T.T.. Piotr Kulpa
wypisują z chłopakami swoje hasła. Trzyma ręką firankę i Pawełek obserwuje teraz jej dłoń. Jest zaciśnięta na zgniecionym kawałku koronki. Jest biała na kostkach. Jest wściekle uczepiona czegoś, co mama zobaczyła za oknem. Pawełek domyśla się, co to takiego. A gdy mama odwraca się i zerka w jej oczy, samo wyrywa mu się z ust, niechciane, pełne wstydu i poczucia winy, tłumaczenie:
– Mamusiu, to nie ja! To Tidinek i Tadanek.
Mama mija go powoli, bez słowa. Pawełek odkłada na bok łyżkę i zsuwa się z krzesła. Wzdycha ciężko i podchodzi do okna. Patrzy na ścianę bloku naprzeciwko. Na środku, wypisany czerwoną cegłą, kłuje w oczy wielki napis DUPA.
Pawełek nie może powstrzymać uśmiechu. Mimo wszystko. Nawet, gdy z sypialni rozlega się wołanie mamy:
– Gotowe!
Nawet wtedy, powoli idąc do niej, Pawełek nadal się uśmiecha. Na przekór światu.
Pierwsza godzina: niedźwiedź śpi
Stary niedźwiedź mocno śpi. Stary niedźwiedź mocno śpi. My go nie zbudzimy. Bo się go boimy. Jak się zbudzi, będzie zły.
Jakże odważny musi być sen skoro każdej nocy podchodzi tak blisko człowieka
I. W dół
Pociąg wreszcie stanął. Ucichł jazgot hamulców, a lekkie szarpnięcie do tyłu oznajmiło – stop! W tym momencie siedzący sztywno mężczyzna odemknął oczy i przestraszony spojrzał w okno. Za brudną szybą, zniekształconą nieco pryzmatem gęstych kropli deszczu, widniała pożółkła od zacieków i rdzy tablica z napisem „Piotrków Trybunalski”.
– Kurwa! – rzucił mężczyzna i zerwał się z siedzenia.
Wszystko miał przygotowane do wyjścia, najwidoczniej przysnął w ostatniej chwili, jak to zwykle bywa wtedy, gdy jeszcze na sekundę przymyka się oko. Założył plecak na jedno ramię, wyciągnął z torby na kółkach stalowy uchwyt, a drugą ręką podniósł granatowy futerał z gitarą. W pośpiechu ruszył przez wagon. Przez chwilę mocował się z klamką, wyobrażając sobie, że jeszcze kilka sekund i czeka go kosztowna podróż taksówką albo tułaczka w deszczowy kwietniowy dzień i kilkugodzinne opóźnienie. Nie należało się spóźniać. Gdy wreszcie drzwi ustąpiły, rozległ się gwizd i wołanie kierownika pociągu. Mężczyzna zeskoczył na peron, uginając się pod ciężarem plecaka, postawił na ziemi gitarę i sięgnął po torbę. Skład drgnął i ruszył. Torba, wypchana do granic możliwości, odjeżdżała! Mężczyzna zrobił kilka kroków razem z wagonem, widząc już, jak wciąga go pociąg i przecina kołami na dwie przerażająco samotne połowy. Wściekły i wystraszony szarpnął mocniej i bagaż wysunął się z drzwi, a potem opadł na szary beton peronu, w kałużę, gubiąc kółko i uderzając mężczyznę w piszczel. Ale ocalał! Pociąg z otwartymi drzwiami nabierał prędkości. Mężczyzna westchnął. Trudno. Nie powinno się tak robić, ale cóż, przecież nie będzie gonił składu i zamykał w biegu drzwi.
Nasunął kaptur, złapał futerał w jedną rękę, w drugą ujął ciężką torbę pozbawioną kółka i powlókł się w stronę ulicy, gdzie powinien znajdować się postój taksówek. Była połowa kwietnia, słońce wzeszło kilkanaście minut temu, a mimo to półmrok i szaruga spowijały miasto. Niebo zakrywały ciemne, ciężkie chmury i nic nie zapowiadało zmiany.
