Hajmdal. Tom 2. Księżyce Monarchy. Dariusz Domagalski
trzysta lat temu stracili macierzystą planetę i teraz pragnęli tylko znaleźć własne miejsce do życia. I jeszcze niedawno wydawało się, że marzenie może się ziścić.
Władze Dominium Epsilon Eridani zobowiązały się oddać im jeden z globów w zamian za ochronę całego systemu. Bogate planety Togarian często najeżdżane były przez bardziej agresywne gatunki, a kupcy nie znali się na sztuce wojennej. Dlatego zatrudnili ludzi, wybudowali im najnowocześniejszy okręt i zgodzili się na postawione warunki. A potem ich zdradzili.
Nathaniel Kashtaritu zacisnął dłonie na poręczach fotela. Togarianie wiedzieli o ataku. Zdawali sobie sprawę, że celem są ludzie, i ich nie ostrzegli. Nie kiwnęli palcem, nie zrobili nic, żeby ich uratować. Tym samym admirał uważał kontrakt z Dominium Epsilon Eridani za nieważny i nie widział żadnych powodów, żeby tam wracać. Postanowił zatrzymać okręt dla Federacji Terrańskiej jako zadośćuczynienie za poniesione krzywdy.
− Wyspałeś się? – zapytał Abram Peters, który właśnie pojawił się na mostku. Szpakowaty mężczyzna miał na sobie nowy mundur ze złotymi emblematami komandora na rękawach. Kashtaritu pomyślał, że swój uniform, zabrudzony i wytarty w bitwie, również powinien zmienić. Nie wymagały tego procedury, ale najwyżsi rangą oficerowie powinni należycie się prezentować. To podnosiło morale załogi.
− Tak – odparł Kashtaritu. Kłamał. Ostatnio spał zdecydowanie za mało. Próbował zmuszać się do snu, ale przewracał się tylko z boku na bok. Rozmyślał o tym, co się stało, i rozważał, co należy dalej robić. Ciążyła na nim odpowiedzialność za okręt i całą załogę.
− Kłamiesz – stwierdził komandor, zerkając na niego znad stanowiska taktycznego, które próbował doprowadzić do stanu używalności. Admirał uśmiechnął się blado w odpowiedzi. Petersa nie dało się oszukać. Przyjaciel zbyt dobrze go znał. Zresztą brak snu widać było na pobrużdżonej twarzy Kashtaritu, w mocno pochylonych ramionach i zmęczonych oczach. Sam wiedział doskonale, że potrzebuje odpoczynku.
− Co ze stanowiskiem taktycznym? – spytał, zmieniając temat.
Abram Peters pokręcił smutno głową.
− Do dupy! – odparł i zaraz ściszył głos, nie chcąc, żeby obecni na mostku oficerowie słyszeli jego narzekania. – Zasilanie zostało przywrócone, konsola działa prawidłowo, system operacyjny jest zintegrowany z komputerem pokładowym, ale nadal nie działa program wspomagający procesy decyzyjne. A bez tego nic nie zrobimy.
− To nieprawda – stwierdził Kashtaritu. – Podczas bitwy porucznik Chong nieźle sobie poradził.
– Muszę przyznać, że opuszczenie osłon energetycznych i skierowanie całej mocy do dział bliskiego zasięgu było… hmm… niekonwencjonalne.
− Dokonał szybkiej analizy, bazując na własnej wiedzy i instynkcie.
− To było cholernie głupie.
− Raczej ryzykowne.
− Szalone!
− Dokonał szybkiej analizy i podjął słuszną decyzję.
− To prawda – przyznał wreszcie komandor. − Uratował nam tyłki.
− Nie tylko on…
Abram Peters zmrużył oczy.
− Kogo masz na myśli?
− Chorąży Gladys Gaumatę.
Komandor poczerwieniał ze złości.
− Ona o mało nie doprowadziła do naszej zagłady! Nie wiem, co cię podkusiło, żeby wtedy dać jej dostęp do wszystkich systemów okrętu. Przejęła kontrolę nad „Hajmdalem”. To mogło skończyć się tragedią.
