Czarne ziarno. Marta Zaborowska

Czarne ziarno - Marta Zaborowska


Скачать книгу
w tej sytuacji zrobić, to przedstawić okoliczności łagodzące. Adwokat twojej matki naprawdę nie ma niczego na jej obronę? Podejrzenie o niepoczytalność, agresja wywołana nagłym wzburzeniem, może lęk? W takich sytuacjach sięga się po każdą możliwość.

      Maria pociągnęła łyk stygnącej herbaty.

      – Myśli pani, że o tym nie wiem? Albo że adwokat matki zapomniał o czymś takim jak domniemanie niewinności czy zbrodnia w afekcie? Robił, co mógł, żeby wyciągnąć z niej choćby najmniejszą informację. Ale moja matka, Bóg raczy wiedzieć dlaczego, nie zamierza się bronić.

      – Prasa pisała, że przyznała się do winy.

      – Tak – przytaknęła Maria. – To akurat prawda. Powiedziała to zaraz po tym, jak ją zabrali spod domu, ale wtedy była w szoku.

      – Podpisała zeznania?

      – Podpisała, to było tego samego dnia. Załatwili ją. Nie czekali, aż się uspokoi, tylko od razu podsunęli jej papier. Pewnie nawet nie wiedziała, co było na nim napisane. Od tamtej pory odmawia jakichkolwiek zeznań. Jakby zupełnie nie zależało jej na tym, co się z nią stanie. Jej adwokat wchodzi do aresztu i wychodzi z niczym. Z tego, co mi mówił, nie powiedziała do niego nic, ani jednego słowa.

      – Może nie ma nic na swoją obronę – stwierdziła Julia. – A jeśli tak, najprawdopodobniej nie zaszła tu żadna pomyłka. Ludzie milczą i nie bronią się, kiedy chcą odpokutować za to, czego się dopuścili. Bardziej niż odbycie kary przeraża ich fakt, że nigdy jej nie poniosą i będą musieli żyć ze swoim grzechem dalej. Rozumiesz, co mam na myśli?

      – Że niby dobrowolnie chcą wejść pod pręgierz?

      – Coś w tym rodzaju.

      – Moja matka nigdy nie była cierpiętnicą – zapewniła Maria. – Samobiczowanie nie jest w jej stylu.

      – Musi jednak mieć powód, dla którego zdecydowała się milczeć. Nie domyślasz się, co to może być?

      Maria gwałtownie pokręciła głową.

      – Dla mnie to też jest bardzo dziwne. Straciła jedno dziecko, ale przecież zostałyśmy jeszcze my, ja i Ninka. Czy to zbyt mało, żeby chcieć się bronić?

      – Co się z nią teraz dzieje?

      – Z Ninką? – Maria oderwała wzrok od pustej w połowie szklanki herbaty. – Jest bezpieczna, odizolowana od tej całej chorej sytuacji. Po tym, co przeszła, powoli dochodzi do siebie.

      – Nie jest z tobą?

      – Nie. Nasz dom stoi pusty. Wyprowadziłam się z niego do przyjaciółki wkrótce po tym, co się stało. Poza tym kurator nie miał zamiaru powierzyć mi opieki nad dzieckiem. Nina po tej całej sytuacji z Leonem ma zamęt w głowie. Mogła się nią zająć opieka społeczna albo jakaś na szybko złapana rodzina zastępcza. Na szczęście wyszło jeszcze inaczej. Trafiła do dobrych ludzi, choć matki na pewno jej nie zastąpią.

      – Wciąż liczy na to, że matka wróci i wszystko będzie jak dawniej?

      – A jak pani myśli? Ninka potrzebuje matki. Przecież nie zostanie u obcych na zawsze, któregoś dnia będzie musiała ich opuścić. Ja tylko nie chcę, żeby dorastała ze świadomością, że najważniejsza osoba w jej życiu poderżnęła gardło jej bratu. Chcę wiedzieć, że zrobiłam wszystko, by oczyścić matkę z zarzutów.

      Julia uśmiechnęła się gorzko.

      – Co zrobisz, jeśli nie znajdę niczego, co na to pozwoli?

      Dziewczyna wypuściła z płuc powietrze i pokręciła głową.

      – Nie wiem. Ale nigdy nie uwierzę, że nasza matka mogła zrobić komuś krzywdę. A już na pewno nie zabiłaby własnego dziecka.

      – Rodziny nigdy nie wierzą w winę swoich najbliższych.

      – Mam powiedzieć Nince, że matka zgnije w więzieniu?

      – Chcę tylko powiedzieć, że nadzieja w przypadkach beznadziejnych jest czymś naiwnym.