W renówce śmierdziało papierosami. Kierowca nie miał zamiaru wysiadać. Ruchem głowy nakazał tylko wrzucić bagaże na tylne siedzenie.
– Dokąd? – spytał, gdy pasażer zajął miejsce obok niego.
Mężczyzna wydmuchał nos w chusteczkę higieniczną i odparł:
– W Dół dwa. Daleko to?
Kierowca ruszył. Nie odpowiedział. Zawisł rękami na kierownicy, jakby zamierzał spać albo z bliska przyglądać się kroplom na przedniej szybie. Minęli w milczeniu wysepkę i kilka przęseł biało-czerwonych zabezpieczeń, oddzielających pas, którym jechali, od części remontowanej, rozkopanej ulicy. Zawrócili. Po kilku minutach, gdy zatrzymali się na czerwonym świetle, sygnalizując skręt w lewo, w wąską uliczkę wiodącą w dół, kierowca ziewnął szeroko i oznajmił:
– W Dół. Kiepsko.
Skręcili. Renówka pomknęła wybitą drogą, na której spod starego asfaltu wyzierały miejscami kocie łby. Nad wypukłą nawierzchnią chyliły się stare lipy, wysadzone przez korzenie z przyciasnych trawników. Mężczyzna odruchowo schylił głowę.
– Dlaczego? – spytał.
– Co dlaczego?
– Dlaczego pan tak mówi? Że kiepsko?
Auto skręciło w jeszcze węższą odnogę, na początku której stał znak, informujący o jej ślepocie. Na drewnianym płocie wisiała tabliczka z napisem UL. W DÓŁ. Zatrzymali się przed szarym, prostym, piętrowym domem, stojącym tuż przy chodniku. Dom był dość długi, przypominał kamienicę, a w samym jego środku widniała zwieńczona łukiem drewniana brama ze starą klamką. Musiało się tu znajdować kilka mieszkań. Okna parteru wisiały nisko nad garbatym i krzywym chodnikiem.
Kierowca wydusił z kasy fiskalnej paragon i oddając go pasażerowi, odparł:
– Meliny.
Mężczyzna popatrzył jakoś tak smutno, z rezygnacją. Podał taksówkarzowi pieniądze i dodał:
– Niech pan nie szuka. Dziękuję.
Kierowca przytrzymał dłoń z banknotem.
– Kiedyś to było tu fajnie – dodał i puścił oko.
Mężczyzna wyrwał dłoń i wysiadł.
Gdy taksówka odjechała, tyłem wspinając się ku wlotowi ulicy, objuczony bagażami wszedł w bramę.
W bramie było mroczno i śmierdziało kocim moczem, ale przynajmniej nie padało. Mężczyzna wyjął z kieszeni kartkę i przyjrzał się jej, tak jakby nie robił tego po drodze dziesiątki razy, usiłując odegnać lęk i wyobrazić sobie jako taką przyszłość. Nie liczył na wiele. Nie po tym, co zrobił. Mały pokój z kątem do spania i mycia. Niedrogo. To wszystko. Zaszyć się i spróbować zapomnieć. Zapomnieć. Jak? Jak, do kurwy nędzy, zapomnieć to, co wciąż tańczy przed oczami, ciśnie w piersiach i nie pozwala spać?!
Praca. To powinno pomóc. Na myśl o nowej pracy czuł dreszcz podniecenia. Kiedyś marzył o tym, by pracować z trudną młodzieżą, ale potem jakoś tak wyszło, że łatwo i wygodnie urządził się na stanowisku załatwionym przez teścia. Pora nadrobić stracony czas i odzyskać ideały. Odetchnął głęboko i schylił się po torbę. Między swoimi nogami zobaczył stopy kogoś, kto stał za nim. Jak spłoszony zając odskoczył na bok, o mało nie wywracając się, gdy zaczepił o ucho bagażu. Krzyknął. A kiedy spojrzał na twarz mężczyzny, który wyrósł tu jak spod ziemi, powstrzymał się z trudem, by nie wrzasnąć jeszcze raz.
– Nie chciałem pana przestraszyć. Widziałem, że wysiada pan z taksówki i pomyślałem, że to pan. Pan Lupka, tak?
– Tak.