Dom orchidei. Lucinda Riley
Rozumiem. – Elsie pokiwała głową. Dźwignęła się z fotela i wolnym krokiem podeszła do okna. Na zewnątrz grube płatki śniegu leniwie przykrywały niewielki ogródek. Niebo pociemniało, choć dopiero minęła szesnasta. – Szybko się ściemnia – rzuciła staruszka, nie odwracając się od okna. – Zostaniesz na noc?
– Ja… – Julia wcale nie miała takiego zamiaru, ale spojrzała na śnieg, pomyślała o drodze powrotnej do domu, o ponurej, zimnej chacie i o tym, co czuje teraz Elsie.
– Tak, zostanę – odparła, kiwając głową.
Słysząc to, Elsie się odwróciła.
– To dobrze. Posłuchaj, Julio, pójdę teraz do kuchni i przygotuję kolację. Kiedy pracuję, mogę tak naprawdę zebrać myśli. A mam do przemyślenia kilka spraw – dodała pod nosem. – Może w tym czasie pooglądasz telewizję? – Mówiąc to, podała jej pilota i wyszła z pokoju.
*
Czterdzieści pięć minut później, po tym jak Julia obejrzała nieciekawy sobotni program rozrywkowy, poświęcając mu więcej uwagi, niż było to konieczne, Elsie wróciła do pokoju.
– Dochodzi osiemnasta. W sobotę o tej porze zawsze raczę się szklaneczką noilly prat. Dostałam też czerwone wino od przyjaciółki. Nie mam pojęcia, jak smakuje, ale może się napijesz?
– Czemu nie? – rzuciła Julia, zadowolona, że policzki Elsie nabrały trochę rumieńców.
– Wstawiłam do piekarnika zapiekankę z mielonego mięsa i ziemniaków. – Wręczyła Julii kieliszek i pociągnęła łyk noilly prat. – Zjemy ją później. Szykując kolację, miałam trochę czasu na przemyślenia i trochę się uspokoiłam.
– Przepraszam, babciu, naprawdę nie chciałam cię zdenerwować. Powinnam była wiedzieć, że to dla ciebie bolesne. – Julia wypiła łyk wina. – Ostatnimi czasy zbyt wiele myślałam o sobie; muszę pamiętać, że inni też mają uczucia.
Elsie poklepała ją po ręce.
– To oczywiste, że myślałaś o sobie. Najważniejsze, że najgorsze już za tobą. Nie zdenerwowałaś mnie. Po prostu widok tego – mówiąc to, wskazała pamiętnik – kompletnie mnie zaskoczył. Myślałam, że Bill go spalił. Tak jak mu kazałam. Powiedziałam, że pewnego dnia ktoś znajdzie ten pamiętnik i nie wyniknie z tego nic dobrego… – Spojrzała przed siebie niewidzącym wzrokiem.
Julia siedziała cierpliwie, czekając, aż znowu zacznie mówić.
– No cóż… – Elsie zebrała się w sobie. – Pewnie zastanawiasz się, o co w tym wszystkim chodzi. Prawda jest taka, że ktoś odnalazł pamiętnik i oddał go tobie. Mogłam cię okłamać i wierz mi, że biłam się z myślami, ale uznałam, że nie tędy droga. Już nie.
– Babciu, proszę cię, powiedz mi, o co chodzi. Jeśli to tajemnica, wiesz, że jej dochowam. Zawsze potrafiłam, nawet kiedy byłam małą dziewczynką.
Słysząc to, Elsie uśmiechnęła się i pogłaskała ją po policzku.
– Wiem, że potrafisz dochować sekretu, kochanie, i wiem, że nikomu nie powiesz. Sęk w tym, że to nie takie proste. To jedna z tych… rodzinnych tajemnic, które, jeśli zostaną wyjawione, skrzywdzą parę osób.
To jeszcze bardziej zaintrygowało Julię.
– Kto jeszcze może ucierpieć? – spytała. – Zostaliśmy tylko ja, tata i Alicia.
– Cóż – ciągnęła staruszka – czasami sekrety dotyczą więcej niż jednej rodziny. Poza tym – dodała – myślę, że najlepiej będzie, jeśli zaczniemy od początku i zobaczymy, dokąd zaprowadzi nas ta historia. Co ty na to?
Julia skinęła głową.
– Rób, co uważasz za stosowne, babciu. Z chęcią posłucham.
Elsie pokiwała głową.
