłeś? – spytała.
– Tak, sprawdziłem od razu.
– W jaki sposób?
Przez moment się nie odzywał.
– Przesłuchujesz mnie?
– Nie żartuj – odparła. – To tylko ostrożne badanie gruntu z mojej strony. Gdybym cię przesłuchiwała, czułbyś zimne krople potu spływające po rozgrzanych plecach.
Zaśmiał się cicho. Był w dobrym humorze i właściwie trudno było mu się dziwić. Przynajmniej jeśli podejść do sprawy racjonalnie.
– Kiedy zabójca odbierał życie Frankiewiczowi, byłem w Warszawie.
– Skąd pewność? Parę lat minęło.
– Sprawdziłem kalendarium.
– Kalendarium?
– Szukałem charakterystycznych dat, które pozwolą mi ustalić, co robiłem mniej więcej w tamtym czasie. I wiem, że byliśmy z Natalią w Teatrze Narodowym na rozdaniu Polskich Nagród Filmowych. Wajda dostał wtedy statuetkę za Katyń.
– I to był dzień zabójstwa?
– Nie, rozdanie było dzień później.
– A co robiłeś poprzedniego dnia?
– Równie dobrze możesz zapytać mnie o jakikolwiek inny dzień w tamtym roku. Nie pamiętam. Ale z pewnością nie pojechałem do Krakowa, bo chybabym o tym pamiętał, prawda?
– Mhm – potwierdziła, patrząc na Oryńskiego.
On również sprawiał wrażenie, jakby nic z tego nie rozumiał.
– W jaki dzień wypadało rozdanie tych Orłów? – zapytała Joanna.
– W niedzielę. Dziewiątego marca.
Zapisała to na kartce i podrapała się ołówkiem po skroni.
– Dobra – mruknęła. – Tyle mi wystarczy. Teraz uruchomimy Kormaka.
– Co?
– Maszynę do zbierania informacji. Nie przejmuj się tym.
Rozłączyła się, zanim zdążył cokolwiek odpowiedzieć. Podniosła wzrok na Oryńskiego i czekała. Najwyraźniej jednak nie wiedział, jak skomentować całą rozmowę. Może nadal ogarniał implikacje.
Dała mu chwilę do namysłu i wybrała numer Kormaka. Chudzielec odebrał od razu, jakby spodziewał się telefonu. Czasem była niemal pewna, że w Krakowie nie robi nic poza wyczekiwaniem, aż ktoś się do niego odezwie – co było dziwne, biorąc pod uwagę, że w Warszawie nieustannie siedział z nosem w tej czy innej książce McCarthy’ego.
Szybko podała mu kilka szczegółów, a potem poleciła, by poruszył niebo i ziemię, bo potrzebuje konkretów. Zapewnił, że będzie zdeterminowany niczym ojciec w Drodze, ale niespecjalnie wiedziała, co ma na myśli.
Odłożywszy telefon, znów wbiła wzrok w oczy Kordiana.
– No? – rzuciła.
Uniósł brwi, jakby nie wiedział, ile treści kryje się w tej krótkiej partykule.
– Chcesz jakichś wniosków?
– Tylko jeśli są dobre – odparła.
– W takim razie nie chcesz.
Chyłka przewróciła oczami.
– Nie masz nic do powiedzenia? Aplikancie, postaraj się. Siedzisz przed partnerką w kancelarii, z którą wiążesz swoją przyszłość.
– Masz na myśli…
– Kancelarię, nie partnerkę.
– Aha.
– Ale partnerka będzie cię oceniać jako potencjalnego kandydata do tego, byś tutaj został. O ile oczywiście zdasz aplikację.
Oryński spojrzał na okno. Sprawiał wrażenie, jakby w ogóle jej nie słuchał. A powinien. Wprawdzie nieczęsto rozmawiali na temat jego przyszłości zawodowej, ale po tym, jak stanie się adwokatem, zbierze się gremium, które dokona całościowej oceny jego pracy w Żelaznym & McVayu. A to nie musiało się skończyć tak, jak sobie zamarzył.
Joanna odsunęła od siebie te myśli. Było jeszcze trochę czasu, a ona miała teraz na głowie ważniejsze rzeczy.
– Sam nie wiem…
– Czego?
Poprawił się na krześle i oderwał wzrok od okna.
– Jeśli sędzia rzeczywiście spędził tamtą sobotę w Warszawie z żoną, to dlaczego prokuratura w ogóle się tym zajmuje? Muszą mieć jakiś dowód.
– Mają materiał DNA.
– Który stoi w sprzeczności z faktami. Chyba że dopuszczamy możliwość, że Sendal zabił go na odległość, a potem…
– My nie, ale prokurator? Kto wie. Wiesz, że nie są to ludzie do końca zrównoważeni psychicznie.
– O nas