Niebezpieczna gra. Emilia Wituszyńska
Włosy na karku stanęły jej dęba na tę zapomnianą już pieszczotę. Automatycznie przymknęła oczy, a kiedy je otworzyła, Przemysław odsunął się od niej. Ich spojrzenia się spotkały. Mierzyli się nawzajem wzrokiem niewidocznym dla publiczności.
– Teraz rzuć mi się na szyję, cukiereczku, i wsiadamy. Nie mam już siły. – Przeczesał ręką włosy, odgarniając je do tyłu, gdy dziewczyna niespodziewanie zawisła na jego szyi. – Auu, kurwa – powiedział z szerokim uśmiechem i okręcili się oboje. – Może i jesteś chuda, ale masz żelazny uścisk – dodał, stawiając ją na ziemi. Odsunęli się od siebie i wsiedli do samochodu. Dziewczyna mogła dostrzec zdziwione twarze tych wszystkich pizd stojących w oknach, ich miny na widok jej i znanego celebryty. Nie wiedziała dlaczego, ale w jej głowie kryła się wielka satysfakcja. Kiedy uruchomiła silnik, z głośników poleciała donośna muzyka rockowa, która prawie rozsadziła Przemkowi głowę. Wera zaczęła drzeć się w niebogłosy, zagłuszając i tak już głośną muzykę.
– Jasny szlag! Możesz to ściszyć?! – powiedział, wkładając palce do uszu.
– A co, głowa cię boli? – zapytała, udając głupią. Jej samej kac przeszedł już dawno temu, ale on chyba dłużej się męczył. – Poczekaj, niech tylko ta piosenka się skończy! Uwielbiam ją! – próbowała przekrzyczeć muzykę. Widziała, jak oczy wychodzą mu z orbit, ale nic sobie nie robiła z jego cierpienia. Kiedy piosenka dobiegła końca, Przemek wyciągnął palce z uszu i powiedział, że obiecała ściszyć. Małą gałką regulacji głośności ściszyła muzykę. Przewracając co chwila oczami, gnała ulicami Warszawy.
– Zawsze jesteś taka złośliwa? – zapytał, odchylając głowę do tyłu. Jej szalona jazda również mu nie pomagała, a torsje wzmagały się z każdym zakrętem, w który wchodziła z piskiem opon, szarpiąc samochodem w tył i w przód podczas hamowania.
– Nie jestem złośliwa, dlaczego pan tak mówi?
– Jaki „pan”? Masz u mnie mieszkać, więc mów mi po imieniu – odpowiedział, a gdy gwałtownie zahamowała, znów odskoczył w przód i do tyłu. – Boże! Naprawdę tak beznadziejnie jeździsz? Nie wierzę!
– Właśnie tak, Remek. – Uśmiechnęła się do niego szeroko.
– Mam na imię… – warknął przez zaciśnięte zęby.
– Wiem, ale dla mnie będziesz Remkiem. – Zaśmiała się i wyciągnęła w jego kierunku prawą dłoń, lewą natomiast przytrzymywała kierownicę.
– Weronika – odpowiedziała, nie zmniejszając prędkości. Chłopak szybko uścisnął jej dłoń, a kiedy zobaczyła, że auto jej zjeżdża, wykonała szybkie szarpnięcie kierownicą, odbijając w drugą stronę, na co mężczyzna zareagował krzykiem przerażenia.
– Jasny szlag! Patrz na drogę! I gdzie jest policja, kiedy jej potrzeba? – powiedział, zdając sobie sprawę z absurdu własnych słów. Westchnął tylko i z napięciem zaczął patrzeć przed siebie.
– Zła zbieżność – powiedziała przepraszająco, choć zrobiła to specjalnie. Nie lubiła go i niech sobie myśli, co chce, ale przez jego fanaberie utknęła z nim zamiast robić coś bardziej przydatnego. W rzeczywistości była bardzo dobrym kierowcą, ale postanowiła pokazać Przemysławowi Rejowi, jak może mu uprzykrzyć życie.
– Wykończysz mnie szybciej niż mafia – wymamrotał, przykładając dłoń do czoła. Na te słowa w jej głowie zapaliła się czerwona lampka. Przypomniała sobie, że miała jeździć jak kursant zdający prawko po raz setny i nienadający się do tego, ale zwolniła.
– Jaka mafia? – zapytała spokojnym tonem.
– Żadna. Tak mi się powiedziało. – Wzruszył ramionami.
