David Bowie. STARMAN. Człowiek, który spadł na ziemię. Paul Trynka
stanowiła dokumentację jego eklektycznych towarzyskich i seksualnych znajomości. Gdyby to nie wystarczyło, by określić jego egzotyczny status, Calvin Lee nosił na czole błyszczący plastikowy krążek – rozszczepiał światło, świecił w ciemności jak hologram i potwierdzał jego gwiazdorski status.
Lee spotkał Davida podczas przyjęcia w Chappell Music Publishers trzy tygodnie po wydaniu jego albumu w Deram. Od początku 1969 roku, kiedy Lee otrzymał konto reprezentacyjne od Mercury Records i rolę szefa działu promocji w wytwórni, stał się integralną częścią specyficznego towarzystwa, w którym obracał się David. Lee wspomina: „David był adorowany na wiele sposobów i przez wiele osób. Był Ken, byłem ja, była Hermiona. Rodziła się też zazdrość”. Jak mówi Lee, jego i Davida łączyła relacja seksualna, wyjątkowa ze względu na swoją krótkotrwałość. Pamięta uporczywe, wyniszczające bóle głowy dręczące Davida, które, jak wierzy, „pojawiały się ze względu na różne napięcia”. Dziś zastanawia się, czy Bowie nie flirtował z nim głównie z przyczyn ambicjonalnych. „Davidowi okazywano uwielbienie na wszelkie sposoby. Musiał to wykorzystywać, by iść do przodu. Możesz to nazwać manipulacją, ale to bez znaczenia”.
Calvin rozumiał muzykę Davida i był jednym z pierwszych, którzy usłyszeli Space Oddity. Uważał, że pod każdym względem był to utwór „z innego świata” i postanowił wyznaczyć sobie misję „dyskretnego wspierania Davida Bowiego”.
Miał w Mercury Records sojusznika w osobie Simona Hayesa, który zwrócił uwagę wytwórni jako menedżer dziwnej formacji The Fool – londyńskiej grupy projektantów ze stajni Mercury’ego. Podpisano z nimi kontrakt, ponieważ pomalowali rolls royce’a Johna Lennona. W obliczu braku możliwości pozyskania Beatlesów byli idealnym substytutem. Hayes negocjował dla nich kontrakt z Mercurym, zanim w styczniu 1969 roku współzałożyciel wytwórni, Irving Green, zaoferował mu pracę szefa do spraw repertuaru zagranicznego. Hayes i Lee poznali się w londyńskim światku artystycznym i według Hayesa „Lee był totalnie zakręcony na punkcie Space Oddity, całkowicie odjechał. Chciał podpisać umowę z Davidem Bowiem, a ja uznałem to za fantastyczny pomysł”. David Bowie miał być pierwszym artystą, z którym podpisali kontrakt.
Cała ta procedura była jednak naszpikowana komplikacjami, ze względu na korporacyjny labirynt i wewnętrzną politykę imperium Mercury Philips, organizacji opisywanej przez menedżera Philipsa Olava Wypera słowem „katastrofa”. Oddział brytyjski, Philips, był częścią Mercury USA oraz duńskiego koncernu elektronicznego. Amerykańska firma utrzymywała również własne londyńskie biuro, dowodzone przez Lou Reiznera.
Reizner miał własne ambicje muzyczne; jego najlepiej znanym dokonaniem była ścieżka dźwiękowa do Tommy The Who i tragicznego All This and World War II, osobliwego połączenia muzyki Beatlesów i czarno-białych zdjęć wojennych. Uważał siebie za wokalistę, Bowiego postrzegał więc jako konkurencję, co oznaczało że Calvin Lee, chcąc wspierać rozwój kariery przyjaciela, musiał działać ostrożnie.
Niechęć Reiznera do Bowiego wkrótce stała się jeszcze większa za sprawą innej osoby z towarzystwa. Amerykańska dziewczyna szefa Mercury’ego, który miał koneksje z Calvinem Lee, po tym jak towarzyszyła Reiznerowi i Lee na występie Feathers w Roundhouse w styczniu 1969 roku, zadeklarowała fascynację Davidem Bowiem. Nazywała się Angela Barnett.
Marc Pritchett, wieloletni przyjaciel Bowiego, mówi: „Angela Barnett już wtedy była bardzo specyficzną osobą”. Opis Pritchetta jest równie cenny jak relacje innych świadków. W przyszłości Angela Barnett, która przybyła do Londynu latem 1966 roku, by uczyć się w szkole dla sekretarek, a potem zapisała się na Politechnikę w Kingston, twierdziła, że to głównie dzięki niej David podpisał nowy kontrakt płytowy. Jednak decydenci, szczególnie Simon Hayes, wspominają wpływ Angie na rozwój wydarzeń jako znikomy. Nikt jednak nie przeczy, że przez kolejne cztery lata była siłą sprawczą niemal wszystkich aspektów kariery Bowiego.
