SAFA. Nie okaleczajcie mnie. Waris Dirie

SAFA. Nie okaleczajcie mnie - Waris Dirie


Скачать книгу
– próbowałam przekrzyczeć hałas.

      Mniej więcej dziesięć lat wcześniej liczne brutalne napaści piratów wywołały sensację. Niektórzy młodzi rybacy z Somalii nie mogli oprzeć się pokusie szybkiego zdobycia dużych pieniędzy na otwartym morzu. Do tego przestępstwa wielu popchnął dotkliwy głód, ponieważ wielkie międzynarodowe floty rybackie niemalże do cna odłowiły ryby przy somalijskim wybrzeżu i tym samym zagroziły egzystencji wszystkich drobnych rybaków. Z kolei włoska mafia śmieciowa wykorzystywała te tereny wybrzeża, które pozostały miejscowym rybakom, do nielegalnego pozbywania się odpadów chemicznych. Mnóstwo rybackich rodzin, które zaspokajały głód zatrutym pożywieniem, chorowało na nierozpoznane do dziś infekcje. Wielu umarło na raka, na świat przychodziło coraz więcej zdeformowanych fizycznie dzieci. Co więc ci rybacy mieli do stracenia? Piractwo było ich ostatnią szansą, żeby zdobyć trochę pieniędzy i przeżyć.

      – Myślę, że tak! – zawołała Fardouza. – Odkąd stacjonuje tu tak wielu żołnierzy, pirackie ataki ustały. W Zatoce Adeńskiej jest naprawdę spokojniej.

      Chwilę później dotarłyśmy do Starówki w Dżibuti, która przepędziła ze mnie zmęczenie po naszej długiej odysei. Uwielbiałam tę okolicę. Wiele budynków tutaj przypominało o dawnej świetności Dżibuti w czasach, gdy było francuską kolonią. Dziś smutno zapadały się w sobie i czekały na całkowity upadek. Natomiast na rynkach panował ożywiony ruch. Zachwycało mnie malownicze zamieszanie pomiędzy niezliczonymi kolorowymi straganami. Dzieci, gospodynie domowe, krzyczący handlarze, podejrzani biznesmeni, żebracy – wszyscy spieszyli wąskimi dróżkami pomiędzy barwnymi chustami, T-shirtami, biżuterią, owocami, zbożem, przyprawami… po prostu wszystkim, co było w tym mieście do sprzedania.

      Wyjątkowo lukratywnym interesem na tych targach był oczywiście handel czuwaliczką, najpopularniejszym zwyczajowym narkotykiem wschodniej Afryki.

      Czuwaliczka rośnie na etiopskich płaskowyżach i z biegiem lat stała się najważniejszym towarem eksportowym tego kraju. Prawie każdy mężczyzna kilka razy dziennie godzinami żuje suszone liście czuwaliczki, które nie tylko likwidują zmęczenie, ale też łagodzą uczucie głodu. Chociaż, co ciekawe, to kobiety kontrolują ten interes z gałązkami stymulującego krzewu, jednak wyłącznie dla mężczyzn zawarowane jest prawo konsumpcji, tej tak zwanej afrykańskiej kokainy.

      Przejeżdżałyśmy obok wielu grupek, które wygodnie rozłożyły się w cieniu nielicznych tu drzew albo w ciemnych zaułkach ulic. Puste spojrzenia siedzących nastroiły mnie smutno, bo przypominały mi o okolicznościach, które wpędziły mężczyzn w nałóg. Czuwaliczka pozwala tym ludziom zapomnieć o ich położeniu, ich lęku, troskach i nędzy. Dla większości z nich czuwaliczka jest ostatnią pociechą w rozpaczliwej sytuacji.

      – Czy to prawda, że wiele dzieci też używa czuwaliczki? – z tylnego siedzenia zapytała Linda.

      – Tak, niestety – odrzekła Fardouza. – W Somalii handlarze bronią rozdają czuwaliczkę dzieciom, które idą na wojnę, żeby nie bały się strzelać do innych i brutalnie ich zabijać.

      Milczałam. Kto albo co uratuje wreszcie ten kontynent z jego wyraźnie beznadziejnej sytuacji? Nie umiałam na to odpowiedzieć.

      – To musi być tutaj – powiedziała Fardouza chwilę później i zatrzymała się w bocznej uliczce na końcu miasta.

      Wreszcie dotarłyśmy do domu, w którym mieszkała przyjaciółka Safy. Pośrodku długiego, wysokiego i otoczonego drutem kolczastym muru była czerwona brama.

      Fardouza wysiadła i zapukała.

      – Halo! – zawołała. – Jestem Fardouza. Przyjechałam odebrać Safę!

