Hajmdal. Tom 2. Księżyce Monarchy. Dariusz Domagalski
Wręcz przeciwnie, nawet ich polubił. Stanowili ciekawą zbieraninę indywiduów z różnych jednostek, które po bitwie w Epsilon Eridani przestały istnieć.
Na uwagę zasługiwał Dhiraj Maharaj. Mężczyzna o ciemnej, ziemistej cerze, z ciemnobrązowymi włosami opadającymi grzywką na oczy, obsługiwał broń ciężką. Wcześniej służył w Plutonie 13, który podczas abordażu jaszczurów bronił głównego hangaru. Oddział został wybity niemal do nogi. Nie wiadomo, jakim sposobem Dhiraj Maharaj zdołał przeżyć ostrzał z lacertańskich zalzarachów, ale gdy nadciągnęła odsiecz, stał o własnych siłach, krwawiąc z licznych ran, i pruł ze swojego peruna do uciekających nieprzyjaciół.
Kolejną niezwykłą osobą była Miriam Funke. Do Jedynki trafiła z oddziałów szturmowych i wcale nie ukrywała, że służba w oddziałach rozpoznawczych nie jest jej marzeniem. Na początku okazywała pogardę zwiadowcom, wywyższała się, a jej aroganckie zachowanie i docinki wszystkich wkurzały. Dopiero gdy wyszło na jaw, że na „Hajmdalu” jej pluton pełnił służbę wartowniczą i podczas walk pilnował magazynu, do którego jaszczury nawet się nie zbliżyły, trochę spuściła z tonu. Trochę, bo nadal była opryskliwa i zadzierała nosa.
Miała ostre rysy twarzy, orli nos, wąskie usta, które często wykrzywiał złośliwy grymas, i ciemnoblond włosy, związane w koński ogon. Wcale nie była ładna, ale miała w sobie coś, co podobało się Tobiasowi. Może sprawiły to drapieżne ogniki tańczące w bladozielonych oczach? A może jej buta i zarozumialstwo? W każdym razie Bishop ze zdziwieniem musiał przyznać sam przed sobą, że polubił jej towarzystwo. Chyba jako jedyny z całego plutonu.
Drugą kobietą w oddziale była Elektra Ramos. Niewysoka brunetka, zawsze uśmiechnięta, o ciepłych brązowych oczach. Tobias był przekonany, że przydzielili ją do Jedynki w celu zrównoważenia złośliwego charakteru Funke. Ale to by zakładało, że dowództwo wie, co robi. A tego Bishop wcale nie był pewny.
Ramos pochodziła z Imperium Teegardeańskiego, z satrapii położonej niemal w samym centrum Galaktyki. Może właśnie dlatego, że wychowała się na jednym z najbardziej cywilizowanych światów, posiadała w sobie wewnętrzny spokój, niesamowitą cierpliwość i potrafiła łagodzić wszelkie spory. Uśmiech prawie nigdy nie schodził jej z ust, była życzliwa i ciepła. Tobias nie wyczuwał w niej żadnego fałszu. Elektra Ramos po prostu taka już była.
Do oddziału trafiła jako ostatnia, zaledwie dwa dni wcześniej. Przedtem służyła w Plutonie 9, ale podczas misji zwiadowczej na Monarsze 19 doszło do wypadku. Ich transporter zsunął się z nasypu i roztrzaskał o skały. Przeżyła tylko Ramos i jeszcze jeden żołnierz, który też miał trafić do Jedynki, ale na razie wciąż był w ambulatorium pod obserwacją lekarzy. Miał do nich dołączyć w kolejnej misji.
Nad tą niezwykłą zbieraniną próbował zapanować Odyn. I całkiem dobrze mu szło. W przeciwieństwie do sierżanta Campbella nigdy nie podnosił głosu. Mówił cicho i spokojnie, ale było w nim coś, co sprawiało, że nikt nawet nie pomyślał, żeby nie wykonać rozkazu. Niewątpliwie ten siwiejący już mężczyzna o zmęczonej twarzy i z opaską na oku posiadał niezwykłą charyzmę.
Nikt nie znał jego prawdziwego imienia i nazwiska, nie wiedział, skąd pochodzi i co robił wcześniej. Nikt też nie wiedział, jakim sposobem trafił na „Hajmdala” i jak stracił oko. Zastanawiano się również, dlaczego zwykły szeregowy dowodzi całym plutonem i czemu ma takie poważanie wśród wyższych rang. Na ten temat krążyły tylko plotki i legendy, jedne bardziej absurdalne od drugich. Ale ktoś, kto go poznał bliżej, wcale się temu nie dziwił.
