.

 -


Скачать книгу
się życiem. Staram się o tym zawsze pamiętać.

      Kiedy dziewczyny pytają mnie, co robię, że mam takie piękne włosy, odpowiadam, że nic nie robię i że mam system. Nie wiedzą kompletnie, co to jest i nie dociekają. A jak drążą dalej, wyjaśniam, że jak uważają, że mają chujowe włosy, to mogą sobie takie same ogarnąć za 10 koła. Jak słyszą, ile to kosztuje, przestają narzekać.

      Nigdy nie używam słowa „łysa”. Jest brzydkie. Wolę mówić, że nie mam włosów. Podobnie jeśli chodzi o perukę. Kojarzy mi się z rakiem, onkologią. Mam system. To brzmi delikatniej.

      Często mówię, że na głowie mam Helenę, Bogumiłę albo Gabrysię. To imiona moich trzech systemów. Bogumiła, bo „Bogu miła”; Helena, bo fajnie brzmi, a Gabrysia, bo mój mąż tak czasem mówi na moją cipkę.

      Otworzyłam biznes, żeby mieć na fryzjera

      Powadzę sklep z suplementami i odżywkami. Biznes otworzyłam, gdy jeszcze miałam włosy. Zaczęłam działać w tym biznesie, gdy miałam 18 lat. Pracowałam w centrum handlowym w Toruniu dla Czecha. Interes padł. Sklep przejęła majętna kobieta, która nie do końca trzymała go w ryzach. Któregoś dnia zapytała, czy nie chcę tego od niej odkupić. Chęć była, gorzej z kasą. To była astronomiczna kwota.

      Z Pedrem, moim obecnym wspólnikiem, znaliśmy się od sześciu lat. Spotykaliśmy się na szkoleniach i w pracy, bo był przedstawicielem handlowym, który często wpadał do Torunia. Od słowa do słowa zgadało się, że jest do zrobienia biznes.

      – Co stoi na przeszkodzie? – zapytał. Odpowiedziałam, że wyłącznie pieniądze. Stwierdził, że kasa się zawsze znajdzie. Zrobiliśmy biznes plan i zaczęliśmy działać.

      Kiedy otwierałam z Pedrem swoje „koksy”, chciałam mieć na fryzjera. Bo nawet jak włosy jeszcze są, ale już masz placki, to cotygodniowe wizyty w salonie dużo kosztują. Wydawałam 1500 złotych na kwartał. Jestem z tych dziewczyn, które wolą same zarobić i kochać, a nie patrzeć na miłość przez pryzmat portfela, byle hajs się zgadzał. Oczywiście na męża zawsze mogę liczyć. Ostatnio sam zadeklarował, że w prezencie gwiazdkowym kupi mi nowe włosy, ale na te trzy systemy, które mam, zarobiłam sama. Jestem z siebie dumna.

      Na pierwszą perukę pieniądze wzięłam ze sklepowej kasy. Sam Pedro mnie na to namówił.

      – Spłacisz, jak będziesz miała – powiedział. Tak zrobiłam. Pedro to mój najlepszy przyjaciel, choć mówi się, że w biznesie nie ma przyjaźni. Jesteśmy tego totalnym zaprzeczeniem.

      Gdy dostaję wypłatę, najpierw opłacam rachunki, a to, co zostaje, odkładam na włosy. To mój priorytet. Na razie interes się kręci i jakoś nam się udaje. Tłumaczę sobie, że nie muszę mieć porsche w garażu czy zajebistej chaty, ale chciałabym co roku mieć pieniądze na nowe włosy i podróże.

      Pedro nie tylko prowadzi ze mną firmę, lecz także wprowadził mnie w świat szkoleń motywacyjnych. Od tamtej pory prowadzę dziennik coachingowy. Codziennie wpisuję do niego pięć afirmacji. Jedna z nich brzmi: „Kasia, pomimo braku włosów, jesteś piękna”. Nie chodzi o to, żeby podbić sobie fazę i wpaść w narcyzm, ale żeby samej sobie powiedzieć dobre słowo. Powtarzając to sobie co jakiś czas, w końcu w to uwierzyłam. Stanęłam przed lustrem i stwierdziłam: „Ja pier….lę, to działa”.

      Moja definicja kobiecości? – „Wyglądaj zawsze tak zajebiście, że jak spotkasz swojego wroga na ulicy, to będziesz się czuła pewnie”.

