Przedwiośnie. Stefan Żeromski

Przedwiośnie - Stefan Żeromski


Скачать книгу
może nie być, towarzyszu? – tłumaczył mu Cezary. – Przecie tu stoi numer, który sam wypisałeś. Sam na czemodanie przylepiłeś tenże numer. Wziąłeś czemodan[150] z moich rąk. Sam go do składu poniosłeś. Prawda?

      – Być może, iż poniosłem. Dużo pakunków noszę do składu. Być może, iż napisałem i przylepiłem numer. Dużo numerów piszę i przylepiam. Takie moje zajęcie. Ech, towarzyszu, takie moje zajęcie… – dodał z westchnieniem, przewracając oczy do góry.

      – No, to idźże jeszcze raz i dobrze poszukaj!

      – Szukałem – rzekł kolejarz niechętnie. – Wszystkie kąty przeszukałem. Nie ma! Prawdę wam mówię, towarzyszu: nie ma!

      – Jakże może nie być! – zaperzył się stary Baryka. – Kwit jest, pieniądze za przechowanie zapłacone, wszystko w porządku, to i pakunek być musi!

      – Zrobię to dla was, jeszcze raz pójdę. Poszukam… – westchnął poczciwiec. Poszedł. Znowu długo szukał. Wrócił jednak ze smutnym westchnieniem:

      – Nie ma waszej walizki…

      – Gdzież się podziała? – pytali w pasji, jeden przez drugiego.

      – Czy ja wiem, gdzie się podziała! Nie ma jej.

      – Ale pomyślże, towarzyszu – perswadował Cezary. – Kwit…

      – Cóż ty mi z twoim kwitem w oczy leziesz!.. – odparł tamten nie bez gniewu. – Kwit twój widzę, a czemodanczika twojego nie widzę. Zrozumiałeś?

      – Gdzieś go podział? – zaperzył się Cezary.

      – Czy ja wiem, gdzie on się mógł podziać? Nie ma go!

      – Ukradli mi tę walizkę! – krzyknął Seweryn w uniesieniu.

      – Złodzieje! – potwierdził Cezary.

      – Oddawaj mi moją własność! – krzyknął starszy chwytając za rękaw opiekuna rzeczy złożonych na przechowanie.

      Tamten flegmatycznie usunął mocną prawicą rękę Baryki i niemniej flegmatycznie oświadczył:

      – Słysz, towariszcz! Ty nie szumi. Bolsze pomołcziwaj[151]. A co będzie jeśli z powodu głupiej walizki do czrezwyczajki zajedziesz, zamiast do twojej tam Polski?…

      Seweryn Baryka pokiwał posępnie głową. Zamyślił się głęboko. Westchnął. Odeszli w milczeniu. Już za drzwiami gmachu kolejowego Cezary mruknął:

      – Nie będziesz miał antypiryny na twoje bóle głowy. Bodaj to! Nie będziesz miał aspiryny. Nie mamy tej walizki!

      – Przeczekam i to. Ale powiedz, powiedz, Czaruś… „Pilnowałem jak oka w głowie” tamtej broszury. Była ze mną w kilku setkach przygód, gdzie śmierć w oczy zaglądała. A tu w taki głupi, w taki strasznie głupi sposób nie dopilnowałem. Jakże można było zawierzyć! Cóż też za stary osioł ze mnie! Nie zostawię ci tej książeczki…

      – Dzieciństwo, tatuś…

      Cezary chciał jeszcze dodać, że przecie wie, co jest w tamtej broszurze, lecz zamilkł spojrzawszy na twarz ojca. Brnęli poprzez kałuże i świeże śniegi dążąc do swego noclegu.

      Oczekiwanie na nowy repatriacyjny pociąg do Polski potrwało, niestety, tygodnie. Długie i ciężkie tygodnie. Ukarani za pychę posiadania czystych koszul na zmianę, chodzili teraz w brudnych i nie wywijali bliźnim przed nosem chustkami do nosa. Pokosztowanie rozkoszy burżuazyjnych wymysłów przyprawiło ich o żal dokuczliwy, gdy tych wymysłów zabrakło. Nie mieli już nic a nic do spieniężenia, gdy wyczerpały się pieniądze, które zachowali byli przy sobie. Gospodarz, krawczyna „rodem z Warszawy”, ani myślał trzymać ich w swej izbie, gdy się dowiedział, że im czemodan zasekwestrowano[152]. Imali się najordynarniejszej pracy, ażeby przetrwać czas tak trudny. Wystawali na zmianę przed urzędem polskim oczekując na wiadomość o pociągu, istotnie jak żebracy. A nie można było nic przedsięwziąć – chyba iść piechotą o kiju na zachód. Na to starszy sił nie miał. W dodatku wciąż zapadał na swe niemoce. Trzeba było podczas gorączkowania układać go w pewnej dziurze pod schodami, gdzie za dnia pozwalano choremu spoczywać. Setki ludzi przebiegały po tych schodach tuż nad głową Seweryna, a młody musiał się temu przysłuchiwać z zaciśniętymi zębami i pięściami. Gdy się stawiał w urzędach bolszewickich i próbował domagać się pomieszczenia, traktowano go opryskliwie, choć się przechwalał i rekomendował swymi poglądami, a nawet czynami rewolucyjnymi w Baku. Był jednak polskim repatriantem. Znano się na takich farbowanych lisach. Nic nie mógł wskórać. Rodacy zaś nie kwapili się z pomocą, skoro o nią sam nie zabiegał.

