Bastion. Стивен Кинг
rozwoju supergrypy. Wszyscy zajęli kampus dwudziestego drugiego czerwca, przed czteroma dniami.
Podajemy tu transkrypcję rozmów radiowych na częstotliwości policyjnej, jakie miały miejsce pomiędzy 19.16 a 19.22.
– Szesnastka, Szesnastka, czy mnie słyszysz? Odbiór?
– Słyszę cię, Dwudziestka. Odbiór.
– Mamy tu grupkę dzieciaków idących w naszą stronę. Jakieś siedemdziesiąt ciepłych truposzy. I jeszcze… sprawdź to, Szesnastka… mamy grupę zmierzającą w przeciwnym kierunku… Chyba jakieś dwieście albo więcej sztuk. Odbiór.
– Dwudziestka, tu baza, słyszysz mnie?
– Głośno i wyraźnie, baza. Odbiór.
– Wysyłam tam Chumma i Hallidaya. Zablokuj drogę swoim wozem. Nie podejmuj żadnych innych działań. Jeśli cię dopadną, rozłóż szeroko nogi i udawaj, że sprawia ci to przyjemność. Nie stawiaj oporu, zrozumiałeś? Odbiór.
– Zrozumiałem, baza. Mam nie stawiać oporu. Co robią ci żołnierze po wschodniej stronie deptaku? Odbiór.
– Jacy żołnierze? Odbiór.
– To ja was pytam, baza. Żołnierze…
– Baza, tu Dudley Chumm. O cholera, przepraszam, tu Dwudziestka. Banda dzieciaków sunie w dół Burrows Driver… chyba ze stu pięćdziesięciu. Idą na deptak. Cały czas coś śpiewają. Są tam też żołnierze. Chryste Panie! Mają maski przeciwgazowe i wygląda na to, że zamierzają zmierzyć się z tymi dzieciakami. Będzie zadyma. Odbiór.
– Baza do Dwunastki. Dołącz do Dwudziestki na początku deptaku. Takie same zalecenia. Nie stawiać oporu. Odbiór.
– Przyjąłem, baza. Jadę. Odbiór.
– Baza, tu Siedemnastka, Halliday. Jak mnie słyszysz? Odbiór.
– Słyszę cię, Siedemnastka. Odbiór.
– Jestem za Chummem. Kolejne dwie setki dzieciaków zmierzają z zachodu na wschód, w stronę promenady. Niosą transparenty jak w latach sześćdziesiątych. Na jednym z nich jest napisane: ŻOŁNIERZE, RZUĆCIE BROŃ. Na drugim: PRAWDA, CAŁA PRAWDA I TYLKO PRAWDA. Te dzieciaki…
– Nieważne, co mają napisane na tablicach, Siedemnastka. Dołącz do Chumma i Petersa i odetnij im drogę. Wygląda na to, że pchają się w sam środek wielkiej burzy. Odbiór.
– Zrozumiałem. Bez odbioru.
– Tu szef ochrony kampusu Richard Burleigh. Mówię teraz do dowódcy sił zbrojnych stacjonujących na południowym krańcu kampusu. Powtarzam, mówi szef ochrony Burleigh. Wiem, że monitorujecie nasze rozmowy, więc proszę się zgłosić. Odbiór.
– Tu pułkownik Albert Philips z armii Stanów Zjednoczonych. Słuchamy, panie Burleigh. Odbiór.
– Baza, tu Szesnastka. Dzieciaki zbierają się pod pomnikiem poświęconym pamięci ofiar wojny. Mówią coś do żołnierzy. Kiepsko to wygląda… Odbiór.
– Pułkowniku Philips, mówi Burleigh. Co pan chce zrobić? Odbiór.
– Mam rozkaz nie dopuścić, by ktokolwiek opuścił kampus. I zamierzam wypełnić ten rozkaz. Jeśli studenci chcą urządzać demonstrację, proszę bardzo. Ale jeśli spróbują wydostać się poza teren kampusu, nie pozwolę im na to. Odbiór.
– Chyba nie ma pan zamiaru…
– Zrobię, co będę musiał, panie Burleigh. Bez odbioru.
– Philips! Philips! Odpowiedz pan, do cholery! Przecież to nie żadni komunistyczni awanturnicy! To tylko dzieciaki! Amerykańskie dzieciaki! Nie są uzbrojeni! Oni tylko…
– Trzynastka do bazy. Kapitanie, dzieciaki ruszyły w stronę żołnierzy. Machają transparentami i śpiewają piosenkę Joan Baez. Cholera, chyba niektórzy z nich zaczęli rzucać kamieniami. A teraz… Jezu! Jezu Chryste! Oni… przecież nie wolno im tego robić!
