Dom orchidei. Lucinda Riley
Och, panienko Olivio, jaka panienka śliczna. Ten kolor idealnie pasuje do panienki oczu. Założę się, że mężczyźni nie będą mogli oderwać od panienki wzroku. Mam nadzieję, że usiądzie panienka obok panicza Harry’ego, syna jego lordowskiej mości. Wszystkie się tu w nim kochamy – wyznała Elsie. – Jest taki przystojny.
– Znając moje szczęście, nic takiego się nie stanie. Pewnie posadzą mnie obok starego majora z wielkim brzuchem, którego spotkałam na dole w czasie popołudniowej herbatki. – Olivia uśmiechnęła się i uniosła brwi. Była to krótka chwila wzajemnego zrozumienia, kiedy dzielące je społeczne bariery przestały mieć znaczenie.
– Dla dobra panienki, mam nadzieję, że tak się nie stanie – rzuciła radośnie Elsie. – Życzę miłej zabawy.
Wychodząc z pokoju, Olivia się odwróciła.
– Dziękuję ci, Elsie. Jesteś bardzo miła. Opowiem ci o wszystkim później. – Mrugnęła figlarnie i zamknęła za sobą drzwi.
*
Olivia nie była jedyną, która obawiała się uroczystej kolacji. Tego samego wieczoru szanowny Harry Crawford postanowił w duchu, że kiedy zostanie właścicielem Wharton Park, zrezygnuje z polowań. Sama myśl o zabijaniu bezbronnych żywych stworzeń sprawiała, że robiło mu się niedobrze.
Walcząc ze spinkami do mankietów – jego służący pomagał się ubrać podstarzałemu majorowi – Harry spojrzał w lustro i wyprostował muszkę. Zastanawiał się, jak wielu ludzi żyje w przeświadczeniu, że przyszli na świat w niewłaściwym miejscu i czasie.
W życiu Harry’ego wszystko było obowiązkiem. I choć wielu patrzyło na nie z nieukrywaną zawiścią, Harry pomyślał, że chętnie zamieniłby się z każdym z nich.
Wiedział, że nikogo nie interesuje, co tak naprawdę czuje: jego życie zostało zaplanowane na długo przed tym, zanim przyszedł na świat. Ma zapewnić ciągłość rodu i nic nie może tego zmienić.
Przynajmniej dwa lata piekła w Sandhurst dobiegły końca. Był na dwutygodniowej przepustce, po której miał dołączyć do Piątego Batalionu Royal Norfolk – pułku, w którym niegdyś służył jego ojciec – i dostać swój pierwszy przydział jako oficer. Uzyskawszy najwyższy stopień wojskowy, lord Christopher Crawford pracował obecnie w Whitehall jako doradca rządowy.
Chodziły słuchy o nadciągającej wojnie… Na samą myśl o tym Harry oblewał się zimnym potem. Chamberlain robił, co mógł, i wszyscy liczyli na pokojowe rozwiązanie, ale sądząc po tym, co mówił ojciec – który znał fakty, a nie uliczne plotki – szanse na utrzymanie pokoju były marne. Ojciec twierdził, że w ciągu roku wybuchnie kolejna wojna, i Harry mu wierzył.
Nie był tchórzem. Nie przerażała go myśl, że mógłby oddać życie za ojczyznę. Jednak bojowe nastawienie innych oficerów, którzy aż się palili, by spuścić szkopom solidny łomot – bezmyślny eufemizm na ogrom śmierci i zniszczenia – nie udzieliło mu się. Zachował pokojowe przekonania dla siebie, wiedząc, że w mesie oficerskiej nie zostałyby dobrze przyjęte. Nocą, kiedy nie mógł zasnąć, leżał na wąskim łóżku i zastanawiał się, czy gdyby rzeczywiście stanął twarzą w twarz ze szkopem, byłby w stanie pociągnąć za spust, by ocalić własną skórę.
Wiedział, że inni zadają sobie podobne pytania. Problem polegał na tym, że ojcem innych nie był wysoki rangą znany oficer, a historia ich rodzin nie opiewała dwustu lat bohaterskich czynów.
