To. Wydanie filmowe. Стивен Кинг
i bawełnianej bielizny z ponaciąganymi gumkami i ramiączkami. Poza tym nie ośmieliłaby się tego zrobić.
– Beverly – powiedział łagodnie, a ona odwróciła się błyskawicznie, zaskoczona; jej oczy rozszerzyły się, a włosy omiotły twarz i ramiona. Pas zawahał się… opadł nieznacznie. Tom spojrzał na nią i ponownie poczuł przypływ niezdecydowania. Tak. Wyglądała tak samo jak przed jakimiś ważnymi wydarzeniami, a w takich sytuacjach wolał nie wchodzić jej w drogę, bo wiedział, że jej wnętrze wypełniała wówczas zabójcza mieszanka strachu i agresji, tak jakby do jej głowy napompowano jakiegoś gazu. Wystarczyłaby jedna iskierka, aby spowodować wybuch.
Dla niej wielkie pokazy nie stanowiły szansy oderwania się od Delia Fashions, aby mogła żyć – albo nawet zbić fortunę – na własną rękę. Byłoby dobrze, gdyby tak się stało. Ale wówczas z pewnością nie byłaby równie utalentowaną projektantką. Dla niej pokazy stanowiły coś w rodzaju egzaminu mistrzowskiego przeprowadzanego pod okiem wyjątkowo surowych profesorów. W takich sytuacjach zawsze widziała przed sobą potwora bez twarzy. Ta istota nie miała twarzy, ale miała nazwę – władza.
Na twarzy Bev, w jej rozszerzonych oczach wyraźnie było widać oznaki zdenerwowania, ale nie tylko. Otaczała ją nieomal namacalna aura napięcia, dzięki której wydawała mu się jeszcze bardziej ponętna i niebezpieczna niż kiedykolwiek. Już od lat taka nie była. Bał się, bo była tu, ciałem i duszą, prawdziwa ona – jakże inna od tej, której chciał Tom Rogan i jaką zdołał ją uczynić.
Beverly sprawiała wrażenie zszokowanej i przerażonej. A także odrobinę rozbawionej. Jej policzki były różowe, choć tuż pod dolnymi powiekami widniały białe placki, przypominające drugie oczy. Nakremowane błyszczące czoło kontrastowało z jej ogólnym wyglądem. I nadal trzymała w ustach papierosa – tym razem sterczał on z kącika ust, nieco ku górze, jakby ta głupia cipa uważała się za pieprzonego Franklina Delano Roosevelta. Papieros! Już samo patrzenie na niego sprawiało, że ogarniała go fala wściekłości. W myślach kołatało mu wspomnienie, jak którejś nocy, kiedy leżeli razem w łóżku, z ciemności dobiegł go jej przytłumiony, jakby zduszony głos: „Któregoś dnia mnie zabijesz, Tom. Wiesz o tym? Któregoś dnia po prostu posuniesz się za daleko i to będzie koniec. Przegniesz pałę”. Odpowiedział: „Rób, co ci mówię, Beverly, a ten dzień nigdy nie nadejdzie”.
Teraz, zanim gniew przyćmił wszystko inne, przyszło mu na myśl, że być może ten dzień właśnie nadszedł. Papieros. Do diabła z telefonem, pakowaniem się i dziwnym wyrazem jej twarzy. Wszystkiemu winien był papieros. Powie jej, co o tym myśli. A potem ją zerżnie. A jeszcze później rozmówią się na temat pozostałych spraw. Może do tej pory to go zaciekawi.
– Tom – powiedziała. – Tom, muszę wy…
– Palisz – rzucił oschle. Jego głos zdawał się odległy, jakby dobiegał z głośnika dobrego radia. – Wygląda na to, że zapomniałaś, mała. Gdzie je chowałaś?
– Spójrz. Już go gaszę – odparła i podeszła do drzwi łazienki. Wrzuciła papierosa do muszli klozetowej, nawet z tej odległości widział na filtrze ślady jej zębów. Psss. Wyszła z łazienki. – Tom, to był stary przyjaciel… bardzo stary przyjaciel. Muszę…
– Musisz się zamknąć i nic poza tym! – ryknął. – Po prostu stul dziób!
Na jej twarzy nie dostrzegł jednak tego, na co czekał – czyli oznak strachu. Strachu przed nim. Nie bała się go, lecz obawiała się czegoś, czego dowiedziała się od swego tajemniczego rozmówcy. Nie spodziewał się tego. Zupełnie jakby nie widziała pasa ani jego i Tom poczuł pod sercem uczucie niepokoju. Czy on tu był? To głupie pytanie, ale czy on w ogóle był tutaj?
