Na szczycie. K.N. Haner
na zakupy – zaproponował, widząc moje skrępowanie.
– To bez sensu, Sed. Nie oszukujmy się, nie mam się w co ubrać i nie nadaję się do tego, żeby chodzić z tobą do takich lokali jak „Sunset Boulvard”.
– Jak to się nie nadajesz? – zmarszczył brwi i odwiesił garnitur.
– Ja nie jestem damą, nie zakładam nogi na nogę, nie potrafię elegancko jeść i dobrze się zachowywać…
– Kto ci tak powiedział? – ewidentnie się wkurzył.
– Nikt, po prostu to wiem. Zjeść hamburgera – proszę bardzo, ale w McDonaldzie, a nie w eleganckiej restauracji.
– Wolisz iść na fast food? – zdziwił się.
– Nie wolę, ale tylko tam pasuję i nie mam wrażenia, że wszyscy się gapią.
– Mam odwołać rezerwację?
– Tak chyba będzie lepiej.
– Reb, ja naprawdę chciałbym cię tam zabrać… – Podszedł i chwycił mnie za rękę.
– Może innym razem, okej? Jak już się trochę do tego wszystkiego przyzwyczaję.
– Przytłoczyło cię to wszystko?
– Nie powiem, że nie. Widzę, że Trey super się odnalazł, a ja chyba nadal nie mogę uwierzyć…
– Może teraz uwierzysz – zanim się zorientowałam, już mnie całował. Nie wiem, jak to jest, ale nie mogę mu się oprzeć. Żaden facet tak na mnie nie działał, nigdy. A spotykałam się z wieloma… Nasz pocałunek przerwał Erick.
– O, przepraszam, że przeszkadzam, gołąbeczki, ale jest jakaś przesyłka do ciebie, Reb. – Wszedł bez skrępowania.
– Przesyłka? Do mnie? – zrobiłam zaskoczoną minę.
– No, jest napisane Rebeka Staton, więc chyba tak – wzruszył ramionami i spojrzał na Seda.
Zbiegłam na dół, by odebrać wielkie pudło od kuriera. Było zaskakująco lekkie, jak na taki rozmiar. Zaniosłam je do salonu i postawiłam na dywanie, by je otworzyć. Nie ma żadnego nadawcy ani liściku na zewnątrz.
– Co to? – zapytał Clark, wychodząc z kuchni z pełną buzią.
– Nie wiem, przyszło do mnie właśnie.
– Ktoś już wie, że tu mieszkasz?
– No właśnie nie. Nikomu nie mówiłam.
– No to otwieraj! – Podszedł i podekscytowany bardziej niż ja otworzył karton. W środku cała przestrzeń wypełniona jest białymi, zabezpieczającymi kuleczkami. Dziwne. Spojrzeliśmy na siebie.
– To chyba jakiś żart – stwierdziłam.
– Pewnie coś jest na samym dole. – Chwycił karton i wysypał wszystko na dywan. O rany! Kto to wszystko posprząta? Lekkie kuleczki rozsypały się prawie po całym salonie. A z samego dna wypadło zdjęcie. Clark był szybszy i podniósł je z podłogi.
– Co to? – zajrzałam mu przez ramię i zobaczyłam zdjęcie.
– Chyba jakieś usg – przyglądaliśmy się, jakby cokolwiek było widać.
– Jest coś napisane, pokaż! – wyrwałam mu je i przeczytałam dzisiejszą datę, nazwę szpitala oraz nazwisko „Petersen”, ale nic mi to nie mówiło.
– Znasz jakiegoś Petersena? – zapytałam.
– Znam, Kara się tak nazywa… – odpowiedział, a mnie olśniło. O mój Boże! To usg ciąży, dopiero teraz dostrzegłam malutki punkt na środku zdjęcia. Dane liczbowe po boku nic mi nie mówią, ale nie trzeba być lekarzem, by się zorientować, co to jest.
– O kurwa – zaklęłam, robiąc wielkie oczy.
– Czy to jest to, co myślę? – zapytał, patrząc na mnie.
– Chyba tak.
– O kurwa – powtórzył za mną.
– Co to za zabawa z tymi kulkami, dzieciaki? – do salonu wparował Alex i rzucił się na stertę kulek, które uniosły się, robiąc jeszcze większy bałagan. Zobaczył, jak stoimy z Clarkiem zamurowani, i podszedł, wyrywając mi zdjęcie z ręki.
– Jesteś w ciąży, Reb? – zapytał zaskoczony.
– Jezu, nie! – odpowiedziałam.
– Nie ona! Kara, Kara jest w ciąży – wtrącił Clark.
– Z kim? – aż odrzuciło go do tyłu.
– Jak, kurwa, z kim? Z Sedem! – warknęłam wkurwiona. Jak mógł mi nie powiedzieć? Jak mógł zostawić dziewczynę w ciąży? Co za bydlak! Chwyciłam zdjęcie i poszłam na górę cała roztrzęsiona. Wpadłam do sypialni, potem do garderoby, gdzie Erick nadal gadał z Sedem. Rzuciłam mu zdjęcie na komodę i krzyknęłam:
– Co to, kurwa, jest?!
– Co? – Spojrzeli po sobie kompletnie zaskoczeni moim zachowaniem.
– To! – Wzięłam zdjęcie i podetknęłam mu prosto przed oczy. Odsunął się i chwycił zdjęcie.
– Nie wiem, co to jest, Reb – odpowiedział, patrząc na mnie.
– To ja ci powiem, to zdjęcie twojego dziecka! I dziecka kobiety, którą zostawiłeś! – wykrzyczałam wkurwiona, wbijając mu palec w klatkę piersiową.
– Co ty pieprzysz? – Wyrwał mi zdjęcie i zagniewany przyjrzał się uważnie.
– Dlaczego mi nie powiedziałeś, że Kara jest w ciąży?!
– Bo nie jest! – wrzasnął w obronie. Erick stał i przyglądał się nam zszokowany.
– Jak nie jest?! Tu jest jej nazwisko i dzisiejsza data! – Pokazałam róg zdjęcia.
– Co? – przyjrzał się i mina mu zrzedła. – Reb, ja…
– Lepiej nic nie mów! – Wyciągnęłam dłoń, by do mnie nie podchodził.
– Ale ja…
– To największe skurwysyństwo zostawić kobietę w ciąży, wiesz? – Łzy napłynęły mi do oczu, bo mam do tego stosunek bardzo osobisty. On przecież wie, mówiłam mu, że mój ojciec zostawił matkę, gdy tylko się dowiedział o ciąży.
– Ale ja, kurwa, nic nie wiedziałem! – wrzasnął na mnie.
– Jasne! Bo ci uwierzę!
– To na pewno jakaś pomyłka! Kara nie jest w ciąży!
– Oj, weź… – Miałam ochotę mu przywalić.
– Reb, uspokój się – interweniował Erick.
– Okłamałeś mnie! Gdybym wiedziała, że… Mój Boże, ale z ciebie dupek! – Opuściłam ręce, próbując się uspokoić.
– Jezu, weź jej wytłumacz, że nie miałem o tym pojęcia! – Sed złapał się za włosy i odwrócił. Chyba też próbował się opanować.
– Który to tydzień? – zapytał Erick.
– Nie wiem, tu na zdjęciu nic nie jest napisane. – Spojrzałam na niego. Do oczu cisnęły mi się łzy.
– Sed, zadzwoń do niej, to chyba jakiś żart – powiedział z nadzieją.
– Jaki żart? Przecież widać. – Pokazałam na zdjęcie.
– To pewnie nie twoje dziecko – stwierdził Erick.
– Cholera