Piętno mafii. Piotr Rozmus

Piętno mafii - Piotr Rozmus


Скачать книгу
tylko z perspektywy stojącego przy kominku fotela obserwował ją tymi swoimi nienaturalnie wielkimi brązowymi ślepkami. Wszechobecna cisza była tak przejmująca, że momentami Marta miała wrażenie, jakby ktoś wykrzykiwał do ucha jej własne myśli.

      – Zostałyśmy same, Fifi – oznajmiła, spoglądając na zwiniętą w kłębek sukę. W odpowiedzi dostrzegła nieznaczny ruch ogona, uszy położone po sobie i delikatny… uśmiech. Tak, uśmiech. Marta nie miała wątpliwości, że jeżeli jakaś rasa psów potrafiła się uśmiechać, to jest to właśnie chihuahua.

      – Chcesz posłuchać muzyki?

      Uszy na krótką chwilę powędrowały do góry.

      – A może mała lampka wina?

      Łebek psa przechylił się lekko w lewo. Fifi usilnie próbowała zrozumieć, co mówi do niej jej właścicielka.

      – Ja mam ochotę na jedno i drugie.

      Z głośników popłynął aksamitny głos Céline Dion. Wytrawne czerwone wino wypełniło szkło. Marta zamoczyła usta, jednocześnie przymykając oczy. Dobre. Relaks po ciężkim dniu w pracy, chwila wytchnienia od dzieci, czas dla siebie… Jakiś głos z tyłu głowy zachęcał, aby skupiła myśli na marzeniach, których kiedyś miała całe mnóstwo, a które obecnie błąkały się samotnie po zakamarkach jej duszy, zboczywszy z drogi prowadzącej do ich realizacji. Mimo że Marta starała się go posłuchać, to jej uwaga wciąż wędrowała w stronę zdecydowanie bardziej przyziemnych spraw. Musiała przygotować kurczaka w sosie słodko-kwaśnym dla Bartka i sałatkę dla Agnieszki.

      Jej myśli wciąż nieustannie krążyły wokół dzieci. Tak jak teraz. Nie umiała inaczej. Odstawiła kieliszek, chwyciła telefon. Jak film? – wystukała. Wysłała. Upiła kolejny łyk wina i zabrała się za przygotowanie kolacji.

***

      Całkiem fajny – odpisała Agnieszka i prawie natychmiast poczuła ukłucie wyrzutów sumienia. Czuła się parszywie, okłamując matkę. Przez chwilę zastanawiała się, czy nie powinna napisać, że po prostu się rozmyśliły i od razu poszły na zakupy. W ten sposób choć w połowie powiedziałaby prawdę albo… w połowie skłamała. Jak kto woli. Ona wolała pierwszą wersję, chociaż ani jedno, ani drugie nie było teraz istotne, kłamstwo było bowiem totalne, ewidentne i niezaprzeczalne. Nie mogła ryzykować, że matka zadzwoni, aby zapytać, dlaczego zrezygnowała z filmu, który przecież bardzo chciała zobaczyć. Mogłaby usłyszeć…

      – Zajebisty kawałek! – Anka, nie pytając o zgodę właściciela auta, podkręciła głośność. – Najnowszy numer Rihanny. Uwielbiam. A ty?

      Kuba nie odpowiedział, zamiast tego uśmiechnął się szeroko i… przyspieszył? Jechali czerwonym sportowym samochodem. Agnieszka nie wiedziała, co to za marka, ale auto należało do tych nowszych i luksusowych. W środku zapach skórzanej tapicerki mieszał się z… O nie! Tego było za wiele… Agnieszka poczuła znajomą, słodkawą woń. Nawet nie wiedziała, kiedy chłopak zdążył wyciągnąć jointa, który teraz tkwił w kąciku jego ust.

      – Chcesz? – zapytał, podając skręta Ance.

      Dziewczyna przyjęła go bez słowa protestu, odruchowo zerkając na tylne siedzenie, przekonana, że w spojrzeniu przyjaciółki dostrzeże całkowity brak aprobaty. Nie pomyliła się, a jednak mimo to zaciągnęła się i ostentacyjnie wypuściła szary obłok dymu, który natychmiast wypełnił wnętrze samochodu. Podziękowała i oddała skręta chłopakowi.

      – A twoja koleżanka, ona nie…? – zapytał, ale nie dokończył.

      Anka przerwała mu ruchem ręki.

      – Zapomnij.

      – Mówiłeś, że ta impreza jest niedaleko. – Agnieszka próbowała przekrzyczeć pochodzącą z Barbadosu wokalistkę, która zdążyła się rozkręcić na dobre. – A jedziemy…

      – Właściwie już jesteśmy na miejscu – wyjaśnił chłopak.

