Piętno mafii. Piotr Rozmus

Piętno mafii - Piotr Rozmus


Скачать книгу
sprzeczek, kłótni i wzajemnej uszczypliwości zawsze znajdowali w trymiga.

      – Ja też wolałabym robić coś innego w piątkowe popołudnie – oświadczyła Marta, wpatrując się w czerwone światło sygnalizatora. – Tymczasem stoję w korku, bo jako dobra mamusia obiecałam zawieźć córcię do kina, a synka na trening. Jeśli jeszcze raz usłyszę jakiś niestosowny komentarz, to następnym razem pojedziecie tramwajem. Zrozumiano?

      Agnieszka odburknęła coś pod nosem. Bartek kiwnął głową, zatopiony w wirtualnym świecie.

      – Odstawimy Agnieszkę do galerii i zrobimy zakupy – oznajmiła Marta, tym samym natychmiast przywracając syna do rzeczywistości.

      – Ale mamo…

      – Żadnego „ale”. Do treningu masz jeszcze pół godziny, a ja nie zamierzam sama taszczyć reklamówek. Zrobimy to szybko…

      – Szybko? Zobacz, jaki korek! – Bartek wskazał na przednią szybę. – Kolejki w markecie pewnie też będą jak…

      – Cicho! Już jedziemy. Zdążysz.

      Światło zmieniło się na zielone i auta ruszyły w żółwim tempie.

      – A czemu Agnieszka nie może ci pomóc? Przecież film zaczyna się dopiero za trzydzieści minut…

      – Bo umówiłam się z Anką w KFC, imbecylu, dlatego nie mogę… – Agnieszka aż podskoczyła na tylnym siedzeniu.

      – W KFC? – Bartek zerknął przez ramię. – A co ty tam będziesz jadła niby? Sałatkę?

      – Nie twój interes!

      – Cisza! Do cholery jasnej! Czy wy nie możecie choć jeden jedyny raz traktować się normalnie?! – Marta uderzyła z impetem w kierownicę, sprawiając, że na chwilę zapadła cisza.

      Agnieszka stawiała pierwsze kroki w modelingu. Odkąd przed rokiem dostała propozycję sesji zdjęciowej, nieustannie się odchudzała, chociaż Marta zupełnie nie wiedziała z czego i musiała przyznać, że zaczynało ją to niepokoić. Bała się, że córka nabawi się w końcu anoreksji.

      – Koniec dyskusji – postanowiła Marta. – Aga jest umówiona. Robimy szybkie zakupy, a potem podrzucę cię na halę. Kiedy wrócicie do domu, kolacja będzie już gotowa.

      – A co konkretnie? – Bartek znowu wpatrywał się w ekran telefonu.

      – Niespodzianka.

      – Jeśli nie mówisz o pizzy albo tłustym sosie bolognese, to… – Agnieszka nie zdążyła dokończyć, bo matka jej przerwała.

      – Dla ciebie zrobię świeżą sałatkę z dużym dodatkiem fety light. Może być?

      – Ewentualnie.

***

      Tak jak można się było spodziewać, znalezienie wolnego miejsca na podziemnym parkingu galerii graniczyło z cudem. Nad gęsto ściśniętymi autami świeciły dziesiątki czerwonych żarówek informujących, że miejsce postojowe jest zajęte. Wyglądało to tak, jakby ktoś odrobinę się pospieszył i postanowił zawiesić choinkowe lampki już w listopadzie. Świąteczne szaleństwo powoli atakowało z każdej strony. Choinki przyciągały wzrok na ulicy, kolorowe bombki mieniły się na sklepowych wystawach. Mikołajowie machali z oświetlonych bilbordów, puszczając oko, i z uniesionym kciukiem zachęcali do zakupu sprzętu RTV w megapromocji. Doprawdy Marta nie byłaby zdziwiona, gdyby przyozdobiono nawet parking. Świąteczna atmosfera udzielałaby się klientom już od wjazdu, a oni, nie wysiadając nawet z aut, myśleliby, na co wydadzą swoje pieniądze.

      – Tam! – krzyknął Bartek. – Jakaś babka wsiada do samochodu. Mamo, podjedź, zanim ktoś inny wyczai miejsce.

      Rzeczywiście po chwili kobieta w białym płaszczu wślizgnęła się do niewielkiego peugeota i opuściła parking. Czerwone światełko zmieniło się na zielone.