– Ale dlaczego mafia? Przecież każdy może cię wykończyć. Czego mi nie mówisz?
– Czemu się czepiasz? Co mam ci powiedzieć? Tak mi się rzuciło, a ty będziesz to teraz rozkładać na czynniki pierwsze? – Prychnął i wytrzymał jej czujne spojrzenie.
– Posłuchaj. Jeżeli coś wiesz, możesz mi powiedzieć. Pomogę ci, dobra?
– Ale ja, kurwa, naprawdę nic nie wiem! – Jego głos odbił się echem we wnętrzu samochodu. – Widzę, że jednak potrafisz prowadzić – powiedział zarozumiałym tonem, patrząc na nią wymownie.
– Zdarza mi się – odpowiedziała chłodno, zaciskając ręce na kierownicy. Reszta drogi upłynęła im w milczeniu.
Chwilę później dojechali pod jego apartamentowiec. Zaparkowała samochód na parkingu niestrzeżonym. Czasami modliła się, by ktoś jej go ukradł. Może wtedy podjęłaby decyzję o kupnie nowego. Kiedy wyszła z samochodu, założyła czapkę, a na oczy nasunęła okulary, Przemek podszedł do niej, bez słowa chwycił ją za rękę i pociągnął za sobą.
– Co ty robisz? – Wskazała na ich splecione dłonie.
– Prowadzę własną dziewczynę do domu – odpowiedział, niosąc na ramieniu swoją i jej torbę. Jego i tak była pusta. Garnitur upchnął w małym koszu w pokoju przesłuchań, żal mu jednak było, że wydał na niego tyle kasy.
– Zanim wjedziemy na górę, pokaż mi, gdzie jest twój samochód, cwaniaczku – powiedziała szybko. Jednocześnie rozejrzała się czujnie, zapamiętując okolicę. Jej oczy rejestrowały każdy najmniejszy szczegół.
– Musimy zjechać na podziemny parking.
– To zjedźmy. – Weszli do budynku, gdzie zatrzymał ich portier.
– Witam panienkę ponownie. – Uśmiechnął się, na co ona mu pomachała. – Panie Rej. – Skinął mu czapką, którą ściągnął z łysej głowy. Przemek uniósł w jego stronę rękę i pociągnął Werę w kierunku windy. Kiedy drzwi zamknęły się za nimi, nie puścił jej dłoni. Wcisnął guzik oznaczający najniższy poziom i winda zjechała.
– Możesz mnie już puścić. – Poruszała palcami, by oswobodzić się z jego uścisku.
– Nie, nie mogę, tu są kamery. Jak ci się udało przejść wcześniej koło cerbera? Nie każdego wpuszcza. – Obydwoje stali oparci o ścianę. Chłopak przekrzywił głowę i spojrzał na nią.
– Powiedziałam mu, że jestem twoją dziewczyną i muszę zabrać coś od ciebie. Pomogły mi twoje klucze. – Weronika przypomniała sobie, że nadal je ma. Wolną ręką odsunęła kieszeń bluzy i podała mu klucze, które wziął od niej, a kiedy ich palce się zetknęły, poczuła zupełnie inny dotyk niż silny uścisk, z jakim trzymał jej dłoń. Ten był delikatny, Przemek tylko musnął jej palce. – Najwyraźniej nie uznał mnie tak jak ty za taką odrażającą – powiedziała szybko i puszczając jego dłoń, wyszła z otwartej windy.
– Słuchaj, Wera – zaczął, ale mu przerwała.
– Tak mówią do mnie przyjaciele. Ty mów Weronika. A teraz podaj mi moją torbę. – Wyciągnęła rękę po swój bagaż. Podał jej go i spojrzał na nią, wypuszczając powietrze.
– Przepraszam, że tak o tobie powiedziałem na komendzie, miałem kaca, a ty strasznie się darłaś – rzucił niedbałym tonem, jak gdyby przeprosiny nie przychodziły mu łatwo. Robił przy tym miny, jakby jadł kwaśne żelki.
– Daj spokój, gorsze rzeczy słyszałam na swój temat i wierz mi, nie obchodzi mnie twoja opinia. – Prychnęła na dowód swoich słów. – To gdzie masz ten samochód? – zapytała.
– Nie obchodzi cię moje zdanie? – Stał nadal w tym samym miejscu i patrzył na nią zdezorientowany.
– No widzisz, nie obchodzi.