Alopecjanki. Marta Kawczyńska

Alopecjanki - Marta Kawczyńska


Скачать книгу
musiałam kupować testu ciążowego

      – Nie chciałam już dłużej kłamać, że z mojej głowy wyrastają włosy. Przyznałam się przed światem, ale tak naprawdę głównie przed samą sobą, że to szczegół, który nie ma znaczenia. Kupiłam je, więc są moje, a gdy patrzę w lustro, widzę nie czyjeś, a moje włosy – wyznaje.

      Agata nie ukrywa, że w pracy nad niskim poczuciem własnej wartości, ciągłym porównywaniem się z innymi i błaganiem o akceptację pomogło jej kilka lat intensywnej terapii.

      – Przepracowałam na niej wszystkie swoje smutki, żale, relacje z bliskimi i ten permanentny brak wiary w siebie. Dziś wiem, że to podstawa pracy nad sobą przy tej chorobie, zwłaszcza jeśli chodzi o dzieci, które dotknęła alopecja – mówi. – Doszło do mnie, że nie jestem jedyną, która ma cholernie dużo kompleksów związanych ze swoim wyglądem. Takich jak ja, którzy udają, że jest super, hiper i w ogóle ekstra, jest wielu. A przecież fakt, że potrafisz żyć z czymś, co nie jest normą, naprawdę świadczy o twojej sile i odwadze.

      Był 2017 rok. Bardzo, jak się potem okazało, przełomowy czas w życiu Agaty.

      – Czułam, że potrzebuję zmian. Odeszłam z jednej korporacji, otrzymałam propozycję od drugiej. Staraliśmy się o dziecko, ale długo nie mogłam zajść w ciążę. Aby odwrócić uwagę od tego, że nam się nie udaje, postawiłam na zmianę pracy. Zawsze chciałam robić coś, co związane będzie z włosami. „Czemu nie spróbować teraz? Skoro wiatr zmian wieje w dobrą stronę, może to jest właśnie ta chwila” – pomyślałam.

      Zrezygnowała z propozycji, którą otrzymała. Znalazła lokal i otworzyła „Hair Majesty Studio Secret Service”. Miesiąc później dowiedziała się, że jest w ciąży.

      – Skąd tak długa i tajemnicza nazwa? – pytam.

      – Lubię zabawę słowami. Podmieniłam angielskie „her”, czyli „jej”, na tak samo brzmiące „hair”, czyli włosy. Poza tym moje usługi są dość intymne, a siedziba ukryta – stąd secret, a że jestem fanką kina i jeden z filmów o agencie 007 nosi nazwę In Her Majesty Secret Service W tajnej służbie Jej Królewskiej Mości, to nazwa wygląda właśnie tak – tłumaczy Agata.

      To był moment, kiedy zdecydowała się na „coming out”. Był nim wpis, który zamieściła na swoim profilu na Facebooku.

      – Napisałam, że będę mamą i że to dla mnie przełomowy czas w życiu, bo czuję się pełnowartościowa, choć moje włosy nie wyrastają z głowy – mówi. – Przełamałam się. Zaczęłam otwarcie o tym mówić. Wujkowi, który mnie kocha… przyjaciołom… znajomym. Kiedy tak krok po kroku się otwierałam, zaczęłam zdawać sobie sprawę z tego, jak mocno siedział we mnie strach.

      Kilka miesięcy później urodził się Jeremi. W styczniu 2020 roku na świat przyszła Nina.

      – Nie musiałam kupować testu ciążowego. Od razu wiedziałam, co się dzieje, bo poza tym, że nie czułam się najlepiej, na głowie pojawiło się kilka włosów, odrosło też parę rzęs i brwi – wyjaśnia Agata.

      U wielu alopecjanek podczas ciąży choroba odpuszcza. Włosy odrastają i zazwyczaj utrzymują się na głowie do końca czasu karmienia. To jeden z tych okresów, kiedy odzyskana na nowo nadzieja często po roku albo dwóch latach znika. Znacznie łatwiejsza do zniesienia, bo przecież cała uwaga skupiona jest na dziecku i nie zwraca się na to zbytniej uwagi, ale…

      – Choć obiecałam sobie, że choroba nic mi już nie zabierze, czasem odczuwam lekki lęk i zastanawiam się, czy to nie będzie dziedziczne. Odganiam szybko te złe myśli, bo wiem, że najgorsze, co można zrobić, to żyć w paranoi. Pocieszam się, że znam wiele osób, które chorują od dziecka i mają zdrowe dzieci. Drugim pocieszeniem jest mój mąż, który należy do najbardziej owłosionej nacji na świecie, więc po cichu liczę, że zarówno u Jeremiego, jak i u Niny to jego geny będę tymi dominującymi – mówi Agata.