Pytanie było przerażające i elementarne; w pierwszej chwili poczuł, że korzenie jego jaźni zaczynają opuszczać grunt, w którym się znajdowały; bał się, że lada chwila czeka go los krzewu szarłatu pędzonego w dal gwałtownymi podmuchami wiatru. W końcu jednak zdołał wziąć się w garść. Przecież był tutaj i uznał, że jak na jeden wieczór miał już dość tej miałkiej psychologicznej gadki. Był tutaj, był Tomem Roganem. Wybrańcem Boga, a jeśli ta głupia cipa w ciągu następnych trzydziestu sekund nie wyprostuje się i nie zacznie zachowywać, jak należy, to tak ją przefasonuje, że jej rodzona matka nie pozna.
– Musisz dostać lanie – oznajmił. – Przykro mi z tego powodu, mała. – Widział już wcześniej tę mieszankę strachu i agresji. Jednak po raz pierwszy zaserwowała mu ją tak otwarcie.
– Odłóż to – powiedziała. – Muszę dotrzeć na O’Hare jak najszybciej.
Jesteś tu, Tom? Jesteś tu?
Odegnał od siebie tę myśl. Skórzany rzemień, który kiedyś był pasem, kołysał się przed nim niczym wahadło. Tom mrugnął, po czym wbił wzrok w jej twarz.
– Posłuchaj mnie, Tom. W moim rodzinnym mieście były kiedyś kłopoty, naprawdę bardzo poważna sprawa. Miałam wtedy przyjaciela. Myślę, że mógł być nawet moim chłopakiem, tylko że my wtedy jeszcze do tego nie dorośliśmy. Miał wówczas jedenaście lat i strasznie się jąkał. Teraz jest pisarzem. Wydaje mi się, że czytałeś chyba kiedyś jedną z jego książek… Black Rapids, jeśli się nie mylę?
Przyglądała się jego twarzy, ale nie wyczytała z niej niczego. I tylko skórzany pas kołysał się jak wahadło w przód i w tył, w przód i w tył. Tom stał z nieznacznie pochyloną głową i w lekkim rozkroku. A ona od niechcenia przeczesała ręką włosy, jakby miała całą masę spraw do przemyślenia i w ogóle nie zauważała trzymanego przez niego pasa. W jego głowie zaś bezustannie pobrzmiewało pytanie zadawane przez niezmordowany głos: Jesteś tam? Jesteś pewien?
– Ta książka leżała tu od wielu tygodni, ale nigdy sobie tego nie mogłam skojarzyć. Może powinnam, ale wszyscy tak bardzo się postarzeliśmy, a ja już od wielu, bardzo wielu lat nie myślałam o Derry. W każdym razie Bill miał brata George’a, który został zabity, zanim jeszcze poznałam Billa. Zamordowano go. A potem, następnego lata…
Ale Tom miał już dość tej głupiej gadki. Miał dość głosu Beverly i tego, który odzywał się w jego wnętrzu. Spadł na nią jak drapieżny ptak, unosząc wysoko prawe ramię i odrzucając je do tyłu jak oszczepnik szykujący się do rzutu.
Skórzany pas ze świstem przeciął powietrze. Beverly zobaczyła, jak się zbliżał w jej stronę, i próbowała się uchylić, ale uderzyła prawym ramieniem w drzwi łazienki i chwilę potem rozległo się głośne plaśnięcie, kiedy pas trafił ją w lewe przedramię, zostawiając na nim czerwony ślad.
– Dam ci bobu! Tak ci przyleję, że popamiętasz – powiedział Tom. Mówił spokojnym tonem, nawet z odrobiną żalu w głosie, a wypowiadając te słowa, uśmiechał się lodowato, ukazując przy tym białe zęby. Chciał zobaczyć to spojrzenie pełne strachu, zgrozy i wstydu, spojrzenie, które mówiło: „Tak, masz rację, zasłużyłam na to”. Spojrzenie, które mówiło: „Tak. Masz rację, czuję twoją obecność”. Wraz z nim wróci miłość i powinno tak być, bo on naprawdę ją kocha. Jeżeli tego chciała, pomówi z nią o tym telefonie i dowie się, o co w tym wszystkim chodzi. Ale to będzie musiało jeszcze trochę poczekać. Na razie trzeba udzielić jej lekcji. Stara zasada. Najpierw obowiązki, a potem przyjemności. I pieprzenie.
– Przykro mi, mała.
– Tom, nie rób te…
Zamachnął się pasem w bok i zobaczył, jak skórzany rzemień dosięga jej biodra. Na jej pośladku pojawił się przyjemny ślad, czemu towarzyszył głośny trzask. I… Jezu, ona próbowała złapać pasek! Sięgała ręką po pasek! Przez krótką chwilę Tom Rogan był tak zaskoczony nagłym wybuchem niesubordynacji,