      Młody człowiek pozwolił jej wejść, a Joanna, Linda i ja zostałyśmy w samochodzie. W najbardziej jaskrawych barwach odmalowywałam sobie reprymendę, jaką zaraz dam Safie za to, że nie czekała na nas przed szkołą i przysporzyła nam tak wielu trosk. Ale ciekawskie spojrzenia dzieci, które momentalnie otoczyły nasz samochód, oderwały mnie od tych myśli. Zbiegły się, żeby sprawdzić, kim są ludzie w tym starym, zakurzonym gruchocie. Zupełnie zapomniałam, jak ciekawscy mogą być ludzie w Afryce, jak blisko podchodzą do obcych, jak chętnie dotykają i oglądają innych, jak gdyby ci byli pozaziemskimi istotami. Postanowiłam trochę podroczyć się z tym tłumkiem.

      – Hej – zawołałam po somalijsku, wysiadając z auta – nie macie nic lepszego do roboty, niż się na nas gapić?

      Kilkoro przestraszonych dzieci odeszło. Większość jednak została i żądna wiedzy zadawała pytania.

      – Ty też jesteś z Somalii? – chciał wiedzieć mały chłopiec.

      – No jasne, nie słychać? – odpowiedziałam pytaniem w ojczystym języku.

      – Dlaczego nie masz nikabu? Gdzie twój hidżab? – śmiało pytał mały.

      – Mój hidżab? – zaprotestowałam hardo. – Po co mam coś takiego nosić? Tu jest zbyt gorąco.

      Tymczasem do tłumku, który mnie otaczał, przyłączyło się kilka dorosłych kobiet i kilku mężczyzn. Zdziwieni gapili się na mnie. Przyznaję, trochę bawiło mnie złoszczenie ich moimi stwierdzeniami i pewnością siebie. Głównie mężczyznom przeszkadzało, że nie jestem zasłonięta i w ten sposób sprzeciwiam się uciskowi z ich strony. Wiedziałam o tym.

      Kiedy tak stałam w tym tłumie, poczułam nagle, że jedno z dzieci się do mnie przytuliło. Mała rączka chwyciła za moją i czule ją ścisnęła. Spojrzałam w dół. Ku mojemu zdziwieniu to nie było jedno ze wścibskich dzieci z sąsiedztwa. To była Safa.

      Patrzyła na mnie w górę swoimi wielkimi, ciemnymi oczami i serdecznie się do mnie uśmiechała.

      – Cześć, Waris – powiedziała cicho i przytuliła głowę do mojej ręki.

      – Już, dzieci, idźcie dalej się bawić – powiedziałam do innych.

      Chciałam zostać sama z Safą. Potem przyklękłam w piasku przy małej i czule ją objęłam. W końcu do niej dotarłam. W końcu sama mogłam ją spytać, czy jej się dobrze dzieje – i bronić jej nawet własnym życiem, o ile byłoby to konieczne.

      O reprymendzie, którą przedtem przygotowałam w samochodzie, nagle zupełnie zapomniałam. Patrzyłam w jej brązowe oczy w kształcie migdałów. Safa nadal fascynowała mnie tak samo jak wtedy, gdy Fardouza mi ją przedstawiła i zapytała, co sądzę o niej jako odtwórczyni roli w Kwiecie pustyni. Zarówno wtedy, jak i teraz wiedziałam, że to dokładnie ta, właściwa dziewczynka. Łagodna i serdeczna, odważna i wojownicza jednocześnie. Safa była dla mnie jak lustro, w którym widziałam siebie jako małe dziecko. Doskonale wiedziała, czego chce. Tak jak ja kiedyś, również ona często doprowadzała rodziców do rozpaczy.

      – Zachowuj się grzecznie, jak dziewczynka, a nie jak jakiś łobuz – nieraz napominał mnie ojciec, gdy byłam mała i znów odważyłam się na jedną z moich szaleńczych wypraw na pustynię. Już wtedy nienawidziłam długich sukienek i podwiązywałam je wysoko albo rozdzierałam, by szybciej i swobodniej się ruszać. Gdy teraz patrzyłam w oczy Safy, odkrywałam w nich swój własny, nieposkromiony temperament, który w efekcie uratował mi życie. Właśnie za tę spontaniczność, która również z Safy czyniła silną dziewczynkę, miałabym ją teraz łajać, bo poszła do przyjaciółki?

      Postanowiłam milczeć i jeszcze raz czule uściskałam Safę.

      5

      Rodzina Safy

      – Chciałabym, żebyś usiadła obok mnie, Waris – poprosiła dziewczynka, gdy dotarłyśmy do peugeota, gdzie za kierownicą siedziała gotowa do odjazdu Fardouza.

      Zamieniłyśmy się więc z Lindą


Скачать книгу