Alopecjanki. Marta Kawczyńska

Alopecjanki - Marta Kawczyńska


Скачать книгу
najgorsze, co mogło mnie spotkać. Baletnicą byłam przez kilka lat. Byłam w tym dobra, nawet bardzo dobra. Pani profesor ostro podchodziła nie tylko do techniki, lecz także do całej reszty, fryzur, kostiumów. Wszystkie tancerki musiały być tak samo uczesane i ubrane, żadnych odstępstw. Koczki równe co do milimetra. A ja? Przyszedł moment, kiedy nie mogłam się już perfekcyjnie uczesać. „Nie możesz się tak czesać, kok jest za nisko. Nie wystąpisz. Musisz zrezygnować”. Kiedy to usłyszałam, ustąpiłam. Czułam się odrzucona. Choroba odebrała mi to, co kochałam. Gdyby wtedy były takie możliwości jak dziś, takie systemy… W naszym domu się nie przelewało, choć tata zarabiał dużo, to wszystko przepijał. Lekcja baletu kosztowała 25 złotych. Mama bardzo dużo pracowała, żeby mi na ten balet dać. Nie chciała, żeby to wyglądało tak, że jak ojciec alkoholik, to nas nie stać i Kasia chodzi na lekcje za darmo. Nigdy tak nie było.

      Do dziś nienawidzę widoku policyjnego radiowozu

      Taty wstydziłam się, odkąd sięgam pamięcią. Potrafiłam jednak znaleźć sobie towarzystwo, być tą fajną Kaśką. Nikt nie myślał o mnie: „Dziecko z patologicznego domu”. Kiedy miałam siedem lat, przeprowadziliśmy się do Torunia. Tu mieszka ciotka, siostra mamy, która uznała, że gdy jej siostra z Robertem, czyli moim ojcem, wyprowadzi się od teściowej, to wszystko się zmieni. Miała nadzieję, że ojciec przestanie pić. Była przekonana, że to jego picie da się wyleczyć. „Jak pijak zmieni otoczenie, przestanie spotykać się ze znajomymi chlejusami, to alkohol pójdzie w odstawkę” – twierdziła. Myliła się. Teraz w Toruniu mieszkają tylko moja mama, ciotka z wujkiem i ja. Kiedy miałam czternaście lat, ojciec dostał nakaz eksmisji. Zagroziłam mamie, że jeśli się z nim nie rozwiedzie, ucieknę z domu. Codziennie były awantury, codziennie płakałam. Mimo tej ciężkiej atmosfery w szkole miałam bardzo dobre wyniki w nauce. Same piątki i szóstki. Dopiero niedawno dowiedziałam się, że mama opowiedziała nauczycielkom, co się u nas dzieje, i wytłumaczyła, że nie zawsze mam warunki do nauki. Może dlatego dostawałam takie dobre oceny?

      W naszym domu pojawiała się policja. Bywało, że tata nam groził. Do dziś nienawidzę widoku radiowozu, facetów w policyjnych mundurach. Ironia losu, bo w gronie dobrych znajomych mam wielu policjantów. Uwielbiam ich, to zajebiści faceci. Kiedy poznałam swojego męża, zaczynał pracę w straży miejskiej. Jego mundur też mnie drażnił.

      – Czy ojciec kiedykolwiek powiedział coś złego na temat twoich włosów? – dociekam.

      Raczej nie. Kiedyś zapytał tylko: „To przeze mnie?”. Odpowiedziałam: „Tak, przez ciebie”. „Ja się zmienię, zmienię się, córeczko. Przestanę pić” – powtarzał. Na zamkniętym leczeniu odwykowym był trzy razy. „Chcę to wszystko naprawić” – mówił za każdym razem, gdy tam szedł. Po jednym z odwyków nie pił przez pół roku. Byłam najszczęśliwszą dziewczynką na całej ziemi. Ale radość nie trwała długo. Spotkał kolegę. Zapił. Moje szczęście się skończyło. Pierwsza zorientowałam się, że ojciec znowu pije i powiedziałam o tym mamie. Nie wierzyła. Myślała, że mi się wydaje, że się uspokoił. „Zobaczysz. Jutro też przyjdzie nawalony” – powiedziałam jej. Tak było.

      Do Lublina, gdzie spędziłam pierwsze lata życia, jeżdżę bardzo często. Mam tam przyjaciółkę, jak ja to mówię „od brzuszków”. Nasze mamy poznały się, gdy były z nami w ciąży. Chodziłyśmy razem do żłobka, do przedszkola, potem do podstawówki. Agnieszka była w jednej klasie, ja – w drugiej. Kiedy wyprowadziliśmy się do Torunia, pisałam do niej listy. Minęło tyle lat, a wciąż mamy bardzo dobry kontakt. Mam niewiele przyjaciółek, wolę facetów. Oni zawsze są szczerzy. Powiedzą wprost, co myślą. Nie obrobią ci dupy za plecami.

      Za każdym razem, kiedy jestem w Lublinie, staram się spotkać z tatą. W zeszłym roku babcia, z którą mieszka, zaprosiła nas na obiad. Mój syn Kuba ma 10 lat. Chciałam, żeby w końcu poznał dziadka. Do tej pory ani razu go nie widział, a wiem, że bardzo tego chce. Dziadek jednak się nie pojawił. Pewnie zalał pałę i babka wygoniła go z domu.

