Powiem ci coś. Piotr Adamczyk
nikt o tym nie wie?
– Tylko ja. Bo ten, który wiedział przede mną, już nie żyje. Wtedy Maks zaczął słuchać z uwagą.
Ojciec miał kochankę, do której chciał odejść, więc co i rusz szukał pretekstu. Chociaż dzięki trzem tysiącom książek otrzymaliśmy większe mieszkanie, on uważał, że z czasem znów staje się za ciasne. Nie potrafił sobie tej ciasnoty wytłumaczyć. Gdy uznał, że sytuacja stała się trudna do zniesienia, wezwał specjalistę od za ciasnych domów.
Ten obejrzał z uwagą wszystkie mury i powiedział:
– W państwa domu ściany i podłogi się zmniejszają.
– Jak to? Ściany nie mogą się zmniejszać! – zaprotestował ojciec.
– Wszystko jest kwestią globalnych przyzwyczajeń – odrzekł specjalista od za ciasnych domów. – Fizycy odkryli, że wszechświat się zmniejsza. Gdy był wielki wybuch, to się rozszerzał, teraz ponownie się kurczy.
– Ale co to ma wspólnego z domem?
– Przestrzeń się kurczy, pana dom też.
Nad ranem dom stawał się niekiedy tak ciasny, że budził nas ucisk sufitu na piersi.
Pewnego dnia ojciec się wyprowadził i wtedy dom doszedł do siebie.
Czasami śni mi się to, co już kiedyś mi się śniło. Co znaczy, że niektóre sny nam się powtarzają. Ciekawe, czy można też śnić czyjeś sny i mieć je z drugiej ręki, czy może raczej z drugiej głowy. To mnie trochę brzydzi, nie chciałbym mieć snów używanych przez kogoś.
Chowam przed Tulinką historię domu babci, ale nie dość starannie, wręcz niechlujnie nawet, wystają z niej nie tylko pojedyncze słowa, lecz także całe zdania, które przy śniadaniu dziewczyna powoli wyciąga.
– W tym domu nigdy nie było więcej drzwi?
– Nigdy.
– Nie przeszkadzało wam tak mieszkać?
– To znaczy jak?
– No, bez drzwi wewnątrz domu.
– Jesteś tu pierwszą osobą, której to przeszkadza.
– Jakoś tak jestem przyzwyczajona, że drzwi raczej są i się je za sobą zamyka.
– Widzisz, wszystko jest kwestią przyzwyczajeń. Ja w ogóle nie wiedziałem, że powinny być jakieś drzwi. Nigdy ich tu nie było, myślałem, że to normalne, że właśnie to jest norma. Dopiero gdy kiedyś poszliśmy w odwiedziny do krewnych, zauważyłem, że coś jest nie tak. To było takie małe mieszkanko, chyba trzy pokoje, a kiedy weszliśmy do ciasnego przedpokoju, to widzieliśmy tylko drzwi – nic, tylko pozamykane przed nami drzwi. Pięć par zamkniętych drzwi. Zapamiętałem to, bo babcia od razu zemdlała.
– Opowiedz mi o niej. – Dziewczyna wstaje z krzesła i podchodzi tak blisko, że czuję ją przez cienką koszulkę. To jest ten rodzaj ciepła, który się chce zatrzymać w sobie, pachnący rozgrzanym ogrodem lub domem czekającym na święta. Mam ochotę zbliżyć się bardziej do źródła tego ciepła i zapachu, przytknąć nos, policzek, usta. Myślę: tak, to prawdziwa energia kobiety, najpiękniejsza na świecie, cenniejsza niż wszystkie inne źródła energetyczne, w tym ropa naftowa i gaz ziemny – gdybym tylko potrafił rozprowadzać je rurociągiem, byłbym najbogatszym człowiekiem na świecie.
– O czym myślisz? – niepokoi się Tulinka, widząc, że dziwnie się w nią wpatruję. Odpowiadam zgodnie z prawdą:
– O rurociągu.
