Krzyżacy. Henryk Sienkiewicz

Krzyżacy - Henryk  Sienkiewicz


Скачать книгу
nie odpowiedział — ruszył jeno[1192] koniem przed siebie, a za nim ruszyli jego ludzie. Czech z kuszą za plecami i z toporem na ramieniu wlókł się z tyłu zatulając się w kosmatą skórę żubrzą, albowiem począł dąć ostry wiatr, niosący krupki śniegowe.

      Nawałnica wzmagała się nawet z każdą chwilą. Turczynkowie, lubo w tołubach[1193], kostnieli od niej, parobcy Zbyszkowi poczęli „zabijać” ręce, a on sam, będąc również przybrany nie dość ciepło, rzucił raz i drugi oczyma na wilczą opończę przywiezioną przez Hlawę i po chwili rzekł do Turczynka, aby mu ją podał.

      I owinąwszy się w nią szczelnie, wkrótce poczuł ciepło rozchodzące się po całym ciele. Wygodny był szczególnie kaptur, który osłaniał mu oczy i znaczną część twarzy, tak iż wicher przestał mu prawie dokuczać. Wówczas mimo woli pomyślał, że Jagienka to jednak poczciwa z kościami[1194] dziewka — i wstrzymał nieco konia, albowiem wzięła go chęć wypytać Czecha o nią i o wszystko, co się w Zgorzelicach działo.

      Więc skinąwszy na pachołka, rzekł:

      — Zali stary Zych wie, że cię panna do mnie wysłała?

      — Wie — odpowiedział Hlawa.

      — I nie przeciwił się?

      — Przeciwił.

      — Powiadajże, jako było.

      — Pan chodził po izbie, a panna za nim. On krzyczał, a panienka nic — jeno co się ku niej nawrócił, to ona mu do kolan. I ani słowa. Powiada wreszcie panisko: „Czyś ogłuchła, że nic nie mówisz na moje przyczyny[1195]? Przemów, bo wreszcie pozwolę, a jak pozwolę, to mi opat łeb urwie!”

      Dopieroż panna pomiarkowała[1196], że już na swoim postawi, i nuż z płaczem dziękować. Pan jej wymawiał, że go pozbadła[1197], i narzekał, że we wszystkim musi być jej wola, w końcu zaś rzekł: „Przyrzecz mi, że chyłkiem nie wyskoczysz żegnać się z nim, to pozwolę, inaczej nie”. Dopieroż zafrasowała się[1198] panienka, ale przyrzekła — i pan rad był, bo oni oba z opatem okrutnie się tego bali, by jej nie przyszła chęć widzieć się z waszą miłością... No, nie na tym koniec, bo później panna chciała, by były dwa konie, a pan bronił, panna chciała wilczury[1199] i trzosika, pan bronił. Ale co tam z takich zakazowań! Żeby jej się umyśliło dom spalić, to by też panisko przystał. — Dlatego jest drugi koń, jest wilczura i jest trzosik...

      „Poćciwa dziewka!” — pomyślał w duchu Zbyszko.

      Po chwili zaś zapytał głośno:

      – A z opatem nie było biedy?...

      Czech uśmiechnął się jak roztropny pachołek, który zdaje sobie sprawę ze wszystkiego, co się wokół niego dzieje, i odrzekł:

      — Oni to oboje w tajemnicy przed opatem czynili, a nie wiem, co było, gdy się dowiedział, bom wcześniej wyjechał. Opat jako opat! — huknie czasem i na panienkę, ale potem to jeno oczyma za nią wodzi i patrzy, czyli jej zbyt nie pokrzywdził. Sam widziałem, jako ją raz skrzyczał, a potem do skrzyni poszedł, łańcuch przyniósł taki, że zacniejszego i w Krakowie nie dostać — i powiada jej: „na!” — Poradzi sobie ona i z opatem, gdyż i ojciec rodzony więcej jej nie miłuje.

      — Pewnie, że tak jest.

      — Jak Bóg na niebie...

      Tu umilkli i jechali dalej wśród wiatru i śnieżnych krupów; nagle jednak Zbyszko powstrzymał konia, gdyż z pobocza leśnego ozwał się jakiś żałosny głos, na wpół przytłumiony przez szum leśny:

      — Chrześcijanie, ratujcie Bożego sługę w nieszczęściu!

      I jednocześnie na drogę wybiegł człowiek, przybrany w odzież na wpół duchowną, na wpół świecką, i stanąwszy przed Zbyszkiem, począł wołać:

      — Ktokolwiek jesteś, panie, daj pomoc człowiekowi i bliźniemu w ciężkiej przygodzie!

      — Coć się przytrafiło i coś zacz? — zapytał młody rycerz.