      Gdy ktoś mówi mi, że brak włosów to nie jest problem, odpowiadam, że co prawda zasada, w myśl której fajnie, gdy inni mają gorzej, do mnie przemawia, ale nie powinno się mówić o czymś, o czym się nie ma pojęcia. Ludzie wiedzą, że jak ogolą głowę, to włosy im odrosną. A ja? Mam świadomość, że moje włosy mogą już nigdy nie wrócić. Ale o żadnym leczeniu nie chcę już słyszeć. Wszelkim metodom mówię stanowcze „nie!”. Dla mnie to strata nerwów i wywalanie pieniędzy w błoto. Żadne terapie na mnie nie działają. Pieniądze wolę wydać na fajne wakacje albo kupić nowy system.

      – Co zrobiłaś z włosami, które dostałaś od babci? – pytam Kasię.

      Nie wiedziałyśmy, jak się nimi zająć. Moja mama po prostu je rozplątała i umyła. Skołtuniły się i trzeba było je wywalić. Skąd mogłam wtedy wiedzieć, że rozplecenie warkocza to najgorsza rzecz, jaką można zrobić z włosami przeznaczonymi na perukę. Żałuję do dziś, bo były tak grube, że wystarczyłyby na luzie na pół systemu. Doskonale je pamiętam. Brązowy gruby warkocz, około 40 centymetrów. Babcia trzymała go zawiniętego w worek przez ponad 50 lat.

      Gdyby to, co opowiadam, nie było moją własną historią, to bym w nią nie uwierzyła. Czy chcę mieć znowu włosy? Nie chcę. Pogodziłam się z tym, że ich nie ma. Jedyne, na co nie jestem gotowa, to strata rzęs. Mam nadzieję, że Bóg mnie przed tym ochroni. A jeśli nawet to… wiem, że mam piękne oczy.

      – To jakim kwiatkiem obdarowałabyś swoją chorobę? – dopytuję.

      Tulipanem. Najpierw jest zamknięty w skromny pąk, a potem rozkwita na maksa, aż opadną mu płatki. Jestem jak tulipan. Na początku skulona, z każdym rokiem nabieram siły i pewności siebie. Cała ja.

      Agata Nina. Poczułam ulgę, gdy wypadła mi ostatnia rzęsa

      Agata Nina

      Poczułam ulgę,

      gdy wypadła mi

      ostatnia rzęsa

      Apartamentowiec na warszawskim Mokotowie. Ochroniarz w recepcji uśmiecha się, mówi „dzień dobry” i wskazuje drogę do windy. Na trzecim piętrze znajduje się „Hair Majesty Studio Secret Service”. Wchodzę. Od progu moją uwagę przyciągają równo ułożone czarne, białe i szare kafelki.

      Przypomina mi się rozmowa z psychoterapeutką o łysych plackach na głowie, które budzą ciekawość przypadkowych przechodniów.

      – Łyse jest łyse, a włosy to włosy. To, co pośrodku, zawsze przyciąga i będzie przyciągało uwagę – stwierdziła.

      Jeśli przyjąć, że czarne kafelki to włosy, białe – łysa głowa, to szare są tym, co większość alopecjanek chce ukryć przed światem, chronić przed spojrzeniami ciekawskich. Bywa jednak tak, że i tego „białego” nikt nie widzi. I może być tak, że nigdy nie zobaczy. Nawet najbliżsi.

      Śnię się sobie z włosami

      Kiedy Agata mówi, że mąż nigdy nie widział jej bez włosów, ludzie robią wielkie oczy.

      Abhishek jest Hindusem. Poznali się na studiach dziesięć lat temu, od czterech są małżeństwem.

      – Zwierzyłam mu się, że ludzie się dziwią. Zapytał mnie, czy odczuwam potrzebę pokazania mu się bez peruki – wspomina Agata. – Umówiliśmy się wtedy, że pobijemy rekord. – Śmieje się. – Sprawdzimy, jak długo jeszcze Abhishek nie zobaczy mnie łysej. Jesteśmy bardzo zgranym i zżytym małżeństwem. Choć nie mam włosów, mąż nigdy nie dał mi odczuć, że jestem kobietą niekompletną, że czegoś mi brakuje – mówi.

      Rozbawił ją kiedyś, gdy z ogromnym przekonaniem stwierdził, że przecież wszystkie polskie kobiety noszą peruki i doczepiają sobie włosy.

      – W sumie aż tak bardzo się nie pomylił, bo od kilku, jeśli nie kilkunastu lat, to norma – zauważa rozbawiona Agata. – Dlaczego zawsze mam na głowie włosy? Z nimi czuję się atrakcyjna. Kiedy śpię sama, zawsze mam je na głowie. Gdybyś zapytała mnie, co byłoby mi łatwiej pokazać – łysą głowę czy nagie ciało, odparłabym, że wolę być goła. Głowa to najbardziej intymna strefa mojego ciała – mówi.

      Włosy zawsze były jej wizytówką. Proste,


Скачать книгу