Drzewo życia. Louis de Wohl
powoli.
– Tak... przeciw kobiecie. Ciekawa jestem, czy ona postrzega to tak samo?
– Zenobia? Cóż, nie – pewnie nazwałaby to wojną agresywną. Jak oni wszyscy.
W jej uśmiechu dostrzegł gniew.
– Ona jest wspaniała. Zwyciężała wcześniej armie dowodzone przez mężczyzn, prawda? I zrobi to znowu.
– Nie pokona cesarza, dziecko.
– To się jeszcze okaże. Jest wielką kobietą – tak wielką, jak była Boudika... i Kleopatra... wielką, jak...
Urwała.
– Uczyłaś się historii, księżniczko – powiedział Konstancjusz uprzejmym tonem. – Pamiętasz więc, jak zginęły tamte kobiety.
– A jak zginął cezar? – odparowała, przyspieszając kroku. Potykał się za nią w półmroku. To nie był dobry moment, by upierać się przy wyższości płci męskiej.
A jednak wspaniale było spotkać dziewczynę z takimi poglądami właśnie tu, w Brytanii.
– Powiedziałaś, księżniczko, że jak się nazywasz?
– Elen. Może kiedyś zapamiętasz.
– Już nie zapomnę. Elen – to w naszym języku Helena. Słyszałaś zapewne o Helenie – tej Helenie – której piękność przywiodła do zguby wielu mężczyzn?
– Nie słyszałam – odparła pogardliwym tonem dziewczyna. – A piękność jest niczym.
Konstancjusz, patrząc na nią, pomyślał nie bez zdziwienia, że sama jest niezwykle piękna.
Rozdział drugi
Król Coel był miłym starszym mężczyzną z opadającym siwym wąsem, krzaczastymi siwymi brwiami i niesfornymi siwymi włosami. Siedział w westybulu, kiedy jego córka wprowadziła Konstancjusza, i choć słudzy nie zapowiedzieli wizyty, nie wyglądał w najmniejszym stopniu na zaskoczonego.
– Witaj, córko. Witaj, gościu – powiedział. – Niech ktoś przyniesie puchar wina dla szlachetnego Konstancjusza.
Trybun spojrzał na niego ze zdumieniem.
– Skąd znasz moje imię, królu? Nigdy wcześniej się nie spotkaliśmy.
Coel roześmiał się.
– Moja córka jest bardzo młoda i trzeba jej wszystko mówić tylko w jeden sposób. Ja jestem bardzo stary i mówi mi się rzeczy na wiele sposobów. Przykro mi, że znosiłeś niewygody z powodu klimatu w moim kraju. Niestety, na to niewiele mogę poradzić.
Zasuszony mały służący przyniósł wino, co dało Rzymianinowi czas do namysłu. Przypomniało mu się, jak niektórzy mówili, że stary Coel jest trochę szalony, a inni, że jest szczwanym starym lisem udającym szaleńca. Postanowił zostawić sobie osąd na później. Wino, nawiasem mówiąc, było wyborne – massyk z dobrego rocznika.
– Ale mogę ci zrobić gorącą kąpiel, jaką wy, dziwni ludzie, lubicie – ciągnął król. – Nigdy tego dobrze nie rozumiałem – nie jest dość gorąca, by w niej gotować, i nie dość chłodna, by się nią cieszyć. Ale cóż, wszyscy mamy jakieś dziwactwa i wydajemy się trochę szaleni sobie nawzajem...
Konstancjusz, przyłapany na nieuwadze, wzdrygnął się i podniósł głowę.
Coel pobłażliwie się uśmiechnął.
– Massyk jest dobry – pokiwał głową. – Coś wspaniałego, sama esencja waszego wina. Nie mamy czegoś podobnego w tym kraju. Nawet kiedy wypijesz za dużo, jesteś wesoły jak poeci i śpiewacy. Nie jak nasz miód, po którym się czujesz, jakbyś miał siedem czaszek zamiast jednej. Chyba cię lubię. Masz wyobraźnię i daleko zajdziesz, ale teraz, dziecko, idź się wykąpać. Potem dostaniesz suche ubranie i zjemy wspólny posiłek.
