Niezwykły dar. Diana Palmer
minął ją bez słowa, wszedł do łazienki, wziął czysty ręcznik i zmoczył go, zerkając z niepokojem na klęczącą przed muszlą Merissę.
– Nie powinieneś tu być – wykrztusiła.
– Bzdury. Jesteś chora – oznajmił. Poczekał, aż ostatni skurcz minie, spłukał toaletę i przetarł jej twarz wilgotnym ręcznikiem. – Myślisz, że już po wszystkim?
– Chyba tak – szepnęła, biorąc ostrożnie głębszy oddech.
Tank sięgnął po płyn do płukania ust, nalał odrobinę do zakrętki i podał ją Merissie. Wstała, korzystając z jego pomocy. Kiedy już wypłukała usta, ponownie przemył jej twarz, podziwiając ładne rysy. Mimo przeżyć jej skóra nadal miała brzoskwiniowy odcień, a kształtne usta nie straciły swojego uroku.
– Wiesz, że jesteś piękna? – szepnął, a ona zagapiła się na niego zaskoczona. – Nieważne – oznajmił, wziął ją na ręce i zaniósł do łóżka. – Ty sobie poleżysz, a ja zadzwonię do mojego dobrego znajomego, który jest lekarzem – powiedział, otulając ją kocem.
– Oni nie składają wizyt domowych – jęknęła.
– Ten składa – zapewnił, wyjmując telefon. Wybrał numer i przez chwilę czekał na połączenie. – Cześć, John, tu Tank. Miałbyś chwilę, żeby obejrzeć pacjentkę z potężną migreną? – zapytał i szeroko się uśmiechnął, zerkając na dziewczynę. – Tak. Jest młoda i piękna. To Merissa Baker – dodał po chwili.
Merissa zamknęła oczy. Teraz na pewno lekarz nie przyjedzie. W końcu chodziło o wiedźmę, której wszyscy unikali.
Jednak Tank nie przerwał rozmowy, tylko głośno się zaśmiał.
– Owszem, jest unikatowa. Ręczę za jej zdolności. Wiem, że chciałbyś się przekonać. W takim razie czekamy. Mam po ciebie kogoś przysłać? – zapytał i skinął głową. – Nie ma sprawy, już dzwonię po Tima.
Zanim Tank wrócił do rozmowy z Merissą, zadzwonił na ranczo i kazał kowbojowi przywieźć lekarza. Potem usiadł na brzegu jej łóżka.
– To John Harrison. Wprawdzie jest na emeryturze, ale to najlepszy lekarz, jakiego znam.
Merissa zdjęła chłodny okład z czoła i otworzyła oczy. Jęknęła boleśnie. Światłowstręt był jednym z objawów migreny.
– Doktor Harrison? Słyszałam, że fascynują go zdolności parapsychiczne.
– To prawda. Uważa cię za fascynującą i nie może się doczekać spotkania.
Merissa westchnęła i znów ułożyła kompres na czole, zakrywając oczy.
– To coś nowego. Ludzie przeważnie uciekają na mój widok. Boją się, że im zaszkodzę.
– Nie jesteś czarownicą – zaprotestował Tank. – Po prostu masz dar, który na razie wymyka się naukowym opracowaniom. Ale za kilkaset lat naukowcy na pewno będą o nim już wszystko wiedzieć. Jeszcze dwieście lat temu nie było antybiotyków, a lekarze nie wiedzieli, jak przenoszą się choroby zakaźne.
– Od tamtej pory sporo się zmieniło.
– Pewnie. Jak żołądek?
– Odrobinę lepiej.
Zamyślona Clara stała w progu, przyglądając się młodym.
– Jak dotąd zioła wystarczały – mruknęła.
– Mogłabyś zaparzyć Merissie mocnej kawy?
– Słucham?
– To stary domowy sposób na ataki astmy i bóle głowy. Zresztą wiele leków przeciwbólowych zawiera kofeinę.
