Instrukcja nadużycia. Instrukcja nadużycia. Służące w XIX-wiecznych polskich domach. Alicja Urbanik-Kopeć
naprawdę miały szczęście, że trafiły do stowarzyszenia. Po sprawozdaniach publikowanych w obu gazetach łatwo można prześledzić stopniowy rozwój organizacji (podlewany częstymi apelami do czytelniczek o składki na zbożny cel) i powstawanie kolejnych ośrodków.
I tak w 1900 roku w numerze pierwszym „Przyjaciela Sług” pojawił się artykuł Z ufnością do dzieła w imię Boże! Redakcja tłumaczyła, że przez trzy lata istnienia do stowarzyszenia w Krakowie zapisało się już 800 służących, a „przy Bożej pomocy liczba zorganizowanych w tym celu dziewcząt dojdzie do 2000”[72]. Stowarzyszeniu brakowało więc „własnego kąta”. Początkowo zebrania odbywały się w prywatnym mieszkaniu redaktorki (czyli Adeli Dziewickiej), a potem w wynajętej sali. Za salę jednak trzeba płacić, a na to Stowarzyszenia nie było stać, bo składki po 10 centów wystarczały jedynie na podstawowe opłaty. Mężczyźni z chrześcijańskich stowarzyszeń robotniczych (z którymi na przykład warszawskie stowarzyszenie sług było mocno związane), powiadała redakcja, mają swój dom. „Mężczyznom zresztą łatwiej się zbierać – za granicą po prostu zgromadzają się w restauracjach i tam o swoich potrzebach radzą” – dodawała. Kobiety tak nie mogą: „My przecież po restauracjach zgromadzać się nie będziemy, żeby tam urządzać latarnie magiczne i resursy z tańcami!”. Dodatkowo nawet w redakcji gazety przy ulicy Szpitalnej zaczęło brakować miejsca. W 1900 roku otworzyło się tam jeszcze biuro pośrednictwa i schronisko, czyli przytułek dla służących, „które styrawszy zdrowie, popadają wprost w rozpaczliwe położenie i czeka je chyba kij żebraczy i szpital, a i tam nie przyjmą, gdy choroba dłuższa”. Wszystko to zmierzało do jednego celu, czyli nabycia własnego domu dla Stowarzyszenia św. Zyty. Redakcja obiecywała, że każdy darczyńca będzie wymieniony z imienia i nazwiska w gazecie (i faktycznie „Przyjaciel” co miesiąc publikował listy wpłacających), a na koniec podsumowywała: „Całą tę sprawę polecamy Bogu i szlachetnym sercom ludzi sprawie katolickiej życzliwych”.
Finansowanie Stowarzyszenia Sług Katolickich pw. św. Zyty (czyli oddziału galicyjskiego) opierało się właśnie na składkach członkiń, po 10 centów miesięcznie, i datkach osób zainteresowanych dobroczynnością tego rodzaju. Widocznie zbiórka, ogłaszana też w kościołach, szła dobrze, ponieważ dziewięć miesięcy później pojawił się kolejny artykuł pod tym samym tytułem, ogłaszający triumfalnie, że Stowarzyszenie kupuje dom. „Dzięki Bogu zrozumiałyście cel szlachetny, swój własny i Waszych sióstr interes” – pisała redakcja[73]. Stowarzyszenie zebrało 1500 złotych reńskich ze składek i datków, a kupiło na kredyt dom przeznaczony na schronisko za 26 tysięcy złotych reńskich. W domu miało powstać schronisko dla chorych, słabych lub bezrobotnych służących, podzielonych na dziesiątki nadzorowane przez koleżanki dziesiętniczki. Mieszkanki w lepszym stanie fizycznym zarabiały na swoje utrzymanie szyciem i łataniem ubrań pracujących służących, te słabsze kleiły pudełka. Oprócz tego otwarto biuro pośrednictwa. „Przyjaciel Sług” wyjaśnił oczywiście, że przez to „handel na dziewczęta służące czy giełda służby pod Mickiewiczem i na ulicy Siennej, gdzie operowali Żydzi – a w innych celach niektórzy synowie wojny – znacznie się zmniejszył. Gniewają się wprawdzie za to na Stowarzyszenie ci nabywcy, ale to chyba chlubnie tylko o nim świadczyć może”. Oprócz tego w domu miały mieścić się redakcje „Przyjaciela” i „Niewiasty Polskiej”, Czytelnia Stowarzyszenia Sług i lokal Stowarzyszenia Pań. Dziewicka i Stowarzyszenie mieli jeszcze zamiar otworzyć sklep spółdzielczy dla służących, jeden spożywczy, a jeden bławatny. Chwilowo wzywali jednak do dalszego wysyłania datków.
