Przedwiośnie. Stefan Żeromski

Przedwiośnie - Stefan Żeromski


Скачать книгу
i w sobie miliony zarazków chorobotwórczych. Odpadkami mlecznymi karmią tam świnie i wyhodowują je, a w masarniach wiejskich przerabiają na znakomite szynki i kiełbasy.

      – Ci sami wegetarianie czy jacyś inni, mięsożerni?

      – Inni, specjaliści, majstrowie w tej świńskiej idei i idylli.

      – Można by więc tę nową lechicką cywilizację nazywać nie tyle szklaną, ile świńską.

      – Dlaczego, synku? Nie jest ona ufundowana jedynie na poczciwych świnkach. Szkło tam gra główną rolę. Reforma rolna[132], którą właśnie tam przedsiębiorą i rozważają, chociażby jak najbiedniej wypadła, nie będzie papierową, teoretyczną, nieziszczalną, lecz rzeczywistą i skuteczną. Rozciągnie ona nowe szklane domy, rozrzuci je po szerokich pustkach, ugorach, polach, lasach dawnych latyfundiów[133]. Trudniej będzie o światło i siłę elektryczną. Ale tego światła i tej siły będzie z miesiąca na miesiąc przybywać w miarę obwałowania szklanym murem rzeki Wisły. Siły i światła będzie taki ogrom, iż ono wszędzie dosięgnie. Zobaczymy wnet narzędzia do orki, siewu, żniwa i omłotu, poruszane przez tę moc błogosławioną.

      – A no – zobaczymy.

      – A cóż powiesz o szkołach szklanych! O kościołach zakwitających na wzgórzach, według marzenia i skinienia artystów, w formach tak pięknych, iż wobec nich zagaśnie i zblednie wszystko, co dotąd było.

      – Jakoś ta cała cywilizacja idzie u ciebie, ojcze, sposobem cokolwiek fajerwerkowym.

      – Wielkie wynalazki, a raczej niespodziane odkrycia, uchylenie tego, co dotąd było obok nas, lecz było zakryte – stwarzają to, że po ich zastosowaniu i spożytkowaniu wszystko idzie sposobem fajerwerkowym. Któż by pięćdziesiąt lat temu uwierzył, że można konia wyścigowego wsadzić na aeroplan i przewieźć go pod obłokami, a nawet nad obłokami z Paryża do Antwerpii? Tak to owoc fantazji poety Ariosta[134], koń hipogryf[135], lata w rzeczywistości nad obłokami. Toteż stare miasta, te straszne zmory starej cywilizacji, będą zanikać, będą stawały się zabytkami muzealnymi, siedliskiem banków, sklepów, składów, magazynami krajów, składami towarów – a powstaną nowe miasta – ogrody, miasta – siedziby, wśród pól, lasów, wzgórz rozciągnięte, rozwleczone po okolicach, wzdłuż linii elektrycznych kolei i tramwajów.

      – Tak, tak…

      – Mój synku! Domy robotnicze pod Warszawą, które Baryka planuje – a miałem szczęście widzieć te plany – są wygodniejsze, zdrowsze, czyściejsze[136], piękniejsze od najwyszukańszych pałaców arystokracji, od will bogaczów amerykańskich, a lepsze od siedlisk królów. Dwa pokoje, lecz dwa pokoje najczystsze, najzdrowsze, najładniejsze, czyż to nie szczyt marzeń dla samotnego człowieka?

      – Wydaje mi się, że cokolwieczek za dużo tam ma być czystości. Przydałoby się cokolwiek brudnej zakwaski. Co zaś do wyż wzmiankowanych burżujów tudzież ci – devant[137] królów, to wolą oni, jak sądzę, mieszkać po staremu. Wolą taki, dajmy na to, apartamencik, jaki my niegdyś zajmowaliśmy w Baku – co, tatku? – jak my ongi w Baku – pięć, sześć pokojów, choćby tam już – niech będzie! – kamiennych, niż te szklanki ciągle opłukiwane w wodzie.

      – Nigdy! Przenigdy! Okazuje się przecie, właśnie wskutek i wobec wynalazku naszego Baryki, że wyrazem bogactwa nie jest pieniądz ani nagromadzenie wartości realnych, drogocennych przedmiotów i rzadkich fatałachów, tylko – zdrowie. Najbogatszy bankier, jaśnie wielmożny magnat, przejadłszy apetyt, przepiwszy możność pragnienia, zrujnowawszy zdrowie nerwów nadużyciami, słyszy od lekarza radę: trzeba, żeby jaśnie wielmożny pan zamieszkał na wsi, chodził w zgrzebnej bieliźnie, bez kapelusza i butów, żeby dostojny smakosz jadł chleb razowy, kaszę, rzepę, rzodkiew, pogryzał czosnek wystrzegał się jak ognia wina, alkoholów, kawy, herbaty, frykasów – żeby rozkazodawca robotników pracował w ogródku – na słońcu – motyką, rydlem, widłami, cepami – żeby noktambulista[138], z dnia czyniący noc, wstawał wraz z ptactwem i szedł spać z kurami… Cóż to oznacza? Oto zdrowie – apetyt i pragnienie, twardy sen po ciężkiej pracy fizycznej – stało się jedynym bogactwem bogacza. A zdrowie zupełne da, zabezpieczy i podtrzyma właśnie dom szklany. Higiena, wygoda, absolutna czystość. Praca, spokój, zadowolenie wewnętrzne, wesołość. Do takiego schronienia przed srogością natury i jej strasznymi jadami, dla uzyskania i zabezpieczenia zdrowia fizycznego i duchowego – będą dążyć właśnie burżuje. Boję się, że oni to rozwiną tak wielkie zapotrzebowanie szklanych domów, iż dla biedaków nie starczy. Na szczęście…

      – Nie ma strachu! Zbadają oni tę rzecz dobrze, bo przecie burżuje są najsprytniejsi, pomimo iż jako klasa są już do niczego. Jeżeli tam zwąchają swój interes, zafundują sobie u naszego kuzynka Baryki wille i pałace, jakich rzeczywiście oko nie widziało.

