Niezwykły dar. Diana Palmer

Niezwykły dar - Diana Palmer


Скачать книгу
plecy. – Oni beze mnie też. Sam powiedziałeś, że uważają mnie za czarownicę – dodała z westchnieniem. – Kiedy stara krowa Barnesa przestała dawać mleko, stwierdził, że to przeze mnie, bo wiedźmy już tak mają.

      – Zagroź mu pozwem. To go uciszy.

      – Słucham?

      – Mowa nienawiści – wyjaśnił, puszczając oko.

      – Ach tak. Obawiam się, że tylko pogorszyłabym sytuację. Dalej byłabym wiedźmą, tylko taką, która jeszcze ciąga przyzwoitych ludzi po sądach.

      Tank zaśmiał się, rozbawiony jej dystansem do siebie i poczuciem humoru.

      – Pewnie macie kłopoty przy takiej pogodzie – powiedziała Merissa i zadrżała, wyglądając przez okno, za którym szalała burza śnieżna. – Podobno kiedyś kowboje podczas burzy siedzieli przy bydle, śpiewając, żeby nie wpadło w popłoch. Choć artykuł, który czytałam, dotyczył chyba burz z piorunami.

      – Rzeczywiście dawniej tak postępowano – przyznał zaskoczony Tank. – Zdradzę ci w sekrecie, że my też mamy kilku śpiewających kowbojów.

      – Nazywają się Roy i Gene?

      Kiedy Tank zorientował się, że Merissa przywołała imiona najbardziej znanych aktorów grających śpiewających kowbojów w starych westernach, wybuchnął śmiechem.

      – Tak naprawdę to Tim i Harry – powiedział, patrząc w jej roziskrzone wesołością oczy. – To było dobre.

      Niedługo znaleźli się w pobliżu chaty. Nie przedstawiała się szczególnie interesująco. Należała do miejscowego odludka, zanim Bakerowie kupili ją tuż przed narodzinami córki. Ojciec Merissy znikł, gdy miała jakieś dziesięć lat. Ludzie oczywiście plotkowali, obstawiając, że to tajemnicze zdolności jego żony skłoniły go do odejścia.

      Tank zaparkował przed wejściem.

      – Dziękuję za podwiezienie – powiedziała Merissa, naciągając kaptur. – Ale naprawdę nie musiałeś tego robić.

      – Wiem. A ja dziękuję za ostrzeżenie – odparł i na chwilę zamilkł. – Co zobaczyłaś w kwestii Darby’ego? – zapytał po chwili wbrew sobie.

      – Wypadek – odpowiedziała niechętnie. – Ale, jeśli wziął kogoś ze sobą, nic poważnego nie powinno mu się stać – oznajmiła i uniosła dłoń, żeby powstrzymać jego komentarz. – Wiem, że nie wierzysz w czary. Nie mam pojęcia, dlaczego przeklęto mnie wizjami. Ale staram się je przekazać, jeśli mogę tym komuś pomóc – wyjaśniła, odnajdując spojrzenie jego ciemnych oczu. – Wy, Kirkowie, byliście dla nas dobrzy. Daliście nam zapasy, gdy śniegu było za dużo. A kiedy samochód się zepsuł, przysłaliście na pomoc jednego z kowbojów – wspomniała z uśmiechem. – Jesteś dobrym człowiekiem. Nie chciałabym, żeby spotkało cię coś złego. Może więc jestem wariatką, ale uważaj na siebie.

      – No dobrze. – Skinął głową z uśmiechem.

      Merissa również posłała mu nieśmiały uśmiech i wysiadła. Szybko pobiegła na ganek. Jej czerwony kaptur na tle puszystego, białego śniegu skojarzył mu się z filmem o wilkołaku, który kiedyś oglądał. Zanim dziewczyna sięgnęła do klamki, drzwi otworzyła jej matka i pomachała mu z zakłopotaniem, wpuszczając córkę do środka.

      Zamyślony Tank siedział przez chwilę w ciszy, wpatrując się w zamknięte drzwi, zanim wrzucił bieg i odjechał.

      – Co się tak szczerzysz? – zapytał Mallory, kiedy brat wrócił do domu.