– Baza do Trzynastki. Co tam się dzieje? Co się dzieje?
– Tu Chumm. Powiem ci, co się dzieje, Dick. To pieprzona jatka. Żałuję, że nie jestem ślepy. Skurwiele. Oni… wyrzynają te dzieciaki w pień. Używają broni maszynowej. Zaczęli strzelać bez ostrzeżenia. Dzieciaki, które jeszcze trzymają się na nogach, rozbiegają się na wszystkie strony. O Boże! Właśnie widziałem, jak kule rozerwały jedną z dziewczyn na pół. Wszędzie jest pełno krwi… na trawniku leży kilkadziesiąt ciał. Tyle krwi…
– Chumm! Zgłoś się! Zgłoś się, Dwunastka.
– Baza, tu Siedemnastka. Słyszycie mnie? Odbiór.
– Słyszę cię, ale gdzie jest Chumm, do cholery? Odbiór!
– Chumm i… Halliday chyba też… wysiedli z samochodów, aby lepiej się temu przyjrzeć. Wracamy, Dick. Wygląda na to, że żołnierze zaczęli strzelać do siebie nawzajem. Nie wiem, kto jest górą, ale nie obchodzi mnie to. Ktokolwiek to będzie, prawdopodobnie potem weźmie się za nas. Kiedy ci z nas, którzy zdołają, powrócą, najlepiej będzie, jeśli wszyscy zamkniemy się w piwnicy i poczekamy, aż tamtym zabraknie amunicji. Odbiór.
– Do jasnej cholery…
– Dick, tu wciąż odchodzi strzelanie do kaczek. Wcale nie żartuję. Bez odbioru.
Przez cały czas trwania tej rozmowy w tle słychać było ciche trzaski przypominające odgłosy pękających w ogniu kasztanów. Wśród nich można było również rozróżnić krzyki, a w ostatnich czterdziestu sekundach rozległ się głuchy łoskot eksplodujących pocisków moździerzowych.
Kolejny zapis był transkrypcją transmisji odebranej na specjalnej częstotliwości radiowej w Kalifornii Południowej między godziną 19.17 a 19.20 tamtejszego czasu.
– Massingill, strefa dziesięć. Jesteś tam, Baza Blue? Wiadomość zaszyfrowana, kod Annie Oakley. Pilne, plus dziesięć. Zgłoś się, jeśli tam jesteś, odbiór.
– David, tu Len. Myślę, że możemy zrezygnować z tego żargonu. Nikt nas nie słucha.
– Len, to się wymknęło spod kontroli. Wszystko. Los Angeles płonie. Całe pieprzone miasto i wszystko wokół niego. Moi ludzie są chorzy, buntują się, dezerterują albo okradają prywatne domy. Jestem w głównym gmachu Banku Amerykańskiego, na samej górze. W Pokoju Podniebnym. Próbuje się do mnie dostać jakieś sześć setek ludzi. Większość z nich to żołnierze.
– Wszystkie rzeczy się rozpadają. Środek nie zdoła ich utrzymać.
– Nie zrozumiałem… powtórz.
– Nieważne. Możesz stamtąd wyjść?
– Za cholerę. Ale pierwsze męty, które spróbują tu wejść, dostaną za swoje. Mam ze sobą karabinek bezodrzutowy. Szumowiny! Pierdolone męty!
– Powodzenia, Davidzie.
– Nawzajem. Utrzymaj to w ryzach, jak długo będziesz mógł.
– Postaram się.
– Nie jestem pewien…
Na tym rozmowa się kończy. Słychać głośne trzaski, przeraźliwy zgrzyt rozdzieranego metalu, brzęk tłuczonego szkła. Krzyki. Terkot broni maszynowej, a potem, bardzo blisko nadajnika, strzały z karabinu bezodrzutowego. Krzyki i odgłosy wystrzałów przybliżają się jeszcze bardziej. Słychać jękliwy wizg rykoszetu, dobiegający z okolic nadajnika krzyk, głuchy łomot, łupnięcie, a potem zapada cisza.
Następna transkrypcja pochodzi z transmisji nadanej na częstotliwości wojskowej w San Francisco, pomiędzy 19.28 a 19.30 tamtejszego czasu.
– Żołnierze i bracia! Przejęliśmy