Dom orchidei. Lucinda Riley
cierpi z powodu bólu głowy, zwłaszcza po przyjęciach, które trwają do późna w nocy. Może więc weźmiesz coś ciepłego i spotkamy się na tarasie za pięć minut?
Olivia pobiegła na górę po jedyny płaszcz, który zabrała ze sobą do Wharton Park – znacznie bardziej odpowiedni do miasta niż do wiejskich wędrówek.
Harry, tak jak obiecał, czekał na nią na tarasie. Palił papierosa oparty o balustradę prowadzącą do ogrodów. Kiedy podeszła do niego nieśmiało, wskazał jedno z drzew.
– Widzisz? Tam, pod drzewem. Przebiśniegi. Znak, że przyroda budzi się do życia. – Machnął ręką w kierunku schodów. – Idziemy?
Zeszli szerokimi schodami wprost do ogrodu.
– Jak podoba ci się nasz miniaturowy Wersal? – Mówiąc to, wskazał otaczający ich idealnie zadbany i zaplanowany ogród. Wypielęgnowane, przystrzyżone żywopłoty wyznaczały jego granice, a pośrodku stała wytworna fontanna zwieńczona figurką małego chłopca. – Matka pragnęła jakiegoś francuskiego akcentu. Moim zdaniem doskonale się spisała. Powinnaś przyjechać tu latem, kiedy wszystko kwitnie. Prawdziwa feeria kolorów.
– Wyobrażam sobie – westchnęła Olivia, kiedy szli w kierunku fontanny.
– Lada chwila zakwitnie mimoza – rzucił Harry, wskazując krzewy ukryte bezpiecznie pod tarasem. – Kwitnie zawsze między styczniem a marcem i roztacza wokół domu niebiański zapach. Nasz ogrodnik wątpił, czy przyjmie się w takich warunkach; mimoza lubi umiarkowany klimat południowej Francji, ale matka dopięła swego i oto mamy mimozę w Wharton Park.
– Najwyraźniej ma dobrą rękę do roślin. Projekt ogrodu jest wręcz niesamowity. – Olivia jeszcze raz rozejrzała się dookoła i poszła za Harrym jedną z wielu wąskich ścieżek odchodzących od fontanny.
– Twoja mama powiedziała, że ma w ogrodzie coś, co przypomni mi o Indiach. – Olivia postanowiła przerwać dość długą krępującą ciszę.
– Ach, na pewno miała na myśli szklarnię. Nasz ogrodnik Jack, któremu lepiej szło pielęgnowanie rzepy niż egzotycznych kwiatów, przez ostatnie kilka lat próbował wyhodować kwiaty z cebulek, które matka otrzymuje z Królewskich Ogrodów Botanicznych w Kew. Jeśli chcesz możemy je obejrzeć.
– Chętnie – rzuciła z przejęciem Olivia.
– To kawałek drogi, ale pójdziemy żwawym krokiem. Chociaż dzień jest słoneczny, powietrze wciąż jest chłodne i rześkie. A więc dziś wieczorem wracasz z rodzicami do domu? – spytał.
– Nie, niezupełnie. Najpierw jedziemy do Londynu, żeby omówić z babcią mój debiut w towarzystwie. Babcia chce mieć w nim swój udział, a ponieważ mamy przez długi czas nie było w kraju, udzieli mi kilku cennych wskazówek na temat protokołu.
– Może nie będzie tak źle, jak się obawiasz, panno Drew-Norris…
– Proszę, mów do mnie Olivio – upierała się.
– Olivio – poprawił Harry. – Kilka lat temu uczestniczyłem w kilku balach i muszę przyznać, że było dość przyjemnie.
– Mam nadzieję, choć nie powiem, że cieszy mnie wyjazd do Londynu. Atmosfera tam jest strasznie napięta; zupełnie jakby wszyscy czekali, aż stanie się coś strasznego. – Podniosła wzrok ciekawa jego reakcji i zobaczyła, że potakująco kiwa głową. – Na pewno czytałeś o bezrobociu i niepokojach na ulicach?
– Oczywiście – potwierdził. – Przyszło nam żyć w niespokojnych czasach. Jeśli mam być szczery, odetchnę z ulgą, kiedy w końcu dowiemy się, na czym stoimy.
– Nigdy nie wiadomo, co się nam przytrafi. Może opóźni się mój debiut towarzyski – zachichotała Olivia. – Przecież nikt nie będzie się bawił, jeśli wybuchnie wojna, prawda?