* * *

      W tym czasie zbliżył się duchowo do ojca, jak swego czasu do matki. Głęboka żałość i dojmujące ssanie wewnętrzne bolesnej litości łączyło się i przeplatało z żądzą życia. Cezary patrzał teraz na rozmach rewolucji w jej pierwszym rozkwicie. Uczył się organizacji rozmaitych: rtuczeka i gubczeka, gubispołkom, narobraz, narkompros, sownarkom[153] Zdarzało mu się widywać marynarzy o kwadratowych lub kulistych facjatach, spalonych i rudych jak rondle, pędzących automobilami poprzez miasto Charków – dokądś, w jakimś kierunku. Biła od nich potęga ludzka, męska, niezłomna. Śpiewali swoje rewolucyjne pieśni, wyhodowane w poświstach wichrów na zrewoltowanych pancernikach, kiedy to oficerom, którzy ich ongi łomotali po tychże kwadratowych i kulistych kufach, przywiązywano wielkie, stożkowate armatnie kule do nóg i puszczano na głębinę, ażeby tam na dnie Czarnego Morza „potańcowali maleńko”. Odwiedzał sale mityngów, nabite nie przez Tatarów i Ormian zjuszonych na siebie, jak to miało miejsce w Baku, lecz przez lud pracujący ruski, małoruski, rumuński, żydowski, polski, jaki kto chce, lecz jeden, niepodzielny, robotniczy. Słuchaj tutaj mówców pierwszorzędnych, wszystko jedno jakiej proweniencji[154], lecz wysuwających i rozwijających rzecz rewolucji w sposób nieubłaganie logiczny, jasny, niezwalczony. Zachwycał się szczególniej mówcami pochodzenia żydowskiego. Ci z fenomenalnym jasnowidzeniem ujawniali geniusz swej rasy, zdolność docierania do najgłębszej, najostatniejszej iścizny[155], do samego sedna spraw ludzkich – odsłaniali słabość i miejsca chore, zgniłe, obumarłe konającego świata burżuazji i ofiarowywali pracującemu ludowi swe najtrafniejsze pod słońcem rozumowanie o istocie i potędze przewrotu, który się właśnie dokonywał.

      Gdy się znajdował w tłumie słuchaczów[156], w ciżbie robotniczej, która za każdym zbawczym sylogizmem[157] mówcy ciężko a zarazem radośnie wzdychała, gdyż te spokojne wywody zdejmowały, zdawało się, z ramion przeogromnego pogłowia skrzywdzonych ciężar niedoli, przymus, przekleństwo i sam nieszczęsny los bytowania w jarzmie – Cezary wzdychał również ciężko jak oni. Jakże w takich momentach pragnął rozstać się z ojcem, wyprawić go w ów świat nieznany, w krainę mitycznej Polski, a zostać tam, wśród rozumnych i silnych! Jakże pragnął dołożyć ramienia do pracy nad realizacją dzieła, nad skruszeniem aż do podwalin świata starego łotrowstwa! Podziwiał i uwielbiał niezrównane zjawisko przewrotu, ukazujące się oczom ludzkim w czynie najpotężniejszym od zarania świata a wysnutym z logicznych przesłanek genialnego geometry[158], który inaczej niż wszyscy dotychczas, niż najpotężniejsi z tyranów, podzielił i pomierzył okrąg ziemi swym systemem triangulacji[159] na niewidziane.

      Ale gdy młody entuzjasta wracał do dziury pod schodami, czuł, że nie da rady. Ten ojciec,


Скачать книгу

<p>150</p>

czemodan (ros.) – walizka.

<p>151</p>

Słysz, towariszcz… (ros.) – Słuchaj, towarzyszu! Nie hałasuj. Lepiej nie mów tyle.

<p>152</p>

zasekwestrowano – skonfiskowano.

<p>153</p>

rtuczeka… – po rewolucji w związku z powstaniem nowych urzędów i instytucji weszło w życie wiele skrótów. Pierwszy z wymienionych w tekście oznacza jedną z instancji Czeka; znaczenie dalszych skrótów: gubczeka– gubernialna Czeka, gubispolkom – gubernialny komitet wykonawczy, narobraz – wydział oświaty ludowej, narkompros – ludowy komisariat oświaty, sownarkom – rada komisarzy ludowych (nazwę „ministerstwo” zmieniono po rewolucji na „komisariat ludowy”).

<p>154</p>

proweniencja – pochodzenie.

<p>155</p>

iścizna (stpol.) – prawda istotna, rzeczywistość.

<p>156</p>

słuchaczów – dziś popr. forma: słuchaczy.

<p>157</p>

sylogizm – wnioskowanie (wyprowadzenie nowego sądu, zwanego wnioskiem, z dwóch innych sądów, zwanych przesłankami).

<p>158</p>

genialny geometra – mowa o Karolu Marksie.

<p>159</p>

triangulacja – metoda obliczania większych płaszczyzn przy pomocy rachunku trygonometrycznego; pozwala ustalić niektóre odległości bez ich mierzenia.