W 1975 roku David Bowie powiedział dziennikarzowi (a później reżyserowi filmowemu) Cameronowi Crowe’owi, jak poznał swoją żonę: „Obydwoje spotykaliśmy się z tym samym facetem”. Tym facetem był Calvin Lee, a przechwałki Bowiego na temat własnej biseksualności stały się kluczowym elementem jego publicznej kreacji. Angie pomagała mu ją tworzyć, jednak jej udział w jego karierze szedł o wiele dalej. Od momentu, kiedy pojawiła się w jego życiu, od czasu „pierwszej randki” 30 maja 1969 roku, Angela Barnett elektryzowała wszystkich wokół siebie. Jak opowiada Ray Stevenson, „była śmiała. Była Amerykanką. Anglicy siedzieli i narzekali, Amerykanie zabierali się do działania”.
Para po raz pierwszy spotkała się w chińskiej knajpie z Calvinem Lee – na jego koszt – po czym trio ruszyło na imprezę w Speakeasy, gdzie miał się odbyć londyński debiut King Crimson. Kiedy tak siedzieli, gadali i flirtowali, Angie pomyślała, że facet z promocji Mercury’ego używa jej jako seksualnej przynęty dla piosenkarza, z którym ma zamiar podpisać kontrakt. W typowy dla siebie sposób zdominowała konwersację, a David rzucał czasem cięte, dowcipne uwagi, ciesząc się elektryzującą atmosferą pomiędzy nimi. Byli nawet do siebie fizycznie podobni: oboje mieli jasną karnację i niemal elfickie rysy. Tego wieczoru David wrócił razem z Angie do jej maleńkiego mieszkanka nad biurem podróży w Paddington.
Rano Angie i David stworzyli wzorzec ich późniejszej relacji. Ona dobrze wiedziała od innych, że David jest „niezależny jak kot”, jednak skłonny do wielkiej – lub teatralnej – zazdrości. Powiedział jej, że wychodzi, i zepchnął ją ze schodów. Według Angie potknął się o nią na dole przy drzwiach, nie zaszczycając jej nawet spojrzeniem.
Wtedy jeszcze Ken Pitt nie był całkowicie świadomy pojawienia się Angeli Barnett i przez cały kwiecień i maj 1969 roku, kiedy ludzie z Mercury’ego szykowali kontrakt, intensywnie korespondował z Simonem Hayesem. Ponieważ Hayes często latał do Nowego Jorku i Chicago, David Platz z Essex Music zajął się nagraniami piosenki, która tak spodobała się Hayesowi i Lee. Na początku roku Ken Pitt starał się sprzedać demo Space Oddity George’owi Martinowi, mając nadzieję, że producent Beatlesów zgodzi się pilotować sesję nagraniową Bowiego. Bezskutecznie ścigał go przez kilka tygodni, po czym dowiedział się od jego sekretarki, że utwór nie podobał się producentowi. Czekała ich jeszcze jedna zaskakująca odmowa – od człowieka, który wyprodukował cały dotychczasowy materiał Davida: Tony’ego Viscontiego.
Dziś ponura i surowa aura Space Oddity cechuje się pewną czystością. Jednak ta czystość maskuje jej źródła – ludzie, którzy mieli wydać piosenkę, uważali ją za dobrą głównie dlatego, że wydawała się atrakcyjna marketingowo – w lipcu statek kosmiczny Apollo miał wylądować na Księżycu, wydanie utworu o tematyce kosmicznej wydawało się więc dobrym chwytem. Według Simona Hayesa pomysł, by premiera singla nawiązywała do nadchodzącego wydarzenia, stanowiła główną motywację podpisania kontraktu. „Wszyscy szukali jakiegoś punktu zaczepienia – to było to”.
Nawet kiedy Tony Visconti zabrał się do planowania płyty, która poszłaby za Space Oddity, sama piosenka nie przypadła mu do gustu. „Nie podobało mi się wykorzystywanie tego pomysłu: pierwszy człowiek na Księżycu i tak dalej – mówi. – Uważałem, że była to tania zagrywka”. Visconti, zdeklarowany hipis, przejawiał obrzydzenie wobec piosenek osadzonych w swoich czasach, choć dziś przyznaje: „W końcu trochę ją polubiłem”. Mimo że utwór nie podobał mu się, pomógł mu osiągnąć sukces, podpowiadając Davidowi podczas nagrania kilka nut. Podobną rolę przyjął podczas kolejnych przedsięwzięć Bowiego, nawet tych, na których nie figuruje jego nazwisko.
Data słynnego lądowania Apollo wymagała, by negocjacje, podobnie jak sesja, odbyły się szybko. Gus Dudgeon, nowy w imperium Essex, pracował w biurze obok Viscontiego. Tony zadzwonił i zaproponował Gusowi, by zajął się piosenką Davida. Dudgeon, który dobrze