Konferencja ptaków. Ransom Riggs
to nie działo się naprawdę. – Zwolniła na tyle, żeby wystawić rękę przez otwarte okno i przejechać palcem po parapecie. Przyspieszyliśmy kroku, a ona podniosła brudny od sadzy palec. – Ale to się dzieje naprawdę – dodała z zadumą.
– Owszem.
Przysunęła się do mnie.
– Udało ci się do tego przywyknąć? – zapytała.
– Z każdym dniem przywykałem coraz bardziej. – Zastanowiłem się nad tym. Usiłowałem sobie przypomnieć, jak ciężko było, nawet ostatnio, pogodzić się ze świadomością, że ten świat istnieje naprawdę. – Czasami nadal się rozglądam i kręci mi się w głowie, tak jakbym tkwił w jakimś...
– Koszmarze?
– Chciałem powiedzieć, że we śnie.
Skinęła głową, jakby wiedziała, o co mi chodzi. Poczułem, że połączyła nas nić zrozumienia. Oboje pojmowaliśmy istotę mroku i dostrzegaliśmy cienkie złociste pasmo zachwytu i nadziei, wplecione w tkaninę nowego świata. „Istnieje coś więcej” – zdawało się głosić. „Wszechświat to coś więcej, niż kiedykolwiek sobie wyobrażaliście”.
Kątem oka dostrzegłem nowy rodzaj ciemności i zrobiło mi się zimno.
– A więc żyjesz. – Czyjś szept wśliznął mi się w ucho. – Muszę przyznać, że się cieszę.
Odwróciłem się i ujrzałem ścianę czarnych szat górującego nad nami Sharona. Noor przywarła plecami do okna, ale na jej twarzy nie widziałem lęku. Hugh i Bronwyn zorientowali się, co się dzieje, i chyłkiem przeszli do punktu informacyjnego o kostiumach, żeby nie rzucać się w oczy.
– Nie przedstawisz mnie młodej damie? – spytał Sharon.
– Sharon, to jest...
– Noor. – Noor wyciągnęła rękę. – A pan?
– Jestem tylko skromnym przewoźnikiem. Bardzo miło cię poznać.
W głębi czarnego tunelu kaptura błysnął szeroki uśmiech, a długie białe palce zacisnęły się na miękkich brązowych palcach Noor. Zauważyłem, że próbowała zapanować nad dreszczem.
Sharon cofnął rękę i odwrócił się do mnie.
– Przegapiłeś zebranie – powiedział. – Byłem bardzo rozczarowany.
– A ja zajęty – odparłem. – Porozmawiamy o tym później?
– Ależ oczywiście – oznajmił z przesadną uległością. – Nie chcę cię zatrzymywać.
Odeszliśmy od niego. Bronwyn i Hugh czekali przy klatce schodowej.
– Czego chciał? – spytał Hugh.
– Pojęcia nie mam – skłamałem.
Popędziliśmy na dół.
Po ulicach Diabelskiego Poletka krążyło mrowie osobliwców. Tego popołudnia dziwne, a czasami wręcz niepokojące kontrasty decydujące o charakterze Poletka szczególnie rzucały się w oczy. Minęliśmy ymbrynkę instruującą grupkę młodych osobliwców, jak wyremontować zrujnowany budynek za pomocą ich nadzwyczajnych umiejętności. Wśród uczniów znajdował się rudy chłopiec podnoszący stertę drewna mocą umysłu, a także dwie dziewczynki, które bardzo powoli kruszyły i rozcierały zębami stertę głazów i gruzu. Przeszliśmy też obok kuzynów Sharona, rozśpiewanych budowniczych szubienic, którzy wymachując młotkami, prowadzili gromadkę nieszczęsnych upiorów w kajdanach na nogach. Z tyłu szła ymbrynka wraz z drużyną dziesięciu krzepkich osobliwców w roli strażników.
Noor odwróciła się, gdy nas mijali, śpiewając ile sił w płucach.
Gdy na złodzieja przyszedł kres,
Do celi przyszedł kat.
– Wysłuchaj mnie pókiś nie sczezł,
Przestrogę dam ci rad...
– Czy oni...
– Owszem – odparłem.
– I wszyscy tutaj...
– Tak. – Skrzyżowaliśmy spojrzenia. – Tak jak my.
Oszołomiona pokręciła głową, a potem otworzyła szerzej oczy i uniosła brodę. Odwróciłem się i ujrzałem niesamowicie wysokiego mężczyznę, który chwiejnym krokiem szedł ku nam po kocich łbach. Miał co najmniej pięć metrów wzrostu, a cylinder dodawał mu jeszcze z pół metra. Nawet gdybym uniósł ręce i podskoczył, nie zdołałbym dosięgnąć kieszeni jego olbrzymich spodni w kwiaty.
Hugh pomachał nieznajomemu, kiedy się mijaliśmy.
– Witaj, Javier! – zawołał. – Jak tam przedstawienie?
Wysoki mężczyzna wyhamował zbyt szybko, więc pomachał rękami i oparł się o dach budynku, żeby się nie przewrócić. Dopiero wtedy pochylił głowę i spojrzał na Hugh.
– Wybacz, nie zauważyłem cię tam w dole! – zagrzmiał. – Niestety, napotkaliśmy przeszkody. Niektórych członków trupy skierowano do odnowy pętli, więc znów wystawiamy Skalną menażerię. W tej chwili wszyscy są na Łączce i próbują...
Przeciętnej długości ramieniem wskazał błotnisty trawnik po drugiej stronie ulicy (na całym Poletku nie było niczego, co bardziej przypominałoby park), gdzie zespół młodocianych aktorów panny Grackle kręcił się w absurdalnych kostiumach zwierząt i powtarzał swoje kwestie.
Noor wpatrywała się w nich jak zahipnotyzowana. Otrząsnęła się dopiero, kiedy Hugh kopnął kilka walających się po ulicy kamyków i wymamrotał pod nosem:
– Szkoda, tak bardzo chciałem udzielać rad aktorowi, który mnie gra...
Noor odwróciła się do niego, a na jej ustach pojawił się lekki uśmiech.
– Wystawiają o was sztukę? – zapytała.
Poczułem, jak rumieniec wypełza mi na szyję.
– Hm, no tak, jedna z ymbrynek prowadzi trupę teatralną... To nic takiego...
Lekceważąco machnąłem ręką i popatrzyłem przed siebie w nadziei, że znajdę sposób, aby odciągnąć uwagę Noor i zmienić temat.
– Nie bądź taki skromny – oświadczył Hugh. – To sztuka o tym, jak Jacob pomógł ocalić nas przed upiorami i wygnać Caula do międzywymiarowego piekła.
– To wielki zaszczyt! – Bronwyn uśmiechnęła się szeroko. – Jacob jest tu naprawdę sławny...
– O kurczę, patrzcie! – krzyknąłem, licząc na to, że Noor nie usłyszała ostatnich słów Bronwyn.
Odwróciłem się i wskazałem tłumek zgromadzony nieopodal placu Plackowego, gdzie – jak się wydawało – rywalizowali ze sobą dwaj osobliwcy.
– To turniej drzwigaczy! – wyjaśniła Bronwyn i od razu zapomniała o poprzednim temacie. – Chciałam się zgłosić, ale najpierw trzeba trochę potrenować.
– Nie ociągajmy się – powiedział Hugh, jednak wszyscy zwolniliśmy, żeby popatrzeć.
Przynajmniej tuzin ludzi stał na drzwiach, które leżały