      W studiu bywa czasem pięcioletnia córka jej siostry.

      – Dla niej to miejsce szałowe, bo można sobie założyć włosy, zrobić zdjęcia, zobaczyć siebie inną. Nie lubię jednak, kiedy dzieci zakładają peruki, jeśli mają na głowie swoje włosy.

      Czy tym się można zarazić?

      Agata ma dziesięć systemów, w których chodzi.

      – Rano bywam brunetką, wieczorem blondynką. Gdy wyjeżdżamy z Abhishekiem i codziennie schodzę na śniadanie w innych włosach, śmiejemy się, że obsługa hotelowa pewnie zastanawia się, ile ten Hindus ma żon i dlaczego zawsze zabiera na śniadanie tylko jedną z nich.

      Otworzyłam studio z perukami, bo – po pierwsze – chciałam mieć własny biznes, a po drugie – chciałam wiedzieć o nich wszystko. Jako zodiakalna Panna, perfekcjonistka i była pracownica korporacji, wzięłam stery we własne ręce. Testowałam, sprawdzałam, szkoliłam się. Najpierw robiłam peruki dla siebie, potem dla znajomych z podobnym problemem. Teraz działam pełną parą. O ile mąż nigdy nie widział mnie bez peruki, syn parę razy tak. Jest mały, więc chyba jeszcze nie do końca rozumie, że mama nagle ściągnęła włosy. Uśmiecha się, rozpoznaje mnie i tak na razie jest okej. Myślę, że pewnie już niebawem i on nie będzie mnie widywał bez włosów. Prędzej niż później nastąpi ten moment, kiedy będę chciała powiedzieć mu, co mi jest. „Będzie problem, będzie rada” – jak mawia moja babcia. Może będzie chciał dotykać mojej łysej głowy, a może przemilczy temat. Mam tylko nadzieję, że się nie przestraszy. Nie chcę, by usłyszał o tym od innych, albo żeby pomyślał, że mamy może za chwilę zabraknąć. Tylko ja powinnam opowiedzieć synowi o mojej chorobie.

      O tym, że ludzie potrafią być okrutnie szczerzy, Agata wie z własnego doświadczenia.

      – Pewna bardzo nieprzyjemna pani powiedziała mi kiedyś, że skoro żaden Polak łysej nie chciał, to sobie wzięłam kolorowego Hindusa. Uznałam, że to tylko jej frustracja. Ludzie mają prawo myśleć, że jestem „wybrakowana”, bo nie mam włosów. Mogę im się po prostu nie podobać. Ale podpieranie się rasizmem to dla mnie absolutna dyskwalifikacja – stwierdza.

      – Jak powiedziałaś przyszłemu mężowi, że nie masz włosów? – pytam.

      – Pamiętam, że poszliśmy na lunch i wtedy wyznałam mu, że choruję, a włosy, które widzi na mojej głowie, nie wyrastają z niej i pewnie już tak zostanie. Ten długi, wiele kosztujący mnie wywód, został skwitowany krótkim „okej”. Kiedy zapytałam go, co sobie pomyślał, odpowiedział, że „nic”. Ja zburzyłam swój mur berliński, a on przeszedł nad moim wyznaniem do porządku dziennego. Zwykła rzecz – opowiada. – Przez wiele lat o mojej chorobie wiedziało małe grono zaufanych osób. Kiedy uznawałam, że relacja nie jest zbyt zażyła, nic nie mówiłam. Na facetów miałam taki swój sposób. Najpierw się z nimi zakumplowywałam, oswajałam ich ze sobą, a gdy widziałam, że za chwilę coś z tego może być, oznajmiałam, że nie mam włosów. Chciałam, żeby klient wiedział, że kupuje wybrakowany towar. Kiedy zaczynałam chorować, nikt o łysieniu plackowatym nie słyszał. Miałam czasem wrażenie, że ta dziwna nazwa „alopecja” kojarzy się niektórym z chorobą weneryczną. Pytanie: „Czy tym się można zarazić?” przerabiałam milion razy.

      Pukiel do badań dna

      Już po wizycie drugiego klienta w jej studiu Agata zauważyła, że ludzie mają ogromną potrzebę wymiany doświadczeń. Zależy im na poznawaniu osób z takimi samymi problemami. Na Facebooku założyła więc wspomnianą wcześniej grupę Alopecjanie – społeczność osób z łysieniem plackowatym.

      – Moje studio z systemami stało się w pewnym momencie gabinetem psychoterapii. Stwierdziłam, że trzeba to rozdzielić. A że apetyt rośnie w miarę jedzenia, to po znajomościach wirtualnych przyszedł czas na realne – mówi.

      Co


Скачать книгу