      To jest szkoła, szacunek ma być

      Włosy miałam zawsze bardzo grube i gęste. Jeszcze grubsze niż te w systemie, który noszę na głowie. Kiedy przeprowadziliśmy się do Torunia, chodziłam do drugiej klasy podstawówki. Chłopcy ciągnęli mnie za włosy, bo myśleli, że noszę perukę. Dziewczyny też, ale chyba bardziej z zazdrości. Nauczyciele pytali mamę, czy jestem na coś chora, tak nienaturalnie wyglądały te włosy na mojej głowie. Babcia z wykształcenia była fryzjerką, zawsze więc miałam włosy rewelacyjnie ścięte i wystylizowane. Może dlatego wszystkim się wydawało, że to peruka. Kolejna ironia losu w moim życiu. Gdy miałam swoje włosy, ludzie myśleli, że noszę perukę. Teraz mam tak dobrą perukę, że nikt się nie domyśla, że tak naprawdę jestem łysa. Szybko zostałam okrzyknięta najładniejszą dziewczynką w klasie. Miałam powodzenie u chłopaków. Wtedy „to” się zaczęło. Pojawiały się placki. Najgorszy moment? Kiedy w klasie jeden z chłopaków zobaczył łysą plamę z tyłu mojej głowy. Zaczął się śmiać. Straszył, że powie koledze z ławki. Błagałam, żeby tego nie robił. Nie pamiętam, czy powiedział, czy ostatecznie odpuścił.

      – Co by się stało, gdyby powiedział? – dopytuję.

      – Czułabym ogromny wstyd. Pewnie by mnie wyśmiali. Nie poszłabym na drugi dzień do szkoły. Zresztą gdy na mojej głowie pojawiały się kolejne łyse placki, zdarzało mi się prosić mamę, żeby nie kazała mi iść do szkoły. „Napisz mi zwolnienie, bo włosów nie mogę ułożyć” – mówiłam. Zostawałam w domu, nawet jeśli tego dnia była ważna klasówka, do której byłam świetnie przygotowana. Niby o tym moim chorowaniu wiedzieli wszyscy, ale nikt o nim głośno nie mówił. Gdy zaczęłam nosić na głowie chustkę, to samo robiła moja najlepsza przyjaciółka. Dziewczyńska solidarność. Wychowawczyni to się chyba nie spodobało, bo przeprowadziła wtedy pogadankę na lekcji wychowawczej. „To jest szkoła, szacunek ma być. Żadnych chustek i czapek” – oznajmiła kategorycznie. Wróciłam do domu z rykiem. Mama chyba poszła i coś jej powiedziała, bo nie odezwała się już ani słowem na ten temat.

      Kiedy włosy odrastały, udawałam, że nie ma problemu. W ogóle byłam coraz silniejsza, nie dawałam sobie w kaszę dmuchać. Potrafiłam się bronić. Zakładałam maskę twardej dziewczynki. W środku byłam jednak bardzo miękka. Przez te wszystkie lata nie potrafiłam zaakceptować siebie, tego, jaka jestem. Gdybyś mnie wtedy zapytała, czy mówię o tej swojej chorobie facetom, odpowiedziałabym, że nigdy w życiu. Dlaczego? Bo żaden by mnie nie pokochał. Tak myślałam. Dziś moi męscy przyjaciele doskonale wiedzą, co mi jest. Mówią: „Kasia, jesteś zajebista, te włosy to tylko dodatek. Sama w sobie jesteś świetna babka, czy je masz, czy ich nie masz”.

      Gdybym kilka lat temu myślała o mojej chorobie tak jak teraz, inaczej bym sobie życie ułożyła. Żyłabym na pełnej petardzie. Kiedyś miałam dwa oblicza. Na zewnątrz silna laska, w duszy zakompleksiona babka, która maskuje łyse placki na głowie.

      Zaczyna się akcja

      Wiesz, co jest ciekawe? Czysty absurd. Kiedy wypadła mi połowa włosów, miałam największe wzięcie. Podbijali do mnie najprzystojniejsi faceci. A ja? Zastanawiałam się, co taki facet może widzieć w takiej kobiecie jak ja. Przecież skrywam wielką tajemnicę, której nie da się zaakceptować. Że niby pokocha moje wnętrze? Bzdura! Jak przystojny koleś pokaże się na mieście z łysą dziewuchą?

      Nigdy nie byłam superpiękna, nie uważałam i nie uważam się za taką. Ci przystojniacy pojawiali się chyba dlatego, że zawsze łatwo nawiązywałam relacje, byłam wygadana, potrafiłam podejść, zagaić. Rozmawiałam z nimi o wszystkim, ale nie o włosach. Efekt był taki, że moi partnerzy – z jednym byłam trzy i pół roku, z drugim pół roku – nie mieli pojęcia, co mi jest. A przecież nocowaliśmy razem, z jednym planowaliśmy nawet zaręczyny. „Tylko nie po włosach!” – krzyczałam, kiedy którykolwiek z nich chciał pogłaskać mnie po głowie. Byli przekonani, że


Скачать книгу