      Skręcili w jakąś ubitą leśną drogę. Agnieszka poczuła, jak ogarnia ją panika. Jak w ogóle dała się na to namówić? Zdążyło się już całkiem ściemnić, a ona powoli zaczynała tracić orientację w terenie. Jakiś czas temu opuścili miasto, przejechali przez osiedle domków jednorodzinnych, a teraz po obu stronach otaczał ich czarny las. W oddali przed nimi dostrzegła majaczące światła okien. Nie wiedziała, czy to dobrze, czy źle…

***

      Sos był gotowy. Marta podejrzewała, że Bartek pojawi się w domu lada chwila, więc zostawiła danie na patelni. Do powrotu Agnieszki było jeszcze sporo czasu, dlatego sałatkę wstawiła do lodówki. Potem dorzuciła drwa do kominka i nalawszy jeszcze jedną lampkę wina, ponownie zasiadła na kanapie. Głos, który jeszcze nie tak dawno podpowiadał jej, że powinna skupić się na własnych marzeniach, teraz upominał ją, że to drugi i ostatni kieliszek. Dwie lampki wina wypijane każdego piątkowego wieczoru już jakiś czas temu stały się tradycją. Wyjątek stanowiła sytuacja, kiedy ojciec kolegi Bartka nie mógł odebrać chłopców z treningu. Wówczas musiała obejść się smakiem.

      Mała Fifi, zachęcona delikatnym gestem, natychmiast wskoczyła Marcie na kolana. Obie zapatrzyły się w jasny, trzaskający płomień. Po pięciu minutach pies już spał, więc Marta zaprzestała pieszczot. Zamyśliła się. Dłoń, w której trzymała kieliszek, spoczęła na oparciu kanapy. Szkło z winem przechyliło się niebezpiecznie, grożąc rozlaniem. Zapobiegła nieszczęściu w ostatniej chwili, upijając kolejny łyk. „Dlaczego znowu to sobie robisz?” Głos odezwał się ponownie, tym razem w zupełnie innym tonie. Tonie, którego nie znosiła. Co robię? „Rozmyślasz. Prowokujesz myśli!” Niczego nie prowokuję! Wręcz przeciwnie, próbowała nie myśleć, ale… Czy to nie było tak, że im bardziej człowiek starał się o czymś nie myśleć, tym częściej nieproszone myśli wracały do niego ze zdwojoną siłą?

      Nieco ponad rok temu siedziała na tej samej kanapie, wpatrując się w dogasający płomień. Było późno. Bartek zdążył wrócić z treningu i jak zwykle siedział przed komputerem do późnej nocy, a Agnieszka nocowała u Anki. Adam musiał dłużej zostać w pracy. Zdarzało mu się to często. Jak dla niej, za często. W końcu nie wytrzymała.

      – Czy ty kogoś masz? – zapytała ot tak, po prostu, gdy zadzwonił, któryś raz z rzędu informując, że niestety nie wróci na kolację.

      Minęła dłuższa chwila, zanim udało mu się wydusić słowo.

      – Co… co ty wymyślasz? Co ci strzeliło do głowy?

      – Mnie? Nie wiem. A co innego może pomyśleć żona, którą mąż po raz kolejny informuje, że nie wróci do domu?

      Westchnął ciężko.

      – Przecież wiesz, jaką mam pracę.

      Tak, wiedziała i… nie wiedziała.

      – Mamy dostawę towaru. W weekendy jest największy ruch. Musimy być gotowi na jutro…

      Tak. To też wiedziała. Adam sprowadzał odzież z zagranicy, często używaną. Zatrudniał kilkanaście osób, głównie krawcowe. Przerabiali ciuchy, naszywali swoje metki i sprzedawali z co najmniej pięćdziesięcioprocentową przebitką. Adam odziedziczył hurtownię po swoim ojcu, którego ona nigdy nie poznała i nigdy nawet nie chciała poznać. Drań zostawił Adama i jego matkę dla innej kobiety, kiedy Adam był niewiele starszy od Bartka. Pewnego dnia dostali pismo, z którego się dowiedzieli, że mają stawić się na odczytaniu testamentu. Ojciec zginął gdzieś za granicą w bliżej nieznanych okolicznościach. Okazało się, że synowi przepisał hurtownię. Adam nie lubił o nim mówić. To Marta zazwyczaj prowokowała go do tego, tłumacząc, że po prostu chce jak najwięcej wiedzieć o własnym mężu. Czy to źle? Adam – w zależności od nastroju –


Скачать книгу