Kryminał. Zygmunt Zeydler-Zborowski
że chyba coś jej się w głowie pomieszało.
– A na tej wsi, jak tam było?
– Niewesoło. Kazali nam pracować, a jedzenia nie było wiele. Panią Cybulską odwieźli wreszcie do szpitala do Miechowa. Zostałam sama.
Orłowski w zamyśleniu pokiwał głową.
– Tak. To niewesołe były czasy. I do końca wojny siedziała pani w tej wiosce?
– Nie. Wątpię czy bym tam wyżyła. Na szczęście zabrał mnie do siebie Gardziela.
– Kim był Gardziela?
– Leśniczym. Mieszkał koło Zagnańska. Przyjechał pod Miechów odwiedzić krewnych. Zdaje się, że jego siostrzenica wychodziła za mąż. Zobaczył taką wynędzniałą, wychudzoną dziewczynkę, jaką ja wtedy byłam. Zlitował się. Zabrał mnie do swego domu, do leśniczówki. To były moje pierwsze jaśniejsze chwile od czasu wybuchu wojny. Piękny las. Biały, widny dom, dużo jedzenia i dobrzy, życzliwi ludzie. Przyjęli mnie do swojej rodziny jak własną córkę. Wychowali mnie, pomogli mi skończyć Politechnikę. Gardziela dał mi pieniądze na mieszkanie.
– Czy to bezdzietni ludzie?
– Nie. Mają dwoje dzieci, Małgosię i Wojtka. Teraz są już dorośli. Małgosia wyszła za mąż. Mieszka w Gdańsku. Wojtek pomaga ojcu. Założył ostatnio hodowlę srebrnych lisów.
– W dalszym ciągu mieszkają w leśniczówce?
– Tak. Stary Gardziela po śmierci żony początkowo chciał się przenieść do miasta, ale w końcu rozmyślił się. Żal mu się zrobiło lasu. Przyzwyczaił się.
– Jeździ pani tam do nich?
– Teraz bardzo rzadko. Już przeszło dwa lata nie byłam.
– A może wybrałaby się pani do tej leśniczówki na kilka tygodni? Taki pobyt na łonie natury świetnie pani zrobi. Nic tak kojąco nie wpływa na nerwy, jak właśnie las.
Potrząsnęła głową.
– Niestety. Teraz nie mogę. Mam bardzo dużo pracy. Nie dadzą mi urlopu.
– Może można by pomyśleć o zwolnieniu lekarskim. Jest pani poważnie wyczerpana.
– Nie, nie, to zupełnie niemożliwe. Muszę skończyć tę robotę, którą zaczęłam. Nie mogę zawalić.
Orłowski otworzył pióro i zabrał się do wypisywania recept.
– No cóż… trudno. Jak nie można, to nie można. A szkoda. Kilka tygodni odpoczynku na świeżym powietrzu znakomicie by pani zrobiło. Na razie zapiszę pani B-complex w zastrzykach, B6, trochę Hepafortu i taką miksturkę na ogólne uspokojenie systemu nerwowego. Doradzam pani poza tym wcześnie kłaść się spać, rano gimnastykować się, wieczorem chodzić na spacery, nie pić alkoholu i, o ile możności, ograniczyć palenie.
– Ja niedużo palę, panie doktorze.
– To dobrze. Nikotyna niekorzystnie wpływa na system nerwowy. Jak pani sypia?
– Ostatnio raczej źle.
– Niech więc pani zażyje przed snem jedną pastylkę Bellacornu. Chciałbym też, żeby pani zrobiła sobie przy okazji analizy krwi, elektrokardiogram i badanie na podstawową przemianę materii. Z wynikami proszę się do mnie zgłosić.
Hanka z zakłopotaniem zaczęła skrobać paznokciem po politurze biurka.
– Właściwie… właściwie nie wiem… Bo… bo widzi pan, doktor Zelman także przepisał mi kurację – sięgnęła do torebki i wyjęła kartkę papieru złożoną we czworo. – O, proszę.
Orłowski przeczytał bardzo uważnie opis kuracji zaleconej przez Zelmana, a następnie oddał kartkę Hance.
– No cóż… Przyznaję, że znajduję się w nieco kłopotliwej sytuacji. Nie chciałbym poddawać krytyce opinii mojego kolegi, ale… Moim zdaniem kuracja, którą proponuje doktor Zelman, jest może nieco zbyt radykalna. Myślę, że będzie najlepiej, jeśli pani weźmie na razie te zastrzyki, a później zobaczymy. Tak jak już powiedziałem, porozumiem się z Zelmanem i odbędę z nim naradę na pani temat. Mam nadzieję, że we dwóch dojdziemy do jakichś konstruktywnych wniosków.
– Serdecznie panu dziękuję – powiedziała Hanka. – Naprawdę jestem zaskoczona i wzruszona pańską dobrocią. Nie wiem, jak się panu odwdzięczę.
Orłowski zaśmiał się wesoło. Jego szarostalowe oczy zniknęły nieomal zupełnie w fałdach skóry.
– Nie mówmy o wdzięczności, panno Hanko. Dla lekarza najcenniejszą nagrodą jest zdrowy pacjent. Zresztą w tym wypadku nawet nie może być mowy i o tej nagrodzie, ponieważ nie uważam pani za osobę chorą. Przejściowe wyczerpanie nerwowe, które niebawem zniknie bez śladu. Chciałbym pani zadać jeszcze jedno pytanie. Czy pani ma jakąś rodzinę?
– Nie. Nie mam nikogo. W każdym razie nie wiem nic o mojej rodzinie.
– Nie próbowała pani szukać kogoś ze swojej rodziny, ze strony ojca czy ze strony matki?
– Nie. Nie szukałam. Po co? Za swoją rodzinę uważam Gardzielów i przyznam się panu szczerze, że byłabym w poważnym kłopocie, gdyby się nagle znalazł jakiś mój wujek, który byłby dla mnie zupełnie obcym człowiekiem.
Orłowski ze zrozumieniem pokiwał głową.
– Tak. Myślę, że pani ma rację. To są trudne i skomplikowane sprawy. No więc co? Mam wrażenie, żeśmy sobie mniej więcej wszystko ustalili. Proszę być ze mną w ścisłym kontakcie. Proszę się nie krępować i w razie potrzeby dać mi znać telefonicznie jak się pani czuje. I przypominam jeszcze raz, gdyby pani otrzymała taki anonim, to proszę natychmiast przyjechać z nim do mnie. Nie tracąc ani chwili czasu. Przyrzeka mi to pani?
– Przyrzekam.
– To bardzo się cieszę. Proszę być dobrej myśli. Zobaczy pani, że w niedługim czasie pozbędzie się