Niebezpieczna gra. Emilia Wituszyńska

Niebezpieczna gra - Emilia Wituszyńska


Скачать книгу
mam na imię Przemek.

      – Dobra. – Zbyła go machnięciem ręki i z przebiegłym uśmiechem szła przed siebie, usłyszała też za plecami ciche westchnienie.

      Podśmiechiwała się w duchu, gdy szła korytarzem. Musiała pomylić buty, kiedy zapatrzyła się w jego telewizor. To sprawiło, że wyglądał teraz komicznie. Weszli do gabinetu nadkomisarza, a on od razu spojrzał na buty Przemka. Przeniósł rozbawiony wzrok na Weronikę. Starał się zamaskować uśmiech przesadnie poważną miną. Kobieta miała wrażenie, że jej szef wstrzymuje powietrze, by nie parsknąć śmiechem.

      – Proszę, usiądźcie – powiedział wreszcie, łapiąc głęboki oddech. Dziewczyna podeszła do biurka i usiadła na krześle. Obróciła głowę i zobaczyła aktora, który marszczył czoło i wpatrywał się w nią gniewnie. Stał na jednej nodze, drugą chowając za nogawką jeansów, jednak była ona za wąska, więc nie ukrył drugiego buta tak dobrze, jak planował. Dziewczyna uśmiechnęła się pod nosem i wróciła wzrokiem do nadkomisarza.

      – Możesz przestać? To wszystko twoja wina – usłyszała za sobą głęboki, zachrypnięty głos. Zaczęła się zastanawiać, czy on zawsze tak mówi, jakby głośniejszym szeptem, czy to wina kaca.

      – Nie przypominam sobie, żebyśmy byli na ty. – Tym razem nawet się nie obróciła. Spojrzenie miała utkwione w swoim przełożonym. – Swoją drogą, usiądź sobie, to nie będzie ich widać.

      – Celowo pomyliłaś buty – wymamrotał. Odsunął krzesło i zajął miejsce obok niej.

      – No cóż, jestem upośledzona i zrobiłam to przypadkiem. Śpieszyłam się – odpowiedziała zgodnie z prawdą.

      Komendant przypatrywał się im ze zdegustowaniem, przewracając oczami. Tak naprawdę jeszcze nie widział swojej policjantki do tego stopnia wyprowadzonej z równowagi jak dzisiaj.

      – Dobra, skupcie się – zaczął mówić, ale kłócąca się dwójka zignorowała go.

      – Jak można nie odróżnić niebieskiego buta od pomarańczowego, powiedz mi? Cierpisz na daltonizm? – Przemysław nachylił się lekko w jej stronę, a jego spojrzenie ciskało piorunami.

      – Możesz się odsunąć? Wali ci z gęby charą – odpowiedziała, wyciągając dłoń w jego kierunku. Pokrywając się purpurą, mężczyzna natychmiast odchylił głowę. – Właściwie w czym jest problem? Przecież idziemy tylko do auta, nikt nie każe ci leźć do domu na piechotę. Wy, gwiazdy, macie najebane w głowie.

      – A jak ktoś mi zrobi zdjęcie? Znowu gazety opiszą, że się schlałem i nie wiedziałem, co robię.

      – A nie spiłeś się przypadkiem? Chyba już do tego przywykli. – Pokiwała głową, próbując go przekonać do tego, co mówi.

      – Jesteś nieznośna. Co ty sobie myślisz? Może wy w policji macie wyjebane po całości i możecie wyglądać jak pomioty szatana, ale ja zarabiam tym, jak wyglądam.

      – Widziałam.

      – Co powiedziałaś?

      – Nieźle ci płacą za tę błazenadę, którą odstawiasz. – Potężne uderzenie w biurko wyrwało ich z utarczki słownej. Obydwoje podskoczyli, a Reja znów rozbolała głowa.

      – Zachowujecie się jak dzieci! – Nadkomisarz miał dość wybryków obojga i przerwał tę śmieszną wymianę zdań. – Posłuchajcie mnie, a później możecie się pożreć. Bylebyś go nie zabiła. – Spojrzał surowo na Weronikę, która uśmiechnęła się pod nosem. – Obydwoje wiecie, na czym polega zadanie. Wyjaśniłem panu warunki, na których Weronika będzie z panem przebywać. Ona również o tym wie, dlatego, na litość boską, przynajmniej publicznie postarajcie się nie kłócić. Pan jest aktorem, więc jestem spokojny. To po prostu nowa rola, ale ciebie, Wera, proszę, żebyś powściągnęła swój niewyparzony język. Jeżeli tylko ustalimy, że nie grozi panu żadne niebezpieczeństwo, komisarz Kardasz zostanie zwolniona z obowiązku chronienia pana, rozumiemy się? – Obydwoje skinęli głowami, nie patrząc na siebie. – Boże, dopomóż, by to nastąpiło jak najszybciej – mruknął pod nosem komendant. – A teraz pewne ustalenia. Nigdzie nie rusza się pan bez niej. Kręci pan coś teraz? – zwrócił się do Przemysława, który wpatrywał się w sufit z obojętnym wyrazem twarzy.