      – Chociaż tyle z was pożytku… – Marta poczochrała Bartka po włosach i natychmiast ruszyła z delikatnym piskiem opon. Kiedy jednak podjechała bliżej, entuzjazm ją opuścił. Wolne miejsce znajdowało się przy samym słupie, a na dodatek sąsiad parkujący obok zostawił auto pod dziwacznym kątem. Marta bała się, że może zarysować ich rodzinnego SUV-a.

      – Cholera… – szepnęła pod nosem.

      – Mamo, dasz radę – dopingował Bartek. – Nie mamy czasu. Zresztą i tak nie znajdziemy już wolnego miejsca.

      – Wiem, ale strasznie tu ciasno…

      – Tamta babka sobie poradziła, to i tobie się uda.

      – Widziałeś jej auto? – Marta spojrzała na syna. – Takim maleństwem też bym zaparkowała. Nie wiem, czy toyota się zmieści.

      Bartek przewrócił oczami.

      – Kiedy ja zrobię prawo jazdy, to nigdy nie będzie problemu.

      – Na razie to nie widać cię zza kierownicy – oceniła Agnieszka, śmiejąc się w głos.

      Bartek szykował się do riposty, ale nie zdążył, bo Marta odezwała się pierwsza:

      – Wysiadać. Oboje. Gdy zaparkuję, nie otworzycie drzwi.

      Marta stwierdziła, że najłatwiej będzie wykonać manewr, cofając. Bartek zabezpieczał więc tyły, pilnując, aby toyota nie uderzyła w ścianę, a Agnieszka oceniała odległość prawego błotnika od słupa parkingowego. Współpraca przyniosła oczekiwany rezultat. Cała akcja zajęła pięć minut.

***

      Przyglądał się, jak biała toyota RAV4 cofa z przesadną ostrożnością i przy asekuracji dwójki dzieciaków wreszcie wpasowuje się w jedno z nielicznych wolnych miejsc. Sam zaparkował prostopadle do stojących w równej linii aut, blokując co najmniej dwa z nich. Nie przejmował się tym. I tak nie zamierzał wychodzić z samochodu. Jeżeli pojawi się właściciel którejś z luksusowych limuzyn, po prostu odjedzie.

      Zdjął z głowy czarną bawełnianą czapkę i rozpiął kilka guzików marynarskiej kurtki. Obserwował matkę i dwójkę dzieci podążających przez parking w stronę szklanych drzwi centrum handlowego, które raz za razem połykały kolejnych klientów gotowych wydać swoje ciężko zarobione pieniądze. Matka i córka szły przodem. Obie wysokie i piękne, zajęte rozmową, zupełnie nieświadome tego, że są obserwowane. Chłopiec został kilka metrów z tyłu. Nawet podczas marszu nie odrywał wzroku od telefonu. Mężczyzna w samochodzie z dezaprobatą pokręcił głową. Gdyby ten dzieciak był jego synem, szybko zabrałby mu to ustrojstwo. Ale mężczyzna nie był jego ojcem. Ani jego, ani żadnego innego dziecka i dawno zdążył oswoić się z tą myślą. Pewnie podobnie jak chłopak, który pogodził się z faktem, że jego ojciec już nigdy nie wróci.

      Drzwi galerii otworzyły się i zamknęły. Trzyosobowa rodzina, o której mężczyzna w aucie wiedział wszystko, zniknęła w czeluściach centrum handlowego. Jak znał życie, pewnie przyjdzie mu tu siedzieć co najmniej kilka godzin. Najpierw zakupy, potem może pójdą coś zjeść albo zdecydują się na kino. Westchnął ciężko. Czasami zastanawiał się, ile to wszystko jeszcze potrwa. Czy w ogóle się kiedyś skończy i czy ma jakikolwiek sens? Nie wiedział. Jednak przed laty złożył obietnicę. Zamierzał jej dotrzymać tak długo, jak to możliwe. Zresztą i tak nie miał nic lepszego do roboty. Nie miał marzeń ani celu, do którego mógłby dążyć. Już dawno utracił sens życia. Mijające dni były tylko kolejnymi kartkami z kalendarza, które lądowały u jego stóp zupełnie niezauważone. Nic nieznaczące daty, niezwiązane z niczym, na co warto czekać albo za czym warto tęsknić.

      Mężczyzna pogłośnił radio, westchnął ponownie i odchylił się w fotelu.

      4

      W galerii


Скачать книгу