Behawiorysta. Remigiusz Mróz

Behawiorysta - Remigiusz Mróz


Скачать книгу
go nazywają.

      – Jak ostatnio sprawdzałam, nie miałeś w zwyczaju mawiać na przestępców tak, jak robią to media.

      – Najwidoczniej się starzeję.

      Pokiwała głową bez słowa. Edling spojrzał na mapę i uznał, że najbardziej prawdopodobne jest, że porywacz omotał kobietę, a potem pojechał z nią na Pomorze. Druga ewentualność była raczej wykluczona.

      Tak, to był najsolidniejszy scenariusz. Dobry początek.

      – Masz błysk w oku – zauważyła Brygida.

      – Słucham?

      – Znam to spojrzenie. Dotarłeś do czegoś.

      Popatrzył na nią z lekką dezaprobatą. Doskonale zdawała sobie sprawę, że nie uznawał takich określeń jak „błysk w oku”. Dla Gerarda liczyły się prawdziwe ekspresje, nie wyimaginowane przez rozmówcę reakcje.

      – Albo wydaje ci się, że dotarłeś – dodała.

      – Być może.

      – Wtajemniczysz mnie?

      Wyłuszczył jej szybko swój tok rozumowania, ale niespecjalnie skupiał się na tym, jak to odbierze. Kiedyś chłonąłby każdy najmniejszy sygnał wysyłany przez żonę. Kiedyś wręcz chorobliwie zależałoby mu na jej aprobacie.

      Teraz jednak był po prostu ciekaw, co powie.

      – To zgadywanki – oceniła, krzyżując ręce na piersi.

      – Sir Arthur Conan Doyle nazywał to dedukcją.

      – Daj spokój.

      Na szczęście dla obojga Brygida machnęła ręką i wróciła na kanapę. Edling odprowadził ją wzrokiem, starając się powściągnąć narastającą irytację. Owszem, rzadko okazywał negatywne emocje, ale wynikało to wyłącznie z dobrych manier. Odczuwał złość, tak jak każdy. Może nawet bardziej, bo częściej ją tłumił.

      Oparł się o blat i spojrzał na mapę. Wejherowo. Tam znajdą tych dwoje.

      Prokuratura okręgowa, ul. Reymonta

      Skończywszy rozmowę, Beata nabrała tchu i schowała komórkę do kieszeni żakietu. Stała przed drzwiami sali, w której prokurator okręgowy czekał na nią z większością członków naprędce powołanej grupy dochodzeniowej. Przy stole konferencyjnym brakowało już tylko jej.

      Drejer odchrząknęła i weszła do środka, skupiając na sobie wzrok wszystkich zebranych. Tak, zdecydowanie była jedyną spóźnioną.

      – Przepraszam – powiedziała. – Dzwonił…

      – Behawiorysta – dokończył przełożony. – Nie mylę się?

      – Nie.

      – Kolejna porcja bzdur? – zapytał.

      – Tym razem…

      – Tym razem nie? – wpadł jej w słowo. – Wydaje mi się, że niektórzy z nas słyszeli już to ostatnim razem.

      Beata powiodła wzrokiem po funkcjonariuszach policji, którzy zajęli większość krzeseł wokół eliptycznego stołu. Patrzyli na nią jak na adwokata diabła, choć Drejer wcale nie miała zamiaru występować w takiej roli.

      – Jeśli tak rzeczywiście wtedy było, to nikt nie usłyszał tego ode mnie – zastrzegła.

      Jeden z policjantów odchrząknął, inny poprawił się na krześle.

      – Nigdy nie broniłam Edlinga. Nigdy nie wstawiałam się za nim i nie prosiłam o kredyt zaufania dla niego. Przeciwnie, należę do sceptyków, gdy chodzi o…

      – A jednak w sprawie Kompozytora już dwukrotnie do niego dzwoniłaś – znów przerwał jej przełożony.

      – Bo jestem pragmatyczką.

      Zapadła cisza. Beata toczyła wzrokiem po zebranych, bez trudu dostrzegając, że w pomieszczeniu nie ma nikogo, kto darzyłby ją zaufaniem. Problem polegał na tym, że prokurator okręgowy właściwie miał rację. Jej czyny w istocie przeczyły słowom.