      – Tak, mam pewne dokrętki związane z nową produkcją, która wyjdzie w zimie – zaczął mówić, ale Bąk mu przerwał:

      – Dobra, więc tam też ją pan zabiera, jasne?

      – Mam ją zabierać na plan? Wykluczone!

      – Pan rozumie, co znaczy termin dwadzieścia cztery godziny na dobę?

      – Tak.

      – Więc nie podlega to dyskusji, a Weronika będzie zachowywać się należycie. Każde wyjście zgłaszasz do mnie. Publiczne wystąpienia i tak dalej, rozumiesz? – Wzrok przełożonego zawisnął na twarzy Weroniki, która skinęła głową. – Chcę wiedzieć, gdzie jesteście i co robicie. Masz swoją broń? Nie rozstawaj się z nią. – Kobieta słuchała go, ciągle kiwając głową. – Kiedy tylko zauważycie coś podejrzanego, szczególnie tyczy się to ciebie, Wera, zachowajcie należyte bezpieczeństwo, a panu, panie Przemysławie, radzę się jej słuchać. – Pogroził palcem przed nosem blondyna, który spojrzał wymownie na kobietę. – Idźcie, ja mam robotę.

      Weronika posłusznie wstała z krzesła i ruszyła do wyjścia.

      – Panie Remku, zapraszam do samochodu.

      – Panie Przemku, mam na imię Przemek! Nie wierzę, że tego nie wiesz.

      – Postaram się zapamiętać i przykro mi, ale nie śledzę pańskiej kariery.

      – Jazda mi stąd! – Komendant nie był w stanie wytrzymać kolejnej kłótni tej dwójki. Błagał tylko, by jego przypuszczenia nie okazały się słuszne, a mężczyźnie nie groziło realne niebezpieczeństwo. Po przydzieleniu Werze tego zadania zastanawiał się, czy dobrze zrobił. Może dopiero teraz coś grozi aktorowi. Nie miał jednak wyboru, skoro w grę wchodził ktoś tak ważny, jak kandydat na urząd premiera, a sprawę przejął BOR i on nie miał nad tym kontroli. Zamieszani mogli być wszyscy, a komendantowi brakowało ludzi, którym by ufał. Poza Weroniką i Karolem w wydziale każdy na każdego donosił. Komenda była pełna ludzi z układów, a on musiał nad tym panować, chociaż na pewne sprawy nie miał wpływu.

      Mężczyzna podrapał się po głowie, gdy obracał się na krześle. Podszedł do okna, skąd widział, jak tylnym wyjściem wychodziła rzeczona dwójka, a chłopak wskazywał ręką na samochód dziewczyny, kręcąc przy tym głową. Nadkomisarz Ryszard Bąk właśnie powziął decyzję, że gdy tylko skończy się to zadanie, rozważy możliwość odejścia na emeryturę. Niech ktoś inny zajmie się tym burdelem, on już nie miał na to siły.

* * *

      – To twój samochód!? – Mężczyzna wskazał jej zdezelowanego opla astrę i kręcąc głową, marudził coś o tym, że to wstyd, aby jeździć takim gruchotem. Faktycznie auto było bardzo porozbijane. Rocznik jego produkcji przypadał na dziewięćdziesiąty dziewiąty rok, więc nie było też pierwszej młodości, ale jeździło i nie należało do drogich.

      – Słuchaj, kolego, nie stać mnie na porsche jak ciebie. Myślisz, że ile ja zarabiam w policji? – zapytała, wyciągając kluczyki z kieszeni. Jej uwadze nie uszło, że z okien gapią się inni pracownicy. – Kurwa, wszyscy się gapią – wymamrotała i próbując ukryć twarz, nasunęła czapkę z daszkiem na czoło.

      – Kto się gapi?

      – Inni funkcjonariusze – burknęła, wkładając klucz do zamka. Nagle poczuła silne ręce mężczyzny


Скачать книгу