Harry już dawno pogodził się z myślą, że nie wdał się w ojca. Miał charakter po matce Adrienne – był wrażliwy i uzdolniony artystycznie. Po niej też odziedziczył nagłe gwałtowne ataki depresji, kiedy świat stawał się ponurym, wrogim miejscem, a życie traciło nagle sens. Matka Harry’ego nazywała te chwile petit mal i zwykle przeczekiwała je, leżąc w łóżku. Jako oficer armii, Harry nie miał takiej możliwości. Nie rozmawiał z ojcem na temat wojska. Prawdę powiedziawszy, ich rozmowy ograniczały się do radosnego „dzień dobry”, „ładny mamy dziś dzień” albo: „Bądź tak miły i poproś Sable’a, żeby nalał mi szklaneczkę szkockiej”.
Równie dobrze jego ojcem mógł być każdy z oficerów, z którymi miał do czynienia w Sandhurst. Naturalnie matka Harry’ego wiedziała, co jej syn myśli na temat swojego życia i przyszłości, choć w tej kwestii była równie bezsilna jak on. Rozmowa na ten temat nie miała więc sensu.
Jednak to matce zawdzięczał jedyną rzecz, która dawała mu pocieszenie, i był jej za to dozgonnie wdzięczny. Kiedy miał sześć lat, Adrienne wbrew sprzeciwom męża zatrudniła nauczyciela muzyki, by nauczył małego Harry’ego podstaw gry na fortepianie. Dopiero wtedy, gdy siedział, opierając palce o klawisze z kości słoniowej, czuł, że jego życie nabiera sensu. Od tamtej pory Harry stał się świetnym pianistą. Po części dlatego, że zarówno w szkole, jak i w domu mógł się zaszywać w pokoju muzycznym albo salonie i grać godzinami, zapominając o bożym świecie.
Jego nauczyciel muzyki w Eton tak bardzo zachwycił się talentem chłopca, że zaproponował przesłuchanie do Royal College of Music. Jednak ojciec stanowczo się temu sprzeciwił. Harry miał iść do Sandhurst. Granie na pianinie jest dla dyletantów, nie dla przyszłego lorda Crawforda.
To byłoby tyle.
Mimo to Harry ćwiczył tak często, jak tylko mógł, nawet jeśli granie w Sandhurst ograniczało się do zabawiania mesy współczesnymi utworami Cowarda albo Cole’a Portera. Muzyki Chopina nie było w programie.
W chwilach przygnębienia Harry marzył o reinkarnacji; o świecie, w którym mógłby zrobić użytek ze swego talentu i pasji. Być może, westchnął w myślach, jeśli wybuchnie wojna, będzie o krok bliżej do spełnienia swych marzeń.
10
Wchodząc do salonu, Olivia doznała nowego przyjemnego uczucia, że jej obecność została zauważona i przyjęta z aprobatą. Jako pierwszy podszedł do niej lord Crawford.
– Olivia, prawda? Proszę, proszę, jak to hinduskie słońce zmienia pąki w okazałe kwiaty. Kieliszeczek?
– Dziękuję bardzo – odparła, biorąc z tacy przechodzącego kamerdynera szklaneczkę ginu.
– Jest mi niezmiernie miło, że dziś wieczorem siedzimy obok siebie, moja droga – rzucił lord Crawford, odprawiając lokaja dyskretnym skinieniem głowy. Mężczyzna odpowiedział tym samym. Nawet jeśli nie siedziała obok niego przy obiedzie, teraz musiała znosić jego obecność.
– Jak pierwsze wrażenia z Anglii? – spytał.
– To ekscytujące zobaczyć na własne oczy kraj, o którym tak wiele się słyszało – skłamała gładko.
– Moja droga, jestem zaszczycony, że znalazłaś czas, żeby odwiedzić nasz sielski, zaściankowy Norfolk. Twój ojciec mówi, że dopiero debiutujesz na salonach.
– Tak. – Skinęła głową.
– Wspaniałe widowisko – zachichotał Christopher. – Jedno z najlepszych wydarzeń w moim życiu. A teraz pozwól, że przedstawię cię mojej żonie. Po południu była niedysponowana, ale najwyraźniej czuje się już znacznie lepiej. – Po tych słowach zaprowadził ją do szczupłej, eleganckiej kobiety. – Adrienne, poznaj Olivię Drew-Norris, która z pewnością złamie niejedno męskie serce, tak jak ty, moja droga, lata temu.
Adrienne, lady Crawford, spojrzała na Olivię. Chwilę później wyciągnęła delikatną białą rękę, a ich palce musnęły się, parodiując męski uścisk dłoni.
– Enchantée – rzuciła z uśmiechem Adrienne. – Prawdziwa z ciebie uwodzicielka.
– To bardzo miłe, że pani tak uważa, lady Crawford.