      W dodatku to, co miała im do powiedzenia, utwierdzi wszystkich w przekonaniu, że Drejer stoi po stronie Gerarda.

      – Edling uważa, że coś znalazł.

      – Coś, czyli sposób na wykolejenie następnego śledztwa? – burknął jeden z policjantów.

      Reszta taktownie zignorowała tę uwagę.

      – Twierdzi, że ci ludzie przetrzymywani są w Wejherowie lub okolicy.

      Drejer miała nadzieję, że ktoś zainteresuje się, skąd taki wniosek, ale nikt nie kwapił się do zabrania głosu. Nabrała tchu i sama podjęła temat, spodziewając się, że przełożony prędzej czy później ponownie jej przerwie. Ten jednak słuchał z uwagą, podobnie jak reszta. Początkowo patrzyli na nią z politowaniem, ale gdy przedstawiła im cały tok myślenia Gerarda, spuścili z tonu.

      Cisza, która nastała po zakończeniu wywodu, była wymowna. Beata musiała uważać, by się nie uśmiechnąć.

      – To nie są solidne wnioski – zauważył prokurator okręgowy, po czym odchrząknął i wyprostował się. – Ale z pewnością warto je sprawdzić. Ile nam zostało?

      Jeden z oficerów CBŚP spojrzał na zegarek.

      – Niecałe dwie godziny.

      – Przypuszczam, że do tego czasu miejscowi zdążą sprawdzić większość opuszczonych budynków w Wejherowie i okolicach – zauważył łącznik z Delegatury ABW.

      Drejer spojrzała na przełożonego. Ten przez moment się zastanawiał, po czym skinął głową. Komórki szybko poszły w ruch, a Beata z satysfakcją przyglądała się efektowi kuli śnieżnej, który zapoczątkował Edling. Ci ludzie nie byli gotowi tego przyznać, być może ona również nie, ale wciąż polegali na Gerardzie. A on odwdzięczył się, dając im coś konkretnego. Coś, na co wszyscy czekali.

      Pół godziny zajęło zorganizowanie i skoordynowanie grup poszukiwawczych w okolicy. Teren do sprawdzenia był rozległy, szczególnie że Wejherowo od Trójmiasta dzieliła raptem półgodzinna podróż samochodem. Tam zaś dawnych terenów przemysłowych było stanowczo za dużo.

      Drejer krążyła po korytarzu, czekając na coś konkretnego. Policjanci sprawdzali kolejne miejsca, obdzwaniali każdego, kto mógł mieć choćby liche pojęcie o opuszczonej fabrycznej infrastrukturze w okolicy. Nic jednak z tego nie wynikało.

      Beata wróciła do gabinetu i spojrzała na zegarek. Półtorej godziny dzieliło ich od kolejnej tragedii. Wyprowadziła komputer ze stanu uśpienia i weszła na Koncertkrwi.pl. Zegar w lewym górnym rogu bezlitośnie odmierzał czas, a po prawej stronie widniała krwawa nuta, która napawała Drejer grozą.

      Prokurator zaklęła w duchu i przeczesała włosy. Ścięła je naprawdę krótko, gdy została naczelnikiem. Sądziła, że w ten sposób będzie wyglądała na twardszą, niż w rzeczywistości jest. Może nawet dzięki temu zyska trochę więcej szacunku podwładnych.

      Ale w tej sytuacji cały respekt stopnieje jak śnieg w słoneczny dzień u schyłku łagodnej zimy. Po tym, co wyprawiał na tym stanowisku Gerard, Beata zaczynała z dużym kredytem zaufania. Teraz jednak wszystko wskazywało na to, że zostanie zapamiętana jako ta naczelnik, która biernie przyglądała się, jak zabójca przelewał krew kolejnych osób.

      Przez moment trwała w bezruchu, a potem nagle się wzdrygnęła. Porywacz pojawił się w kadrze.

      – Czas płynie nieubłaganie – powiedział. – Jednej z tych osób pozostało


Скачать книгу