Dlaczego mamusia pije. Pamiętnik wyczerpanej mamy. Gill Sims

Dlaczego mamusia pije. Pamiętnik wyczerpanej mamy - Gill Sims


Скачать книгу
ilości piklowanych buraczków. Później krzyczała na nas, dopóki nie zjedliśmy kanapek z indykiem i świątecznych ciasteczek, i dopiero wtedy mogliśmy przejść do najprzyjemniejszego punktu wieczoru, czyli oglądania świątecznego wydania EastEnders.

      Jeśli mam być szczera, w porównaniu z „późniejszymi” świętami, tamte faktycznie mogły wyglądać na usłane różami. Dla ścisłości: „późniejsze” święta to te wszystkie, które nastały po tym, jak mama przyłapała tatę na romansie z sekretarką i wyrzuciła go z domu. Przeważnie towarzyszyło nam poczucie winy w stosunku do tego rodzica, u którego akurat w danym roku nie byłyśmy, mimo każdorazowych stanowczych zapewnień danego rodzica, że nie musimy się o niego martwić, i że wszystko będzie dobrze.

      Biedna Jessica. Nie powinnam być dla niej taka okrutna. Nawet przed „później” była perfekcjonistką i desperacko próbowała uformować święta zgodne ze swoją wizją. Sprowadzało się to do powstrzymywania lawiny uwag ze strony babci poprzez namawianie jej na grę w inteligencję (chociaż w głębi duszy wciąż podejrzewam, że wybierała akurat tę grę, żeby popisać się, jaka to jest mądra) i dzielne nadziewanie ciasteczek, żeby zatrzymać mamę przed wymaszerowaniem z kuchni z wrzaskiem:

      – A co mnie to wszystko w ogóle obchodzi?

      Pamiętam, że po pierwszych „późniejszych” świętach, kiedy pojechałyśmy do taty, Jess w porze herbatki wyjęła słoik piklowanych buraczków, próbując uczynić święta takimi jak kiedyś.

      Wszystko to sprawia, że tym bardziej nie mogę się nadziwić, po kiego diabła moja siostra zawsze wymiguje się od organizowania świąt i zawsze wrabia w to mnie. Przecież czułaby się jak ryba w wodzie w roli Królowej Gwiazdki, rzucając sporadycznie uwagi, że jej nienagannie gustowne dekoracje to „nic wielkiego”, serwując ucztę w stylu Hestona Blumenthala9 i poganiając nas do gry w kalambury, podczas gdy Persephone będzie zabawiać nas, grając na swoim malutkim Steinwayu. Słodki Jezu! A co, jeśli Jess nigdy nas do siebie nie zaprasza, bo moje dzieci są zbyt rozwydrzone, żeby wpuścić je do jej idealnego domu? Może, gdybym naszprycowała je lekami uspokajającymi, zgodziłaby się zorganizować święta?

      Nie zamierzam tak łatwo się poddać. Napisałam:

      Cześć, Jess,

      Jeszcze nie wiem, co zaplanujemy z Simonem. Muszę z nim porozmawiać. Odezwę się do ciebie.

      E xxx

      Ha! I tak w końcu postawi na swoim, ale przynajmniej mogę zmarnować kilka minut z jej zawalonego pracą cennego czasu niejasnymi mejlami. Przynajmniej trochę się odegrałam za docinki na temat zdrapek.

      Chrzanić to! Na samą myśl o spędzeniu świąt z Jessicą chce się człowiekowi napić. Tak czy inaczej, już prawie weekend, więc malutki kieliszeczek wina na pewno nie zaszkodzi.

      Pies rzucił mi pełne dezaprobaty spojrzenie i pokiwał głową z niesmakiem.

      – Nie oceniaj mnie! Ty nie musisz się użerać z Jessicą! – odcięłam się.

Piątek, 13 listopada

      Piątek, trzynastego. Najbardziej pechowy dzień roku. Nie, żebym była przesądna, ale myślę, że coś w tym jednak jest, skoro właśnie dziś rano dostałam mejla od siostry Simona, Louisy. To znaczy od Amaris, bo niedawno oznajmiła, że chciałaby być tak nazywana. Podobno to imię oznacza „Dziecko Księżyca”.

      Louisa/Amaris i jej mąż Bardo w górach na północy Szkocji prowadzą „alternatywne ustronie dla duszy”, i owo ustronie dzielą ze stale rosnącą liczbą umorusanych smarkaczy, które Louisa/Amaris zatrważająco regularnie wydaje na świat. Kiedy ostatnio liczyłam, była ich co najmniej czwórka.

