Alopecjanki. Marta Kawczyńska

Alopecjanki - Marta Kawczyńska


Скачать книгу
albo zdziwione spojrzenia.

      – Zainteresowanie postronnych ludzi bywa niezmiernie męczące. Nawet wtedy gdy chodzisz w turbanie i nie epatujesz łysą głową. Masz ochotę napisać sobie na czole: „To nie rak, to tylko łysa głowa”. – Alopecjanki bardzo często słyszą pytanie, czy są chore na raka. Zadają je nawet znajomi, tak na wszelki wypadek, żeby się upewnić. W pewnym momencie ich reakcje zaczynają bawić. Przewracają oczami, oddychają z ulgą i mówią: „Uff, a już myślałem, że coś gorszego”. Niestety, nie wszyscy bywają taktowni.

      Zuzanna nigdy nie zezłościła się publicznie. Nawet wtedy gdy ma gorszy dzień, a ktoś ustępuje jej miejsca w tramwaju albo poklepuje po plecach i życzy siły.

      – Też życzę mu wszystkiego dobrego, a w duszy przewracam oczami. Zwykle cierpliwie ludziom tłumaczę, co i jak, choć czasami bywam prowokacyjna i próbuję zawstydzić co bezczelniejszych ciekawskich – mówi.

      Stracisz swoją osobowość

      Kilka miesięcy temu pijany mężczyzna zaczepił Zuzię i Wojtka na ulicy. Zapytał go: „Czy ona ma raka”?

      – Zwróciliśmy mu uwagę, że może zapytać mnie wprost. Próbowałam wyjaśnić, co to za choroba. Nie słuchał. Wciąż powtarzał, że będzie się za mnie modlił. Odpowiedziałam, że nie potrzebuję modlitwy. Takie sytuacje się powtarzają co jakiś czas. Dlatego doskonale rozumiem te dziewczyny, które nie pokazują się na mieście z łysą głową i wybierają kamuflaż w postaci peruk – stwierdza Zuza. – Sama postanowiłam, że nie będę się pod nią ukrywać. Namawiała mnie do tego babcia. Nie chciałam i wciąż nie chcę. Oszukiwałabym samą siebie, niejako wstydziłabym się przed sobą. Oczywiście chusta to też pewnego rodzaju zasłona, półśrodek, ale taki, który nie ukrywa choroby zupełnie. Chcę też, żeby było widać, że nie mam rzęs i brwi – mówi.

      Choć Zuza na co dzień nie nosi peruk, ma kilka kupionych przez internet. Czasem zakłada je na imprezę.

      – Kto wie, może na starość mi się zmieni, może nadejdzie kryzys. Może uznam, że stałam się odpychającą łysą starą babą? Może zacznę wtedy szukać lekarstwa, które mi pomoże? – pyta samą siebie.

      Od niedawna razem z Wojtkiem mieszkają na Pradze-Północ. Przyznaje, że obawiała się przeprowadzki. Zmiany spokojnej, bezpiecznej okolicy placu Zbawiciela na dzielnicę kojarzoną z dresiarzami.

      – Tu jest bardziej multikulturowo niż w centrum. Nie czuję się napiętnowana. W moim bloku mieszkają Pakistańczycy, Ukraińcy, Afroamerykanie. Niedaleko jest cerkiew. Kobiety chodzą do niej w chustach na głowie.

      – A co by było, gdyby nagle włosy ci odrosły? – dociekam.

      – To byłby spory szok – odpowiada po dłuższej chwili zastanowienia. – Podobna zmiana do tej, jaką była ich utrata. Musiałabym się z tym zmierzyć i na nowo do nich przyzwyczaić. Miałam kiedyś taki epizod. Nagle zaczęły mi odrastać brwi i rzęsy. Bardziej niż ja spanikowała moja koleżanka. „O nie, teraz zupełnie stracisz swoją osobowość!” – krzyknęła. Lekko się na nią obraziłam, ale potem uznałam, że ma jednak trochę racji. Chyba poczułabym się jak w czapce niewidce. A może byłabym zachwycona i eksperymentowałabym z fryzurami? Jedno jest pewne, jako „zarośnięta” nie miałabym modowych zleceń. Moje życie na pewno znacznie by się zmieniło – przyznaje.

      Większość alopecjanek choć godzi się z tym, że nie ma włosów, żyje z nadzieją, że kiedyś odrosną. W myśl odwiecznej zasady, że „nadzieja umiera ostatnia”. Zuzia tę nadzieję wyparła.

      – Nie chcę się nią karmić, stawiać się wiecznie w pozycji ofiary, cierpiętnicy. Nie uważam, że cierpienie uszlachetnia. Uważam, że łatwiej iść w drugą stronę i totalnie zaakceptować siebie i swoją chorobę – wyjaśnia.