– O zgrozo! – rzucił przyjaźnie Harry, zapalając papierosa. Poczęstował też Olivię, jednak dziewczyna odmówiła. – Z pewnością nawet wojna nie zepsuje sezonu towarzyskiego!
Uśmiechnęli się w cichym porozumieniu.
– Jeśli rzeczywiście wybuchnie wojna, z pewnością nie będę siedziała w domu, popijając herbatkę – oznajmiła stanowczo Olivia. – Zaangażuję się w coś. Nie wiem jeszcze w co, ale rodzice nie mogą zabronić mi walczyć w obronie kraju. Prawda?
– I o to chodzi, Olivio! A teraz podejdź tu. – Mówiąc to, otworzył pomalowane na niebiesko drewniane drzwi do ogrodu warzywnego. Minęli nieskazitelnie równe rzędy kapusty, marchwi, ziemniaków i rzepy, aż doszli do przycupniętej w rogu ogrodu szklarni schowanej za murem z czerwonej cegły. Harry otworzył drzwi i oboje weszli do środka.
Ostra woń kwiatów i panujący w szklarni upał sprawiły, że Olivia poczuła się jak w Indiach. Wdychała działające na wyobraźnię zapachy i spoglądała na rozpościerający się przed nią dywan kolorów.
– Och, Harry! – pisnęła podekscytowana, wchodząc między rzędy kwiatów. – Tu jest jak w niebie!
Jej oczy zaszkliły się od łez. Pochyliła się, by musnąć palcami delikatne żółte płatki i powąchać je.
– To uroczyn czerwony. Taki sam rósł w Poona za oknem mojej sypialni. Każdej nocy wdychałam jego zapach. – Po raz kolejny wetknęła nos między płatki. – Nie miałam pojęcia, że można je tu hodować.
Harry’ego poruszyła jej emocjonalna reakcja. Dopiero teraz uświadomił sobie, jak musiała się czuć, kiedy przypłynęła do Anglii po latach życia w kraju, w którym taka przyroda była na porządku dziennym.
– W takim razie musisz wziąć go ze sobą, prawda, Jack? – Harry odwrócił się do ogrodnika, mężczyzny w średnim wieku, którego ogorzała twarz świadczyła o latach pracy na powietrzu.
– Ależ oczywiście, paniczu Harry – odparł z uśmiechem ogrodnik. – Mamy tu tego znacznie więcej; w końcu nauczyłem się pielęgnować uroczyn. Świetna robota – mruknął pod nosem. – Proszę się nie spieszyć, panienko. Miło, że jest ktoś, komu się podobają.
Olivia zaczęła wędrówkę między rzędami kwiatów. Od czasu do czasu pochylała się, wąchała kwiaty i muskała palcami aksamitne płatki.
– To niesamowite, co udało ci się osiągnąć, Jack – zauważyła. – Te kwiaty nie lubią angielskiego klimatu równie mocno jak ja.
– Hoduję je od piętnastu lat i choć nie jestem botanikiem, wiem, co lubią, a czego nie. A mój syn Bill… – Jack wskazał wysokiego, przystojnego młodego mężczyznę, który stał nieco dalej i podlewał rośliny – …ma dobrą rękę do roślin. Prawda, Bill?
Chłopak odwrócił się i pokiwał głową.
– Wolę kwiaty od kapusty – rzucił z uśmiechem. – Najbardziej lubię, kiedy dostajemy nowe cebulki i nie mamy pojęcia, co z nich wyrośnie.
– Wiem, że sobie poradzi, paniczu Harry. Ma naturalny talent – rzucił Jack. – Pod warunkiem że nie wezmą go do wojska. Podobno rekrutują chłopców z ochotniczych służb ochrony kraju. – Jack zerknął na Harry’ego. – To prawda? – spytał wyraźnie zaniepokojony.
– Nic mi o tym nie wiadomo – odparł dyplomatycznie Harry. – Myślę, że nikt z nas do końca nie wie, co się wydarzy.
Jack spojrzał na Olivię.
– Przynajmniej szklarnia będzie bezpieczna, panienko. Nawet jeśli wybuchnie wojna. Ostatnim razem szkop trafił mnie w nogę, więc nikomu się już nie przydam.
– Cóż, Jack, Bill… – Harry uprzejmie skinął głową. – Odwalacie tu kawał dobrej roboty. Naprawdę, świetnie wam idzie.
–