– Hm, właśnie nauczyłam się czegoś nowego. Wiele wiem o ziołach, ale nigdy nie myślałam o kawie jak o leku przeciwbólowym. Zaraz zaparzę.
– Uwielbiam kawę, ale dziś rano nie mogłam się zmusić do jej przełknięcia – wymamrotała Merissa.
– Zaraz poczujesz się lepiej. Obiecuję.
– Dziękuję, że załatwiłeś wizytę lekarza. To miłe z twojej strony – powiedziała Merissa i zacisnęła zęby, bo ból stawał się coraz bardziej dotkliwy.
– To mój dobry przyjaciel.
– Świetnie sobie radzisz z chorymi.
– Sam kiedyś chciałem zostać lekarzem, ale trudno mi było usiedzieć w jednym miejscu dostatecznie długo. To chyba ADHD – zażartował.
– Jestem ci bardzo wdzięczna – powiedziała z bladym uśmiechem, spoglądając spod okładu.
– Wiem, że światło sprawia ci ból, nawet przy zasłoniętych oknach – stwierdził, nasuwając z powrotem wilgotny ręcznik. – Mallory przy migrenie siedzi w ciemności i unika głośniejszych dźwięków.
Najpierw usłyszeli szczęk naczyń, a potem poczuli aromat świeżo parzonej kawy. Wkrótce Clara przyniosła dwa parujące kubki. Jeden podała córce, drugi Tankowi. Jego kawa była z mlekiem, ale bez cukru.
– Skąd wiedziałaś, jaką lubię? – spytał zaskoczony, ale ona tylko popatrzyła na niego wymownie i wzruszyła ramionami. – Dziękuję – powiedział ze śmiechem.
Clara również się uśmiechnęła.
Doktor Harrison okazał się wysokim, siwym mężczyzną o jasnoniebieskich oczach. Uśmiechnął się, wchodząc za Clarą do sypialni, gdzie Tank nadal siedział na łóżku Merissy.
Kirk wstał i uścisnął mu dłoń. John wyjął stetoskop i zajął jego miejsce obok pacjentki.
– Dziękuję, że zechciał mnie pan zbadać w domu – powiedziała słabym głosem.
– Tak właśnie się robiło, kiedy zaczynałem leczyć. Nawet nie masz pojęcia, jak moja wizyta uszczęśliwiała starszych pacjentów, którzy sami nie byliby w stanie dotrzeć do gabinetu. Teraz, gdy sam jestem stary, lepiej rozumiem dlaczego. Stawy sztywnieją, jeśli musisz zbyt długo siedzieć w poczekalni – powiedział i zaczął badanie.
Posłuchał serca, płuc i zmierzył jej puls. Kazał zrobić kilka najprostszych ćwiczeń i zajrzał w źrenice.
– Nie miałam udaru – zażartowała Merissa.
– Skąd wiesz, że o tym pomyślałem? – spytał zdziwiony.
– Nie mam pojęcia – przyznała zarumieniona. – Po prostu czasem tak mi się zdarza. Moje życie byłoby o wiele prostsze, gdybym była normalna – westchnęła żałośnie.
Lekarz tylko się roześmiał, wyciągając z torby strzykawkę i małą szklaną butelkę. Założył igłę i nabrał płynu.
– To może szczypać – uprzedził i przetarł ramię gazikiem nasączonym alkoholem.
– Nic nie poczułam – powiedziała Merissa, która nawet nie drgnęła w czasie zastrzyku. – Ale nadal czuję się okropnie.
– Miewasz migreny z aurą?
– Tak. Zazwyczaj ślepnę na jedno oko, a obraz z drugiego „śnieży” jak w telewizorze. Jednak tym razem to były jasne, wielokolorowe, rozmyte plamy.
– Masz swojego internistę? – zapytał lekarz, kiwając głową.
– Chodziłyśmy do doktora Brady’ego, ale przeniósł się do Montany. Teraz jeździmy do kliniki.
– Jeśli chcesz, mogę się tobą zająć – zaproponował. – Łącznie z wizytami domowymi.
– Byłoby wspaniale – odparła