Na szczycie. K.N. Haner
po ślubie! Dobre, co?
Mało się nie przewrócił ze śmiechu.
– Oj, biedny Mills!
– Zobaczymy, czy jest mnie wart! – wskoczyłam na szafkę w kuchni i zadowolona z siebie pomachałam nogami.
***
Właśnie stoję przed wielkim domem Sedricka Millsa w najmodniejszej dzielnicy Hollywood. Trey wypakowuje nasze walizki z taksówki. Ma ich więcej niż ja, no cóż.
– Wystawić rachunek na pana Millsa? – zapytał taksówkarz. Trey spojrzał na mnie pytająco.
– Nie, ja zapłacę – wyciągnął portfel i uregulował rachunek. Skąd ma pieniądze? Zmrużyłam oczy.
– Skąd masz kasę?
– Dostałem stypendium, jest przecież koniec miesiąca.
– No tak, ja też powinnam mieć wypłatę – skrzywiłam się na myśl, że Suzanne mi nie zapłaciła.
– Za niecałe trzy tygodnie będziesz żoną milionera, nie musisz się martwić o pieniądze.
– Pewnie walnie taką intercyzę, że i tak nic mi nie przypadnie – zaśmiałam się, a Trey pokręcił głową. Wtaszczył nasze walizki do środka i aż zagwizdał. Dom zrobił na nim ogromne wrażenie, na mnie zresztą też. Chyba w życiu nie będę w stanie się do tego przyzwyczaić.
– Gdzie mój pokój? – wyszczerzył zęby.
– Nie mam pojęcia.
– Sed jest w domu?
– Nie mam pojęcia – roześmiałam się.
– Ale z ciebie narzeczona. – Trącił mnie biodrem tak, że prawie się przewróciłam, ale mnie złapał.
– Chodź, obejrzymy sobie dom sami – chwyciłam go za rękę i ruszyłam do kuchni. Tu byłam, więc od razu przeszliśmy do salonu. O łał.
– Widzisz to, co ja? – zapytał z rozdziawioną buzią, a ja miałam podobną minę.
– Mówisz o tym kinie domowym, stole do bilarda czy o kominku?
– Cholera, on ma wszystkie gry na xboxa! – aż podskoczył i zaczął przeglądać wielką ścianę filmów i gier. Mnie zainteresował instrument w rogu salonu. To piękny czarny, klasyczny fortepian. Usiadłam i otworzyłam klapę, wydałam kilka dźwięków. Trey odwrócił się w moją stronę.
– Jezu, nie pamiętam, kiedy ostatnio słyszałem, jak grasz. – Podszedł do mnie z uśmiechem.
– Ja też – westchnęłam cicho.
– Nie brakuje ci tego?
– Nie… Nie wiem.
– Szkoda, że zrezygnowałaś ze studiów. Naprawdę miałaś talent.
– Trey, nie zaczynaj – rzuciłam mu karcące spojrzenie.
– Tak tylko mówię. Ale szkoda, że przestałaś grać.
– To drogie hobby, wiesz ile kosztowały mnie lekcje. No i w życiu nie byłoby mnie stać na własny fortepian.
– Wiem, Reb. Zagraj coś… – przysiadł obok na stołku przed fortepianem. Przesunęłam się kawałek, by się zmieścił.
– Coś wesołego?
– Coś prosto z serca.
Zaczęłam więc grać Bacha. To nie była wesoła melodia, ale tak właśnie czułam. Miałam mnóstwo obaw, mnóstwo wątpliwości co do tego wszystkiego. Zamknęłam oczy i dałam się ponieść muzyce. To mnie odpręża, żałuję, że częściej tego nie robię. Fortepian to jedyny przedmiot, z którym wiążą się miłe wspomnienia z dzieciństwa, a z drugiej strony bardzo złe, wręcz najgorsze.
– Jesteście już! – usłyszałam głos Seda i od razu przestałam grać. Zerwałam się, jakby ktoś przyłapał mnie na gorącym uczynku.
– Nie przestawaj, Reb, to było super! – powiedział Trey.
– To było piękne – dodał Sed i uśmiechnął się do mnie. – Często grasz? – zapytał.
– Nie, kiedyś tam grałam… – speszona miałam ochotę się schować w ciemny kąt, by nikt na mnie nie patrzył.
– Ale z ciebie skromnisia, Reb. Studiowała to! – wygadał się mój przyjaciel.
– Zamknij się, Trey! – warknęłam, bo to dla mnie bolesny temat.
– Studiowałaś grę na pianinie? – Sed zapytał zaskoczony.
– Tak – odpowiedział za mnie Trey.
– Nie!
– Więc tak czy nie?
– Nie do końca…
– Dlaczego nie chciałaś się przyznać, gdy pytałem, co studiujesz? – podszedł do mnie i objął mnie czule.
– To był tylko semestr, mówiłam ci, że zrezygnowałam.
– Niepotrzebnie! Była najlepsza w swojej grupie! – znowu wtrącił Trey.
– Zagraj coś jeszcze – zachęcał mnie Sed.
– Oj, dajcie spokój! – Zdenerwowana wyszłam z salonu na taras. Przywalę Treyowi, jeśli dalej będzie wygadywał takie rzeczy. Nienawidzę o tym rozmawiać i wiele razy mu o tym mówiłam. Myślałam, że to zamknięty temat. Przez szklane drzwi zobaczyłam, jak Trey tłumaczy coś Sedowi, a ten słucha uważnie, kiwając głową. W pewnym momencie zrobił skrzywioną minę i obaj spojrzeli w moją stronę. Odwróciłam wzrok i usiadłam na brzegu basenu.
– Co tam, kochanie? – przysiadł się do mnie Sed. Odkąd w dość dziwny sposób postanowiliśmy wziąć ślub w Vegas, tak właśnie się do mnie zwraca. To urocze, ale też trochę wkurzające.
– Nic. Moczę nogi – pomachałam nimi pod wodą.
– Chcesz gdzieś wyjść dziś wieczorem?
– A nie zjedzą nas? Po tych zdjęciach w dzisiejszych gazetach… – spojrzałam na niego. Po szalonym weekendzie i niespodziewanych zaręczynach w restauracji na plaży w plotkarskich czasopismach i w internecie pojawiły się nasze zdjęcia jak się całujemy z podpisem: „Sedrick Mills, menadżer Sweet Bad Sinful, na kilka dni po tym, jak zostawił swoją wieloletnią narzeczoną w dniu ich ślubu, zaręczył się ze striptizerką”. Skąd oni mają te wszystkie informacje? Ja tylko czekam na telefon od matki.
– Zarezerwowałem stolik w „Sunset Boulvard”.
– Serio? – uniosłam brew, bo to jedna z najlepszych restauracji w Los Angeles, na stolik czeka się tam kilka miesięcy.
– Masz ochotę się tam wybrać?
– Pewnie, że tak. Podobno mają tam wielkie morskie akwarium pod podłogą! – chyba się za bardzo podekscytowałam, bo się roześmiał.
– No mają.
– Jestem żałosna, prawda?
Objął mnie i pocałował w czoło.
– Nie, jesteś urocza.
– To znaczy to samo – skrzywiłam się i spojrzałam na niego.
– Rozumiem, że to wszystko to dla ciebie nowość. Nie wstydź się tego, że wcześniej gdzieś nie byłaś albo czegoś nie widziałaś.
– Przechodziłam kiedyś przed „Sunset Boulvard”! To chyba się liczy, nie?
– Oj, kochanie! – roześmiał się zaraźliwie.
– Dlaczego