Bishop miał okazję służyć z Odynem podczas misji na Thagdze, z której ewakuowali się w dramatycznych okolicznościach, i wiedział, że dowódca jest właściwą osobą na właściwym miejscu. To dzięki jego pomocy udało się wyciągnąć Ezrę i Abigail z ruin zigguratu. Przekonał też sierżanta Campbella, że należy podjąć akcję ratunkową. Potem zachował zimną krew, gdy wybuchł wulkan, i zorganizował ucieczkę. Przejął dowodzenie nad obydwoma plutonami. Sierżant Campbell nie miał nic przeciwko temu i podporządkował się jego rozkazom. Niezwykła charyzma i doświadczenie czyniły z jednookiego zwiadowcy nieformalnego lidera i każdemu, kto podważałby jego kompetencje, Tobias gotów był dać w mordę.
A teraz Odyn siedział w przedniej części transportera, obok kierowcy, i spoglądał w monitory przekazujące obraz z kamer na dachu pojazdu. Naprawdę było co podziwiać, bowiem ten świat zaskakiwał różnorodnością.
Przedzierali się przez pokryte bujną roślinnością dżungle, iglaste lasy i zielone kotliny, gdzie na każdym kroku rosły różnego rodzaju rośliny przypominające widłaki, skrzypy i olbrzymie paprocie o pierzastych liściach, sięgające piętnastu metrów wysokości. Nie brakowało również drzew o wysmukłych kłodzinach i lancetowatych liściach wielkości dorosłego człowieka.
Wszystko tutaj było ogromne. Rośliny, owady, zwierzęta. Atmosfera Monarchy 47 była bogata w tlen, co sprawiało, że wszystko osiągało gigantyczne rozmiary. Na monitorach widzieli trzymetrowe wije wspinające się na drzewa, kolosalne węże pełzające wśród traw, latające owady wielkości dorodnych ptaków i ptaki przewyższające rozmiarami ich transporter. A w górze królowały dziwne, skrzydlate zwierzęta, utrzymujące się w powietrzu niemal cały czas. Pikowały tylko po to, żeby upolować zdobycz. Niebo się od nich roiło.
Czwartą godzinę jeździli po tym lesistym księżycu, napotykając różnego rodzaju krabopająki, ssawkonogi, kolorowe płazy i gady. Wśród tych ostatnich przeważały ruchliwe osobniki z barwnymi grzebieniami na trójkątnych czaszkach. Biegały w stadach liczących kilkadziesiąt sztuk, ale gdy w pobliżu przejeżdżał transporter, zatrzymywały się jak na komendę i spoglądały z zainteresowaniem. Bishop miał wówczas wrażenie, że gapią się na pojazd jak na potencjalną zdobycz. Nie poprawiało mu to humoru.
Innymi przedstawicielami gadów na tym księżycu były majestatyczne olbrzymy o potężnym korpusie i długiej, wysmukłej szyi. Ich wzrost przekraczał dwadzieścia metrów, dzięki czemu mogły żerować na najwyższych drzewach. Przypominały Tobiasowi dinozaury żyjące na Ziemi przed milionami lat. W dzieciństwie ojciec pokazał mu hologram, który je przedstawiał. Wówczas myślał, że to tylko artystyczny wymysł, rysunek powstały na podstawie wyobraźni autora, ale potem dowiedział się, że takie stworzenia rzeczywiście istniały. Jak się teraz okazało, nie tylko na Ziemi.
Na słońcu wygrzewały się masywne gady z bladozielonymi kolcami na grzbiecie. Wydawały się spokojne i łagodne, ale to były pozory, bowiem gdy tylko jakiś inny osobnik zbliżał się do nich, kolce nagle przybierały krwistoczerwoną barwę i gad natychmiast atakował. Zwiadowcy widzieli, jak dwa osobniki tego gatunku walczą ze sobą, i był to pokaz, od którego włosy jeżyły się na głowie. Szybkość, siła i bezwzględność czyniły z tych istot doskonałych zabójców. Bishop objeżdżał ich leża szerokim łukiem.
Sporo również było gadów pokrytych łuskową skórą i posiadających dwie, a nawet trzy głowy. Siedziały przy wodopojach, czekając na ofiary. Tobias właśnie tak wyobrażał sobie legendarne smoki.
− Nie podoba mi się tutaj. – Wzdrygnął się, gdy przed wozem przemknął kolejny olbrzymi wij. Oczyma wyobraźni zobaczył, jak oplata go swoimi licznymi odnóżami i próbuje pożreć. – Bardzo nie podoba.
Dwukrotnie zdarzyło się, że drogę blokowała kłoda drewna i musieli się zatrzymać. Wówczas z tylnej części pojazdu wyskakiwali Funke, Ramos i Maharaj, żeby jak najszybciej usunąć przeszkodę. Nie chcieli zbyt długo pozostawać na zewnątrz. Nie tylko ze względu na parną atmosferę księżyca, przy której nawet zaduch panujący w transporterze był lepszy, ale przede wszystkim obawiali się zagrożeń czyhających na tym tropikalnym globie. Tutaj wszystko mogło człowieka zabić: olbrzymie stwory o potężnych szczękach, jadowite owady, trujące rośliny i inne niebezpieczne zjawiska. Tobias nie zamierzał wystawiać nawet głowy z pojazdu.
−