Bastion. Стивен Кинг
mi się nie podoba.
– W dolnej szufladzie biurka znajdziesz pudełko po cygarach – powiedział Baker, patrząc na Nicka. – Trzymam tam zaskórniaki. Weź, ile ci trzeba, pójdź coś przekąsić i po drodze wykup lekarstwa. Te chłopaki to głupie wiejskie palanty, ani trochę nie przypominają desperados. Nie powinieneś mieć z nimi problemów. Skontaktuję się z policją stanową i jeszcze dziś po południu uwolnię cię od ich towarzystwa.
Nick ponownie złożył okrąg z kciuka i palca wskazującego.
– Zaufałem ci – dodał Baker. – A Jane też uważa, że jesteś porządnym facetem. Uważaj na siebie!
Nick kiwnął głową.
Jane Baker zjawiła się ubiegłego wieczoru koło szóstej z obiadem i kartonem mleka. Nick napisał: „Bardzo dziękuję. Jak czuje się twój mąż?”.
Roześmiała się.
– Sam chciał tu przyjść, ale wybiłam mu to z głowy. Dziś po południu miał tak wysoką temperaturę, że bardzo się zaniepokoiłam. Jednak teraz gorączka spadła i czuje się już znacznie lepiej. Przypuszczam, że stało się tak dzięki policji stanowej. John nigdy nie jest naprawę szczęśliwy, jeśli nie ma okazji powściekać się na tych gliniarzy.
Nick spojrzał na nią ze zdziwieniem.
– Powiedzieli, że do jutra rana do godziny dziewiątej nie mogą nikogo przysłać po więźniów. Mieli bardzo zły dzień. Ponad dwudziestu gliniarzy nie stawiło się do pracy z powodu choroby, a inni są zajęci odwożeniem chorych do szpitala w Camden i w Pine Bluff. Wszędzie dokoła szaleje grypa. Jest coraz więcej zachorowań. Mam wrażenie, że Soames jest tym znacznie bardziej zaniepokojony, niż daje po sobie poznać.
Ona sama również sprawiała wrażenie zaniepokojonej. Wyjęła z kieszeni na piersi dwie starannie złożone kartki papieru.
– Niezwykła historia – powiedziała półgłosem, oddając Nickowi jego życiorys. – Jeszcze nigdy nie spotkałam nikogo, kto miałby takiego pecha jak ty. To, w jaki sposób pokonałeś wszelkie trudności, jest naprawdę godne podziwu… I jeszcze raz chciałabym cię przeprosić za mojego brata.
Zakłopotany Nick wzruszył ramionami.
– Mam nadzieję, że zostaniesz w Shoyo – dodała Jane, wstając. – Mój mąż i ja bardzo cię polubiliśmy. Tylko uważaj na tych łobuzów za kratkami.
„Będę uważał – napisał Nick. – Powiedz szeryfowi, że mam nadzieję, iż wkrótce poczuje się lepiej”.
– Przekażę mu pozdrowienia od ciebie.
Wyszła, a Nick został sam z więźniami. Od czasu do czasu zaglądał do nich i stwierdził, że faktycznie w niczym nie przypominali desperados. Już o dziewiątej wszyscy spali jak zabici. Gdy dwaj mieszkańcy miasteczka przyszli sprawdzić, czy wszystko w porządku, Nick zauważył, że obaj są chorzy.
Kiedy zasnął, miał dziwny sen, ale pamiętał z niego tylko to, że szedł wśród niekończących się łanów zielonej kukurydzy i śmiertelnie bał się czegoś, co znajdowało się tuż za nim.
Tego ranka wstał bardzo wcześnie i posprzątał zaplecze aresztu, ignorując zaczepki Billy’ego Warnera i Mike’a Childressa. Gdy tylko wyszedł z biura, Billy zawołał:
– Ray wróci, dobrze o tym wiesz! A kiedy cię dorwie, pożałujesz, że nie jesteś również ślepy!
Jednak odwrócony do niego plecami Nick nie mógł wychwycić jego słów.
Kiedy wrócił do biura, otworzył stary egzemplarz „Time’a” i zaczął go czytać. Miał ochotę oprzeć stopy na blacie biurka, ale doszedł do wniosku, że mogłoby to zostać źle odebrane, gdyby do biura nieoczekiwanie wszedł szeryf.