      — Sługam Boży, chociaż bez święceń, a przygodziło mi się[1200], iż dzisiejszego rana wyrwał mi się koń, skrzynie ze świętościami niosący. Zostałem sam, bez broni, a wieczór się zbliża i rychło czekać, jako luty[1201] zwierz ozwie się w boru. Zginę, jeśli mnie nie poratujecie.

      — Jeślibyś z mojej przyczyny zginął — odrzekł Zbyszko — musiałbym za twoje grzechy odpowiadać, ale po czymże poznam, że prawdę mówisz i żeś nie powsinoga[1202] jakowyś albo nie rzezimieszek, jakich wielu po drogach się włóczy?

      — Po skrzyniach poznasz, panie. Niejeden oddałby trzos nabity dukatami, byle posiąść to, co się w nich znajduje, ale ja tobie darmo z nich udzielę, byleście mnie i moje skrzynie zabrali.

      — Mówisz, żeś sługa Boży, a tego nie wiesz, że poratunek nie dla ziemskich, jeno[1203] dla niebieskich trzeba dawać nagród. Ale jakżeś to skrzynie ocalił, skoro ci niosący je koń uciekł?

      — Bo konia, nimem go odnalazł, wilcy w lesie na polance zarżnęli, a zasię skrzynie ostały, które ja do drogi przywlokłem, aby czekać na zmiłowanie i pomoc dobrych ludzi. To rzekłszy i chcąc zarazem dać dowód, że prawdę mówi, wskazał na dwie łubowe[1204] skrzynki leżące pod sosną. Zbyszko patrzył na niego dość nieufnie, gdyż człowiek nie wydawał mu się zbyt zacnym, a przy tym mowa jego, lubo czysta, zdradzała pochodzenie z dalekich stron. Nie chciał jednakże odmówić mu pomocy i pozwolił mu przysiąść się wraz ze skrzyniami, które okazały się dziwnie lekkie, na luźnego konia, którego powodował[1205] Czech.

      — Niech Bóg pomnoży twoje zwycięstwa, mężny rycerzu! — rzekł nieznajomy.

      Po czym, widząc młodocianą twarz Zbyszkową, dodał półgłosem:

      — A również twoje włosy na brodzie.

      I po chwili jechał obok Czecha. Przez czas jakiś nie mogli rozmawiać, albowiem dął silny wiatr i w boru szum był okrutny, lecz gdy się nieco uspokoiło, Zbyszko usłyszał za sobą następującą rozmowę:

      – Nie przeczę ci, że w Rzymie byłeś, ale wyglądasz na piwożłopa — mówił Czech.

      — Strzeż się wiekuistego potępienia — odrzekł nieznajomy — albowiem mówisz do człowieka, który zeszłej Wielkanocy jadł jaja na twardo z Ojcem Św. Nie mów mi na takie zimno o piwie, chyba o grzanym, ale jeśli masz gdzie przy sobie gąsiorek[1206] z winem, to daj mi dwa lub trzy łyki, a ja ci miesiąc czyśćca odpuszczę.

      — Nie masz święceń, bom słyszał, żeś sam o tym mówił, jakoże więc odpuścisz mi miesiąc czyśćca?

      — Święceń nie mam, ale głowę mam ogoloną[1207], gdyż na to pozwoleństwo otrzymałem, prócz tego odpusty i relikwie wożę.

      — W tych łubach[1208]? — zapytał Czech.

      — W tych łubach. A gdybyście


Скачать книгу

<p>1192</p>

jeno (daw.) — tylko.

<p>1193</p>

tołub (daw.) — rodzaj futra.

<p>1194</p>

poczciwa z kościami — zwrot przysłowiowy.

<p>1195</p>

przyczyny — tu: powody postępowania.

<p>1196</p>

pomiarkować — tu: zrozumieć.

<p>1197</p>

pozbaść (daw.) — uczynić kogoś uległym.

<p>1198</p>

frasować się (daw.) — smucić się, martwić się.

<p>1199</p>

wilczura — opończa podbita wilczym futrem.

<p>1200</p>

przygodzić się — przytrafić się, przydarzyć się.

<p>1201</p>

luty (daw.) — groźny, srogi.

<p>1202</p>

powsinoga — włóczęga.

<p>1203</p>

jeno (daw.) — tylko.

<p>1204</p>

łubowy (daw.) — wykonany z kory.

<p>1205</p>

powodować (daw.) — kierować, prowadzić.

<p>1206</p>

gąsiorek — pękate naczynie z wąską szyjką.

<p>1207</p>

głowę mam ogoloną — — mowa o tzw. tonsurze; tonsura, stosowana od roku 633 do 1972, była kręgiem wygolonym na głowie zakonnika, oznaczającym jego przynależność do stanu duchownego.

<p>1208</p>

łuby — kosze; tu: bagaż podróżny.