Król odprawił Konstancjusza pełnym dostojeństwa gestem prawej dłoni, a ten poszedł za zasuszonym służącym bez jednego słowa protestu. Uśmiechał się tylko z zakłopotaniem. Minęły lata, odkąd ktokolwiek nazwał go „dzieckiem”.
Przy stole siedziało ich dwanaścioro: król, Helena, starsza kobieta, której imię brzmiało jak Eurgain, a którą Konstancjusz w myślach nazwał „Wirginią”, ktoś między guwernantką a damą do towarzystwa, i ośmiu starszych mężczyzn, których łańcuchy, opaski i symbole urzędowe wskazywały na to, że są członkami rady lub pełnią podobną funkcję.
Konstancjusz po kąpieli grzecznie, lecz stanowczo odmówił włożenia brytyjskiego stroju i wśliznął się z powrotem w swoją wojskową tunikę, która była już prawie sucha. Posiłek mu smakował: chleb, ser, jajka, a jako danie główne pieczona baranina.
Król jadł niewiele, pił jeszcze mniej, ale dużo mówił swoją dziwną, wysoko intonowaną łaciną. Dostojnicy patrzyli tylko na niego, choć wątpliwe było, czy wszyscy znali łacinę na tyle dobrze, by zrozumieć, co mówi.
Helena milczała, a Konstancjusz nie wiedział, czy to z powodu obecności ojca, czy Wirginii.
Mógł jednak wreszcie się jej przyjrzeć – dotąd miał sposobność widzieć tylko jej ładnie wyrzeźbiony profil i zarys zgrabnej sylwetki. Była wysoka, wyższa od ojca i trochę zbyt szczupła. Miała ciemne oczy pod długimi rzęsami, bladą cerę, a usta jeszcze dziecinne i różowe. Włosy też ciemne, ułożone w zabawny mały pukiel na środku czoła, odsłaniały pięknie sklepione skronie. Podbródek miał wyraz uporu. Sam podbródek pokazywał coś z tego ducha, z jakim się zetknął przy ich pierwszym spotkaniu.
Mogłaby być Hiszpanką, pomyślał Konstancjusz. Albo Galijką. Albo nawet Rzymianką.
– Elen wygląda jak rzymska dziewczyna, prawda? – Król zbił go z tropu, mówiąc głośno to, o czym on właśnie myślał. – Ale nie przepada za Rzymianami, jak wiesz. Ma bardzo niskie mniemanie o każdym, kto nie urodził się na tej wyspie.
Konstancjusz zaśmiał się uprzejmie.
Policzki dziewczyny lekko się zarumieniły, ale nadal milczała.
– Mówiłem jej, że to złe – ciągnął Coel. – Nie trzeba mierzyć wszystkich tą samą miarą. Któregoś dnia przyprowadzili do mnie garbatego, a on zaczął głośno wyrzekać na niesprawiedliwość bogów. Zapytałem go, na co narzeka, a on odpowiedział, że na swoją brzydotę. Powiedziałem: „Ale ty nie jesteś brzydki, przyjacielu, wcale nie jesteś brzydki – jak na garbusa.”
Konstancjusz poruszył się na krześle. Nie był całkiem pewny, czy król żartował.
– Rzymianie będą zawsze Rzymianami – powiedział pogodnie król Coel. – I jako tacy mogą być docenieni. Elen tylko wygląda jak Rzymianka. Czasem myślę, że właściwie szkoda, iż nie urodziła się chłopcem.
– Bez wątpienia byłaby wielkim wojownikiem – rzekł Konstancjusz.
– Ależ jest – powiedział król, sącząc wino i wciągając z lubością jego bukiet w nozdrza. – Dwa tygodnie temu sama zabiła wilka.
– To nie był duży wilk – odezwała się Helena, wzruszając ramionami. – I do tego samiec.
– Samica jest zawsze bardziej niebezpieczna – pokiwał głową Konstancjusz. – Mówią mi, że zaczyna tu brakować wilków – odkąd Rzymska Wilczyca przejęła kraj.
Helena przygryzła wargę. Coel wyglądał na rozbawionego.
– Wszyscy mamy swój wilczy wiek –