Trochę się wstawiłem na stypie naczelnego Funeral TV, w dodatku transmitowanej na żywo. Gdy jestem wcięty, zawsze przychodzą mi do głowy absurdalne pomysły. Nie wiem, po co się mówi, że pomysły przychodzą do głowy, no bo niby gdzie indziej mają przychodzić, jeśli nie do głowy, przecież do dupy nikomu nie przychodzą, chociaż czasami na to wygląda. Zaproponowałem zarządowi nową usługę: uroczyste nekrologi. Pomysł się spodobał, co jest dla mnie istotną nauczką: nie mów po pijaku rzeczy absurdalnych, bo zawsze znajdzie się ktoś, kto największy idiotyzm potraktuje na serio i wprowadzi w życie. Pamiętam, że Józef Pinior tak mawiał, ten, który tuż przed wprowadzeniem stanu wojennego pobrał z banku osiemdziesiąt milionów złotych składek delegalizowanej wówczas Solidarności i zdeponował je u kardynała Henryka Gulbinowicza we wrocławskiej kurii, ach, piękne to były czasy, księża pasali owieczki boże, a nie swoje brzuchy. No i ten Pinior zawsze przestrzegał, żeby nie żartować na tematy totalitarne, bo władza to usłyszy i potraktuje jako rozwiązania na serio. Do dziś ta przestroga wydaje mi się za rzadko brana pod uwagę.
Świt, patrzę przez okno – czarny kot siedzi na brzegu chodnika. Wygląda tak, jakby się zastanawiał, czy przejść na drugą stronę ulicy, czy jeszcze trochę poczekać. Ludzie nie mają pojęcia o odpowiedzialności, jaka spoczywa na czarnych kotach – ledwie się one obudzą, a już muszą się zastanawiać, komu dziś przynieść pecha.
Bawi się wisiorkiem, który zawsze nosi na łańcuszku – złotym liściem paproci.
– Piękny – mówię, nie mogąc oderwać wzroku od jej szyi, smukłej, o subtelnie zarysowanych mięśniach sięgających obojczyków.
– Uwielbiam paprocie – odpowiada. – Przetrwały epokę dinozaurów, są stare jak zło, rosną prawie wszędzie, ale najchętniej na granicy światów, tam, gdzie kończy się światło i zaczyna ciemność.
– Moja babcia miała całą ich hodowlę, kiedyś ci opowiem.
– No właśnie. Dlaczego twoja babcia wtedy zemdlała? – Tulinka nie daje za wygraną i wraca do tematu.
– Kiedy?
– No, jak byliście w tamtym małym mieszkaniu, o którym ostatnio mówiłeś.
– Miała fobię, uraz taki. Gdy poznała mojego dziadka, była już mężatką. Mąż nie chciał słyszeć o rozwodzie. Akurat remontowali dom, ten dom, w przedpokoju było pełno cegieł. Raz pokłócili się na temat tego rozwodu, babcia zamknęła się w sypialni na klucz, a jej męża coś opętało. W nocy, gdy zasnęła, zamknął od zewnątrz okiennice i zamurował wejście do pokoju. Rano, gdy otworzyła drzwi, zobaczyła przed sobą świeżo postawiony mur. Ten jej mąż trzymał ją za nim przez dwa dni.
– A potem?
– Kupił jej kwiaty. Siedem goździków, bo tyle lat byli po ślubie.
– A ona co na to?
– Nie znosiła goździków. Powiedziała, że powinien to wiedzieć, a skoro nie wie, to jednak się z nim rozwiedzie.
Trwa ogólnonarodowa dyskusja na temat powrotu zajęć wojskowych do szkół, więc przypomniała mi się pewna historyjka z moich młodzieńczych czasów. Przytaczam ją, bo to jedyna rzecz, jaką zapamiętałem ze wszystkich paramilitarnych lekcji.
Zajęcia, które ma prowadzić major Talerzak. Wchodzi do klasy, a tam ktoś napisał na tablicy: „Major Talerzak jest głupi”. Wkurzony Talerzak biegnie po dyrektora. Tymczasem dyżurny zmazuje napis. Talerzak wraca i widząc pustą tablicę, odświeża napis: „Major Talerzak jest głupi”.
Po chwili wchodzi dyrektor i wskazując tablicę, surowym głosem pyta:
– Kto to napisał?
Major Talerzak pręży się i odpowiada:
– Ja, obywatelu dyrektorze!
Pierwsze uroczyste nekrologi dla Funeral TV przygotowujemy, trochę opierając się na filmie Closer,