      Mallory i jego żona Morie mieli kilkumiesięcznego synka – Harrisona Barlowa Kirka. Dopiero od niedawna zaczęli się wysypiać w nocy, ku uldze wszystkich domowników. Jednak Cane, średni brat, i jego żona Bodie, także spodziewali się dziecka i cała kołomyja miała się zacząć od nowa. Nikt jednak nie narzekał. Wszyscy trzej Kirkowie roztkliwiali się nad niemowlakiem.

      W rogu salonu pyszniła się wielka choinka, kryjąca pod dolnymi gałęziami górę prezentów. Niestety sztuczna, bo Morie miała uczulenie na prawdziwą.

      – Pamiętasz Bakerów? – zapytał Tank.

      – Tych dziwaków z leśnej chatki? Clarę i jej córkę? Jasne.

      – Merissa przyszła mnie dziś ostrzec. Podobno ktoś dybie na moje życie.

      – Co? – Mallory’emu wcale nie było do śmiechu.

      – Powiedziała, że jakiś facet chce mnie zabić.

      – Mógłbyś wyjaśnić dlaczego?

      – Powiedziała, że ma to jakiś związek z wydarzeniami w Arizonie, gdy służyłem w patrolu granicznym – odparł Tank, wzdrygając się na samo wspomnienie strzelaniny. – Jeden ze strzelców uznał, że mógłbym rozpoznać jego towarzysza i narobić kłopotów politykowi, który startuje w wyborach. Chodzi o przemyt narkotyków.

      – Skąd wiedziała?

      – Miała wizję! – prychnął Tank.

      – Nie śmiałbym się z tego – oznajmił Mallory dziwnym tonem. – Ostrzegła sąsiadkę, żeby nie jechała przez most, bo miała przeczucie, że ten się zarwie. Kobieta oczywiście zignorowała radę i następnego dnia pojechała swoją stałą trasą. Most się zawalił i ledwie przeżyła.

      – Upiorne – przyznał Tank, marszcząc brwi.

      – Niektórzy wykazują niesamowite zdolności. Nadal można spotkać ludzi leczących dotykiem, przewidujących przyszłość albo wskazujących, gdzie kopać studnie. To nie ma nic wspólnego z logiką i nie można tego dowieść naukowymi metodami, ale się sprawdza. Widziałem na własne oczy. Zresztą przypomnij sobie, że wezwałem różdżkarza, żeby nam znalazł wodę.

      – I znalazł – mruknął Tank. – Ale i tak nie wierzę w te bzdury.

      – Pozostaje mieć nadzieję, że Merissa się pomyliła – oznajmił Mallory i klepnął brata w ramię. – Nie chciałbym cię stracić.

      – Nie stracisz. Przeżyłem wojnę i strzelaninę. Jestem niezniszczalny – puszył się Tank.

      – Nikt nie jest.

      – No to miałem szczęście.

      – Dużo szczęścia – przytaknął Mallory.

      Dalton usiadł z laptopem na kolanach, wspominając słowa Merissy o postrzelonym szeryfie z południowego Teksasu. Popijał kawę, wyrzucając sobie, że traci czas na sprawdzanie tych bredni. Przestał się boczyć, kiedy znalazł w sieci informację o szeryfie z Jacobsville, którego nieznani sprawcy próbowali zabić. Podobno chodziło o przemyt narkotyków.

      Osłupiały Tank wpatrywał się w ekran. Szeryf Hayes Carson został postrzelony na początku grudnia, a potem uprowadzony wraz ze swoją narzeczoną przez gang przemytników. Narzeczona była wydawcą lokalnej gazety i po wszystkim zamieściła w niej krótki reportaż o swojej gehennie. W czasie ataku przywódca kartelu narkotykowego, El Ladrón, czyli Złodziej, zginął w przygranicznym Cotillo zabity przez granat wrzucony pod jego pancerny samochód. Do tej pory nie złapano jego zabójcy.

      Tank westchnął, moszcząc się wygodniej w fotelu. Głęboko się zamyślił. Poważnie zaniepokoiło go to, co usłyszał od Merissy o własnych przeżyciach. Nie opowiadał o tym na prawo i lewo, więc naprawdę nie mogła dowiedzieć się tego w konwencjonalny sposób. Chyba że skorzystała ze swoich informatycznych umiejętności. Jego mózg pracował teraz na pełnych obrotach. „Przecież projektowała strony internetowe. Jeśli była wystarczająco utalentowana, mogła zdobyć informacje o nim z zastrzeżonych baz danych. Tak właśnie musiało być”, uznał.


Скачать книгу