− Przywróciła funkcjonalność newralgicznych systemów bojowych.
− Które ktoś wcześniej zablokował.
− Myślisz, że to ona?
− Sabotażu dokonał velmeński szpieg – rzekł Peters. − To nie ulega wątpliwości. Zrobił to ktoś posiadający cyberwszczepy. A wygląda na to, że Gaumata jest tym gównem naszpikowana!
− To czemu nam pomogła?
− Chciała zdobyć zaufanie i wkraść się w nasze łaski.
− Zgadujesz?
Tym razem komandor wzruszył ramionami.
− Nie – odpowiedział za niego Kashtaritu. – To wszystko nie trzyma się kupy. Gdyby chciała nas zniszczyć, już dawno bylibyśmy martwi. Nie sądzę, że to ona.
− Z werdyktem wstrzymaj się do zakończenia śledztwa – zastrzegł Peters. – Ale jeśli masz rację, to…
Komandor zamilkł i zmarszczył czoło.
− To co? – zapytał zaintrygowany admirał.
− To dopiero mamy problem.
− Co masz na myśli?
− Jeśli Gladys Gaumata jest niewinna, to oznacza, że wśród załogi nadal ukrywa się velmeński szpieg.
Nathaniel zmarszczył brwi.
− Dywersji można było dokonać w stoczni na Epsilon Eridani – powiedział.
Komandor pokręcił głową.
− Śledczy przejrzeli raporty – rzekł. – Po opuszczeniu doku wszystkie systemy działały bez żadnych usterek. Sabotażu dokonano tutaj, na okręcie. To musi być ktoś od nas. A jeśli nie Gaumata…
− Zrobił to ktoś inny – dokończył admirał.
Westchnął ciężko. Trudno było mu zaakceptować, że ktoś z załogi jest zdrajcą. Kashtaritu zdawał sobie sprawę, że w przeszłości ludzie mordowali się, toczyli wojny, a i obecnie stawali przeciw sobie w konfliktach toczonych przez obce rasy. Ale żeby człowiek z premedytacją pomagał w zagładzie własnego gatunku − to nie mieściło mu się w głowie. Tym bardziej że sabotażysta sam mógł zginąć.
„A jeśli to była misja samobójcza?” – rozważał admirał. Może zdrajca już nie żyje? Zginął w wybuchu, podczas pożaru, przecięty laserem lub udusił się w rozhermetyzowanym pomieszczeniu? Przecież na „Hajmdalu” poległo ponad trzysta osób.
Ale Kashtaritu sam w to nie wierzył. Instynkt podpowiadał mu, że Peters ma rację i velmeński szpieg nadal znajduje się wśród załogi drednota. A instynkt jeszcze nigdy nie zawiódł admirała.
− Kto prowadzi śledztwo? – zapytał komandora, który jako pierwszy oficer odpowiedzialny był za wdrożenie odpowiednich procedur.
− Major Tabor Flint.
Nathaniel Kashtaritu skrzywił się.
− Uważasz, że to dobry wybór?
− Nie – odparł Peters. – Ale wielu oficerów żandarmerii poległo podczas bitwy. Obecnie Flint jest najwyższy stopniem.
Admirał zmarszczył brwi.
− Powołany przez niego zespół dochodzeniowy już zaczął działać i teraz nie ma sensu tego zmieniać – tłumaczył Peters. Widocznie też miał obawy co do jakości śledztwa.
− Rozumiem – rzekł Kashtaritu. – Nie mam zamiaru się wtrącać. Chcę tylko uczestniczyć w przesłuchaniu chorąży Gaumaty.
− Oczywiście – rzekł z wyraźną ulgą komandor. – Dopilnuję tego.
Nathaniel Kashtaritu przeniósł wzrok ponownie na ekran wizualny, ale tym razem ustawił obraz nie na monterów i kadłub okrętu, ale na planetę, nad którą zawisł „Hajmdal”. Monarcha był gigantyczny, nawet jak