      Opowiadam jej o rozmowie kobiet, które siedzą przy stoliku obok.

      Zaczyna się śmiać.

      – Szpilki i włosy robią swoje? – pytam.

      – Obcasy mogę mieć, jak sobie kupię. Włosy też mogę mieć, jak sobie kupię… Owszem, to są bardzo kobiece atrybuty. Tylko pytanie, co idzie w parze z tymi włosami i obcasami? Często przyglądam się kobietom wystrojonym na szczególne okazje, takie jak ślub, urodziny czy wieczór panieński. Mają świeżo „zrobione” włosy, mocny, postarzający je makijaż. Są umęczone całodniowymi przygotowaniami na wielkie wyjście i nie czują się komfortowo. Garbią się, chwieją na wysokich szpilkach, idą bez gracji. Po kilku godzinach imprezy wyglądają jak zombie. Jesteś piękna, jeśli jesteś swobodna, dobrze czujesz się w swoim ciele. Dlatego myślę, że szpilki i włosy nie „robią swojego” – stwierdza.

      Kasia. Martw się tylko godzinę dziennie, potem ciesz życiem

      Kasia Martw się

      tylko godzinę

      dziennie, potem

      ciesz życiem

      Moja babcia miała kilkoro dzieci. Czwórka zmarła. Wśród nich była ciotka Ania. Tuż przed śmiercią związała włosy w warkocz, ścięła i oddała go babci. Powiedziała: „Mamo, zobaczysz, że komuś z rodziny będą potrzebne”. „Jestem pewna, że Ania mówiła o tobie”. Z tymi słowami babcia dwa lata temu dała mi ten warkocz. Wtedy prawie całkowicie straciłam włosy…

      Mamo, czy ja będę łysa?

      Kasia od kilkunastu lat mieszka w Toruniu. Uwielbia kwiaty. Ma je w domu, w pracy. Zdjęcia świeżych bukietów, które kupuje albo dostaje od znajomych, wrzuca na Instagram. Gdy się spotykamy, wręcza mi malutki biały koszyczek z gerberą, goździkami i rumiankami.

      – Lubię je, bo odzwierciedlają uczucia – stwierdza. Mówi szybko, dużo, więc jej nie przerywam. Po prostu słucham. – Pierwszy łysy placek na mojej głowie pojawił się, kiedy miałam dziewięć lat. Na przodzie, przy przedziałku. Moja reakcja? Zaczęłam strasznie płakać. Pobiegłam do mamy i zapytałam: „Mamo, czy ja będę łysa?”. Mama zaczęła mnie uspokajać: „Boże, przestań. Nie mów tak. Może włosy się tylko przerzedziły. Zobaczymy, co powie lekarz”. Poprosiłam, żeby obejrzała całą głowę. Drugi placek znalazła tuż za uchem. Zaczęłyśmy kombinować z fryzurą. Zrobiła mi grzywkę. Nie było nic widać.

      Był 1995 rok. Mama zapisała mnie do lekarza. Pierwszego lepszego dermatologa, niedaleko domu. Obejrzał moją głowę i postawił diagnozę: łysienie plackowate. Dostałam ataku paniki, znowu zaczęłam strasznie płakać. Krzyczałam, że nie będę chodziła ani łysa, ani w peruce. W tamtych czasach peruki wyglądały strasznie. Zawsze byłam dzieckiem ciekawym świata, więc z czystej ciekawości obejrzałam kilka. Z okropnego materiału wychodziły niby pukle włosów. „Nigdy w życiu nie założę tego na głowę” – pomyślałam. – Lekarz stwierdził, że włosy wypadają przez stres. Podpowiedział, żebyśmy poszły do psychologa. No to poszłyśmy. To był młody mężczyzna, megaprzystojny. Od dziecka jestem osobą otwartą mimo trudnego dzieciństwa, ojca alkoholika, przebojów w domu, wiecznych awantur. Nie miałam problemów, żeby mu o sobie opowiadać. Z przystojnym psychologiem spotkałam się kilka razy. Po jednej z wizyt stwierdził, że kończy pracę ze mną, bo obawia się, że się w nim zakocham. Oznajmił to mojej zszokowanej mamie, która mi wszystko powtórzyła. Trudno w to uwierzyć, prawda? Jak dziewięcioletnie dziecko może się zakochać w dorosłym facecie? Do tej pory mnie to zastanawia. Postanowiłam, że już nigdy do żadnego psychologa nie pójdę. W ogóle powoli traciłam zaufanie do lekarzy. Tylko moja mama wierzyła, że na pewno jest gdzieś ktoś, kto zdoła mi pomóc – opowiada.

      Kok jest za nisko, nie wystąpisz

      Włosy na mojej głowie żyły swoim życiem. Łyse placki pojawiały się i


Скачать книгу