      – Na szczęście on nie chce stawiać nic innego w miastach i na wsiach, oprócz domów robotniczych, szpitali, muzeów, domów dla pracującej inteligencji, dla przeciętnych, szarych ludzi, dla zmęczonych dzisiejszą walką.

      – Filantrop to jakiś. Dobrodziej. Dopóki łotrostwo kradzieży dawnych bogactw nie jest wygubione na całym świecie, zamęczy on się, biedaczysko. Łotra w ludzkości trzeba najprzód wygubić, a dopiero później budować normalne życie.

      – Któż to wie, kto wśród nas jest łotr[139], a kto sprawiedliwy.

      – To wiadomo aż nadto dobrze. Łotra w człowieku trzeba siłą wydusić, a gdy się nie poddaje – zabić!

      – Nie zabijaj! Syneczku! Nie zabijaj!

      – Złe na świecie trzeba zabijać. Zabijamy padalce, żmije, wilki, wszy.

      – Najprzód nie bardzo dobrze wiemy, co jest złe, a co na pewno dobre. Potem – jedyne, co z zabijania wynika, to zbrodnia zabójstwa. Zabijanie jest zgoła niepotrzebne. Szkoda na to czasu i zdrowia duszy ludzkiej. Wystarcza najzupełniej budowanie życia nowego. Budować od nowa, od samego początku, od gliny ziemnej i głęboko płynącej, ziemnej, czystej wody.

      – Już mi to i mama po siedlecku klarowała. Nic, starzy, nie rozumiecie.

      – Rozumiemy, tylko nie ograniczamy się do tego jednego rozumienia. Oto tamten wziął garść piasku, którym wszyscy pogardzali, tchnął weń myśl swoją i na wzór Boga rzekł: „uczynię z tej garści piasku świat nowych zjawisk. Rewolucją istotną i jedyną jest wynalazek. Rewolucją fałszywą jest wydzieranie przemocą rzeczy przez innych zrobionych”.

      – Ależ posiadanych, nie zrobionych! Posiadanych bezprawnie.

      – A czyż ci, co z pałacu wypędzają magnata i zabierają ten pałac w swoje władanie, zrobili ten pałac?

      – Zabierają ten pałac we wspólne, powszechne władanie.

      – „Powszechne władanie”, a w zrabowanych pałacach mieszkają nowi panowie, komisarze, dyplomaci, naczelnicy i w ogóle nowi władcy, nowi uzurpatorowie. Lud po staremu mieszka w chałupach, po staremu cuchnących, w norach miejskich i jamach nędzarskich.

      – Jeszcze nie jest przeprowadzona likwidacja starego łotrostwa. Jeszcze toczy się walka.

      – Ta walka będzie się toczyć bardzo długo. Zbawiciel świata w kazaniu na górze[140] nauczył świat, że nawet złemu oczywistemu nie należy przeciwić się siłą.

      – O, to – to! Stare gadaniny. Jeżeli spostrzegę, że ktoś wobec mnie dziecko sprzedaje do rozpusty albo


Скачать книгу

<p>132</p>

Reforma rolna – uchwalona 10 VII 1919 r. przez sejm większością jednego głosu, pozostawiała w rękach właścicieli majątki do 180 ha (w Poznańskiem, na ziemiach białoruskich i ukraińskich do 400 ha) i zapewniała im odszkodowanie. Parcelację ograniczono do 200 tys. ha rocznie, w praktyce jednak w latach 1918–1921 zrealizowano ją zaledwie w 40 %. Oddanie parcelacji w ręce różnych banków i spółek doprowadziło do spekulacji ziemią, w rezultacie przechodziła ona przeważnie w ręce bogatych chłopów. Porozumienie stronnictw prawicowych w roku 1923 ograniczyło parcelację prawie wyłącznie do majątków państwowych i publicznych. Również w ostatniej swej wersji z roku 1925 reforma rolna uwzględniała przede wszystkim interesy zamożnych właścicieli ziemskich, nie zaspokajając zupełnie głodu ziemi wśród małorolnego chłopstwa i proletariatu wiejskiego.

<p>133</p>

latyfundia – wielkie posiadłości ziemskie.

<p>134</p>

Ludwik Ariosto (1474–1533) – największy poeta włoski późnego Odrodzenia, autor epopei Orland Szalony, osnutej wokół walk rycerzy Karola Wielkiego z Saracenami, obfitującej w epizody komiczne i fantastyczne.

<p>135</p>

hipogryf – wymyślone przez Ariosta uskrzydlone zwierzę z tułowiem konia i głową gryfa.

<p>136</p>

czyściejsze – dziś: czystsze.

<p>137</p>

ci – devant (franc.) – niegdyś, dawniej; podczas rewolucji francuskiej określenie umieszczane przed tytułami arystokracji.

<p>138</p>

noktambulista – lunatyk; tu: człowiek żyjący nocnym życiem.

<p>139</p>

Któż to wie, kto wśród nas jest łotr… – refleksje starego Baryki, podobnie jak analogiczne poglądy Korzeckiego z Ludzi bezdomnych, są echem teorii Abramowskiego o „rewolucji moralnej”.

<p>140</p>

kazanie na górze – według ewangelii św. Mateusza (V. 39) w kazaniu tym Chrystus miał powiedzieć: „Żebyście się nie przeciwili złemu, ale kto by cię uderzył w prawy policzek twój, nadstaw mu drugi”.