      Maria siedziała dłuższą chwilę w bezruchu, całkiem skamieniała. Julii zdawało się, że na ułamek sekundy jej oczy zaszkliły się, jednak dziewczyna szybko zamrugała powiekami i schyliła głowę. Sięgnęła do przewieszonej przez oparcie krzesła torby i z kieszonki zasuwanej na zamek wyjęła jakieś zdjęcie.

      – To one, moja matka i Ninka. – Podsunęła fotografię pod nos Julii. – A właściwie my wszyscy, jeszcze zanim to się stało. Tak wyglądała nasza szczęśliwa rodzina. Może pani zatrzymać zdjęcie.

      Julia przeniosła wzrok z rozgoryczonej twarzy Marii na fotografię. Stali w ogrodzie, w tle widniała brudna bryła ich domu, bliźniaka z wąskim betonowym tarasem, częściowo przykrytym tanią zieloną wykładziną imitującą trawę. Zza uchylonych drzwi prowadzących do domu wystawała śnieżnobiała firanka, która ledwie kontrastowała z żółtą koszulową bluzką kobiety. Arleta Rawska stała wyprostowana, jedną ręką obejmowała ramię wyższego od niej o pół głowy Leona. Mimo lata chłopak ubrany był w skajową kurtkę z ćwiekami. Spod kurtki wystawał czerwony podkoszulek, na nogach miał czarne dżinsy, których nogawki ginęły w skórzanych martensach, podobnych do tych, które nosiła Maria, tylko krótszych, za kostkę. Stał niedbale, ale na jego twarzy nie było widać zniechęcenia wywołanego koniecznością pozowania wraz z matką i siostrami. Nawet się uśmiechał, też niedbale, jednak uśmiech miał zdecydowanie piękny, jak u Gregory’ego Pecka. Wszystkie dzieci były ładne i podobne do siebie. Miały jednakowy kształt i kolor oczu, według tego samego pierwowzoru, jakim była Arleta Rawska. W przypadku Leona idealnie harmonizowały z jego jasnymi włosami, przystrzyżonymi po bokach głowy i nieco dłuższymi nad czołem. Przez grzywkę chłopaka prześwitywały promienie letniego słońca, co, gdyby nie ciężkie buty i ćwieki na kurtce, nadawałoby mu anielski wygląd.

      – Ktoś go zabił – odezwała się Maria, widząc, że wzrok Julii zatrzymał się na dłużej na twarzy jej brata. – Do dziś nie mogę uwierzyć, że już go nie ma.

      Julia nie odrywała oczu od sielskiego obrazka. Z uśmiechniętej buzi Leona przesunęła spojrzenie na twarz Arlety Rawskiej. Wiedziała o niej niewiele. Właściwie tylko tyle, że miała trzydzieści sześć lat, kiedy wydarzyła się tragedia, i że od dwóch dekad żyła głównie dzięki pomocy opieki społecznej, bez której wylądowałaby w przytułku dla samotnych matek. Państwo opłacało jej czynsz, a Caritas obdarowywał mąką i makaronem oraz używanymi ciuchami i butami, jakich pozbywali się ludzie podczas wiosennego przeglądu szaf. Dorabiała na pilnowaniu dzieci obcych ludzi i sprzątaniu. Edukację zakończyła na zawodówce, ale dla swoich córek i syna na pewno chciała więcej. Dla siebie pewnie też, jednak sprawy potoczyły się inaczej. Była młodą kobietą ze złamanym życiem i comiesięcznym zasiłkiem na przetrwanie.

      – Dlaczego nic pani nie mówi? – spytała Maria, przerywając zbyt długą ciszę.

      Julia podniosła wzrok znad zdjęcia, ale tylko na chwilę. Twarz Arlety Rawskiej frapowała ją. Próbowała odnaleźć w jej miękkich rysach choćby cień zła lub szaleństwa, które doprowadziły ją do zatrzymania i oskarżenia o zbrodnię.

      To prawda, że za sprawą zmęczonych oczu, krótkich i niedbale zaczesanych włosów koloru szarego piasku, które podkreślały ziemistą barwę jej skóry, wyglądała najzwyczajniej źle. Była do tego bardzo szczupła, niemal wychudzona. Przedstawiała typowy obraz kobiety z nizin społecznych, mówiąc wprost, z biedy. Myśląc o dzieciach, odpuściła sobie fryzjera i wszelkie dobroci, o jakich nigdy nie zapominają paniusie z miasta. Mimo to uśmiechała się, stała z lekko przechyloną na bok głową, obejmując z radością najstarsze ze swoich dzieci. Ten prawdziwie szczery uśmiech i dłonie trzymane z tkliwością na kurtce Leona nie zdradzały niczego, co mogłoby zwiastować nadciągającą tragedię.

      Obok


Скачать книгу