– Ostrzegam cię. Przypomnienie sobie pewnych rzeczy może zająć trochę czasu, ale… Cóż, cała historia zaczyna się w roku tysiąc dziewięćset trzydziestym dziewiątym, kiedy jako młoda dziewczyna zaczęłam pracę pokojówki w Wielkim Domu. Och… – Elsie klasnęła w dłonie. – Nie poznałabyś wówczas Wharton Park. To miejsce tętniło życiem, a w domu Crawfordów pełno było gości. W sezonie łowieckim niemal w każdy weekend odbywały się huczne przyjęcia. Pewnego razu do Wharton Park zjechali przyjaciele państwa z Londynu, a ja miałam opiekować się ich osiemnastoletnią córką Olivią Drew-Norris. Była moją pierwszą „panienką”. – Oczy Elsie rozbłysły. – Och, Julio, nigdy nie zapomnę chwili, kiedy tamtego dnia weszłam do magnoliowej sypialni i zobaczyłam ją po raz pierwszy…
9
Wharton Park STYCZEŃ, 1939
Olivia Drew-Norris podeszła do okna wielkiej sypialni, do której ją skierowano, i wyjrzała na zewnątrz. Widoczny za oknem posępny szary krajobraz sprawił, że westchnęła.
Miała wrażenie, że dwa miesiące temu, w dniu, kiedy przybiła do wybrzeży Anglii, ktoś celowo starł z palety świata ciepłe radosne kolory, zastępując je zamglonymi, mulistymi odcieniami szarości i brązu. Surowość krajobrazu oraz pierwsze nitki mgły, które unosiły się nad polami, mimo iż dopiero minęła piętnasta, sprawiły, że poczuła się zmęczona i zmarznięta.
Zadrżała, odeszła od okna.
Rodzice cieszyli się z powrotu do Anglii. Akceptowali tę wstrętną wilgotną wyspę, ponieważ w ich pamięci zachowała się ona jako „dom”. Z Olivią było inaczej. Indie były jedynym miejscem, jakie znała, odkąd przyszła na świat. Teraz, kiedy w końcu przyjechali do Anglii, nie mogła pojąć, jak ktokolwiek – czy to w klubie, czy w domu jej rodziców w Poona – mógł wspominać ten kraj z rozrzewnieniem. Z tego, co zdążyła zauważyć, nie było tu nic ciekawego. W Indiach wszyscy narzekali na upał, ale nikt nie kładł się spać w sześciu warstwach bielizny do cuchnącego wilgocią zimnego łóżka, czekając, aż wróci mu krążenie. Olivia marzła od chwili, kiedy opuściła pokład statku.
Tęskniła za zapachami i dźwiękami Indii… dojrzałymi granatami, kadzidłami, olejkami, które ayah2 wcierała w jej długie, czarne włosy, za słodkim śpiewem służących, śmiechem dzieci na zakurzonych ulicach miasta, za handlarzami, którzy wykrzykiwali nazwy swych towarów. Wszystko to w porównaniu z tą milczącą, ponurą krainą przypominało barwny, tętniący życiem obraz.
Przygotowania poprzedzające podróż i ogromna radość rodziców z powrotu do „domu”, sprawiły, że Olivia poczuła się jeszcze bardziej oszukana, przygnębiona i nieszczęśliwa. Najgorsze w tym wszystkim było to, że wcale nie musiała towarzyszyć rodzicom w drodze do Anglii. Gdyby tylko zwróciła większą uwagę na zaloty rumianego pułkownika i pozwoliła mu zabiegać o swe względy, może mogłaby pozostać w Poona. Sęk w tym, że pułkownik był stary. Miał co najmniej czterdzieści pięć lat, a ona zaledwie osiemnaście.
Poza tym przetrwała upalne bezsenne noce, czytając demoralizujące powieści pióra angielskich skandalistek: Jane Austen i sióstr Brontë. A one kazały jej wierzyć, że pewnego dnia znajdzie „prawdziwą miłość”.
W ciągu kolejnych kilku miesięcy miała zadebiutować na londyńskich salonach, gdzie zostanie przedstawiona odpowiednim młodym kawalerom. To pośród nich miała nadzieję odnaleźć swojego pana Darcy.
Był to mały promyk nadziei pośród morza mroku i – pomyślała brutalnie Olivia – marne szanse, by coś z tego wynikło. Młodzi angielscy mężczyźni, których spotkała do tej pory, nie napawali jej optymizmem na przyszłość. Ich ziemista cera, niedojrzałość i brak jakichkolwiek zainteresowań – poza strzelaniem do bażantów