W numerze 11 z 1900 roku Adela Dziewicka donosiła o przeprowadzce ze Szpitalnej 1, gdzie mieściła się dotychczas redakcja, do domu na Mikołajskiej 30. Wszystkie projekty weszły w życie, Stowarzyszenie liczyło już 1251 członkiń (czyli w ciągu 10 miesięcy przybyło ich 451), a w nowym domu otwarto kasę oszczędności dla służących, które mogły odkładać na starość, i biuro porad prawnych, działające codziennie od 18.00 do 19.30. „Otóż początek już zrobiony, teraz niech tylko Przyjaciółki modlą się dużo i gorliwie, żeby nam się udało wszystkie trudności szczęśliwie pokonać, bo mamy ich jeszcze sporo, a pracy dużo” – podsumowywała Dziewicka[74]. I nadal niech wysyłają datki i składki.
Dalej szło już jak burza. Sprawozdanie z dwóch lat działalności Stowarzyszenia Sług Katolickich pw. św. Zyty, opublikowane w maju 1901 roku, było chyba najdłuższym artykułem w historii tego pisma. Redakcja donosiła, że oprócz wcześniej wspomnianych instytucji na początku 1901 roku powstało jeszcze ambulatorium dla służących, gdzie dziewczęta mogły zasięgnąć porady lekarskiej i poddać się leczeniu przez kilka dni. Stowarzyszenie próbowało nawet zorganizować system ubezpieczeń zdrowotnych, wysyłając do „pań krakowskich” informację, że za 2 złote reńskie 40 centów rocznie za jedną służącą Stowarzyszenie podejmowało się przejąć całkowicie wszelkie koszty opieki zdrowotnej nad taką dziewczyną. W połowie 1901 roku z takiego ubezpieczenia korzystało 225 służących, a sprawa była, jak zapewniała redakcja, rozwojowa[75]. W kolejnych latach donoszono, że w Krakowie założono jeszcze szpital i przychodnię (1901), łaciarnię ubrań i przytułek (1902), prasowalnię ubrań i kuchnię wydającą obiady i uczącą gotowania (1903). Podobnie działo się w innych miastach, w których otwierano biura Stowarzyszenia, czyli we Lwowie, Tarnowie i Nowym Sączu. Służące zapisywały się do Stowarzyszenia (w maju 1901 roku liczyło już prawie półtora tysiąca członkiń), a organizacja, udzielając realnej pomocy, równie realnie starała się formować ich charaktery.
Boże, błogosław katolickiej pracy!
Gdyby Kasia i Marynka nie trafiły do Dąbrowy Górniczej, ale sześćdziesiąt kilometrów na północ, zapewne uratowałyby je służące ze Stowarzyszenia Katolickich Służących w Częstochowie. Oprócz książeczki służbowej, obowiązkowej w każdym mieście, dostałyby wtedy książeczkę członka stowarzyszenia w Częstochowie. Książeczka w ciemnozielonej okładce na pierwszej stronie miała wypisane hasło „Boże, błogosław katolickiej pracy!”[76]. Następnie wymagała od służącej uzupełnienia imienia i nazwiska, zajęcia, daty i miejsca urodzenia, adresu zamieszkania „u Państwa” i uzupełnienia rubryki „w służbie od lat”. Potem data, podpis właścicielki (nie ma już rubryki „nie umie pisać”, jak w galicyjskiej książeczce służbowej), podpis prezesa i sekretarza.
9. Książeczka członkowska Stowarzyszenia św. Zyty w Częstochowie.
Kolejne osiem stron zajmował wyciąg z Ustawy Stowarzyszenia Katolickich Służących św. Zyty w Częstochowie. Nowe członkinie mogły przeczytać, że celem organizacji (i jej odpowiedników w całym Królestwie Polskim) jest „a. przestrzeganie pośród członków swoich moralności, skromności i oszczędności, b. przygotowanie służby do dokładnego spełniania przyjętych zobowiązań i udzielanie pomocy w nauce czytania i pisania” i „c. opieka nad służbą podczas choroby lub pozostawania czasowego bez miejsca, jako też pomoc w poszukiwaniu obowiązków służbowych”. To ustawa podobna do tej galicyjskiej. W statucie krakowskim z 1900 roku cele stowarzyszenia zdefiniowane są tak samo, z tym że do pobożności, skromności, pracowitości i oszczędności dodany jest cel „wpoić w członków zamiłowanie do swego stanu”, a poza punktami o opiece nad chorymi i przygotowaniu do „sumiennego wypełniania obowiązków” Stowarzyszenie krakowskie chciało „zbliżyć służące katolickie do pań katolickich, wzbudzić wzajemne zaufanie i chrześcijańską miłość bliźniego”. Precyzowało też, że pomoc Stowarzyszenia może nastąpić w sytuacji „niezawinionej utraty pracy w duchu Chrystusowym”
72
73
74
A. Dziewicka,
75
A. Dziewicka,
76
Ustawa Stowarzyszenia Katolickich Służących św. Zyty w Częstochowie, Częstochowa 1908, s. 1, 3, 11.