O ósmej zaczął się zastanawiać, czy przez noc stan Bakera nie uległ pogorszeniu. Spodziewał się, że szeryf zjawi się lada chwila, aby zająć się więźniami i przekazać ich glinom ze stanowej. Poza tym czuł nieprzyjemne ssanie w żołądku. Nie zjawił się nikt z przydrożnego baru dla kierowców ciężarówek i Nick coraz częściej ze złością spoglądał na telefon. Był miłośnikiem książek fantastycznonaukowych i znowu pomyślał, że dzień, kiedy w powszechnym użyciu znajdą się telefony zapewniające łączność nie tylko słuchową, ale i wizyjną, będzie wielkim dniem dla wszystkich głuchoniemych z całego świata.
Za kwadrans dziewiąta. Niepokój Nicka z każdą chwilą wzrastał.
Podszedł do drzwi prowadzących do pomieszczenia z celami i zajrzał do środka. Billy i Mike stali przy drzwiach swoich cel i tłukli butami w kraty, a Vince Hogan leżał na podłodze. Kiedy Nick podszedł do drzwi jego celi, odwrócił głowę i spojrzał na niego. Miał trupio bladą twarz, jeśli nie liczyć krwistych rumieńców na policzkach i ciemnych sińców pod oczami, a jego czoło błyszczało od potu. Gdy Nick napotkał apatyczne, rozpalone gorączką spojrzenie Vince’a, domyślił się, że więzień jest chory, i jego niepokój pogłębił się jeszcze bardziej.
– Hej, głupku, co byś powiedział na małe co nieco? – zawołał do niego Mike. – A ty, Bill? – zapytał swojego kumpla.
Ale Bill nie miał ochoty na kpiny.
– Przepraszam, że na ciebie wrzeszczałem, stary – powiedział do Nicka. – Vince jest chyba poważnie chory. Potrzebny mu lekarz.
Nick kiwnął głową i wyszedł, zastanawiając się, co powinien zrobić w tej sytuacji. Pochylił się nad biurkiem i napisał liścik:
Do szeryfa Bakera lub kogokolwiek,
muszę iść kupić coś do jedzenia na śniadanie dla więźniów i sprowadzić doktora Soamesa do Vince’a Hogana, bo wygląda na poważnie chorego – i chyba raczej nie symuluje.
Wyrwał kartkę i położył ją na środku biurka, po czym włożył bloczek do kieszeni i wyszedł na ulicę. Mimo wczesnej godziny na zewnątrz był już upał. Do południa żar stanie się nie do wytrzymania. W taki dzień ludzie starają się jak najszybciej zrobić to, co mają do zrobienia, aby potem spokojnie przeczekać skwarne popołudnie. Ale nawet mimo to główna ulica Shoyo sprawiała wrażenie dziwnie wymarłej, jakby była niedziela, a nie zwyczajny dzień. Parkingi przed sklepami świeciły pustkami, na ulicach też widać było jedynie kilka samochodów i wiejskich ciężarówek. Okna sklepu z artykułami żelaznymi miały podciągnięte żaluzje, ale bank handlowy był zamknięty, mimo że dawno minęła już dziewiąta.
Nick skręcił w prawo, w stronę postoju ciężarówek pięć przecznic dalej. Kiedy dotarł do trzeciej przecznicy, zobaczył jadący z naprzeciwka wóz doktora Soamesa. Samochód toczył się powoli, jakby z wysiłkiem. Nick pomachał, nie mając pewności, czy doktor się zatrzyma, ale Soames zahamował gwałtownie, stając w poprzek czterech miejsc do parkowania. Nie wysiadł jednak, tylko osunął się niżej na siedzeniu kierowcy. Jego wygląd zaszokował Nicka. Soames postarzał się od poprzedniego dnia o dobre dwadzieścia lat. Prawdopodobnie głównym powodem było wyczerpanie, ale Nick podejrzewał, że nie tylko. Jakby na potwierdzenie tego przypuszczenia doktor wyjął z kieszeni na piersi zmiętą chusteczkę – niczym iluzjonista wykonujący starą sztuczkę, która już mu się znudziła – i kichnął w nią głośno kilka razy. Kiedy skończył kichać, oparł głowę o siedzenie, oddychając z trudem. Skóra jego twarzy była tak blada, że przypominał Nickowi trupa. Nagle otworzył oczy i powiedział:
– Baker nie żyje. Zmarł parę minut po drugiej w nocy. Jane złapała to samo co on.
Szeryf Baker nie żyje? Ale przecież jeszcze wczoraj wieczorem jego żona mówiła, że czuje się lepiej. A ona… wydawała się całkiem zdrowa.