      Mejl od Louisy/Amaris wyglądał tak:

      Namaste, Ellen,

      Bogini obdarzyła nas kolejnym cudem, który nazwaliśmy Boreas. Bardo i ja bardzo pragniemy, żeby poznał resztę rodziny, i pomyśleliśmy, że Boże Narodzenie (albo, jak wolimy mówić, Święto Przesilenia Zimowego) to wprost idealny czas na to. Na tę specjalną okazję zamkniemy ustronie. Planujemy przyjechać do was 22 grudnia. Możemy spać w Gunnarze (naszym kamperze, jego imię oznacza „Dzielnego Wojownika”, ha, ha), jeśli nie pomieścicie nas w domu, no i nie będziemy zawracać wam głowy, tylko na czas gotowania i kiedy będziemy chcieli skorzystać z toalety. Do domu chcemy wracać w okolicach 29 grudnia, będziecie więc mieć dużo czasu, żeby poznać Boreasa. Przez najbliższe dwa tygodnie robimy detoks od elektroniki i nie będę odpowiadać na mejle, więc jeśli nie odpiszesz dzisiaj do południa, uznam, że mój plan wam pasuje!

      Peace and love,

      Amaris

      Wysłane o 11:52. Suka!

      Nie jestem do końca pewna, jaką „religię” wyznają Louisa/Amaris i Bardo (to znaczy „Syn Ziemi”, wcześniej znany jako Kevin). Czasami odnoszę wrażenie, że wybrali to, co im się najbardziej podobało z druidyzmu, religii wicca i buddyzmu, i zmieszali w różnych proporcjach, co w rezultacie sprowadza się do tego, że jest to jak klasyczny New Age-bełkot. Jestem pewna, że płyną przez życie, patrząc na mnie i Simona z góry i mają nas za niewolników establishmentu. Widzę tu wspólny mianownik z Jessicą, która też patrzy z góry na nasze nudne życie na przedmieściach.

      Dzieci Jessiki przynajmniej są czyste, natomiast wataha Louisy/Amaris i Barda/Kevina wyraźnie domaga się przepierki drucianą szczotką i dettolem. Ciągle jeszcze nie doszłam do siebie po ich dziwacznym weselu, które odbyło się w obrządku rodem z religii wicca, co chyba nawet nie jest legalne. Mimo dręczących mnie wątpliwości, dałam z siebie wszystko i stawiłam się w ich wielki dzień. Miałam na sobie uroczy fascynator i najlepsze buty od L.K. Bennett. Zrobiłam wszystko, co mogłam, żeby wydobyć swoją wewnętrzną Kate Middleton. Niestety okazało się, że ceremonia odbędzie się w środku lasu. A w tym lesie było pełno błota i moje buciki ugrzęzły w ziemi, więc młoda para i cała świta umorusanych gości w workowatych ręcznie malowanych ciuchach i masywnej srebrnej biżuterii (podejrzanie podobnej do wisiorków z rzemieślniczymi cipkami) rozchichotana przyglądała się, jak Simon próbuje mnie oswobodzić. Co gorsza, zaczęło padać, więc nie dość, że mój fascynator całkiem się schrzanił, to jeszcze tusz do rzęs spłynął po policzkach i wyglądałam na równie umorusaną co cała reszta.

      Louisa była świeżo po porodzie i wspaniałomyślnie postanowiła zachować swoje łożysko, które później wysuszyła, zmieliła i rozdawała gościom, żeby posypali nim swoje potrawy. Nawet przedtem przygotowana przez Barda „soczewica z niespodzianką” wydawała mi się skrajnie nieapetyczna, ale po tej kulinarnej sugestii nie byłam już w stanie wziąć jej do ust. Zastanawiałam się, czym może być owa „niespodzianka” – może zeskrobkami z moszny Barda? Simon kopał mnie pod stołem i cały czas powtarzał, żebym zaczęła się zachowywać, bo jesteśmy na weselu jego siostry.

      Kiedyś Louisa była normalna. Pracowała jako grafik w dużej agencji reklamowej i zarabiała całkiem przyzwoite pieniądze. Potem poznała Barda, który kiedyś pracował w City, ale pewnego dnia w żółtej linii metra doznał OŚWIECENIA.

      – Nagle zadałem sobie pytanie: Co ja właściwie robię? Byłem jak ten pociąg, kręciłem się w kółko bez końca. Uświadomiłem sobie, że muszę coś zmienić.

      Jemu się chyba wydaje, że jest bohaterem filmu wyświetlanego na hipisowskim festiwalu w latach sześćdziesiątych. Rzucił pracę, sprzedał mieszkanie i wyruszył w podróż po Indiach, gdzie odnalazł swoje nowe ja, czyli Barda.

      – Rozpaliłem ognisko na plaży i w płomieniach unicestwiłem to wszystko, co należało do Kevina. Przyjąłem nowe imię i zostawiłem Kevina w przeszłości.

      Prawdopodobnie


Скачать книгу

<p>9</p>

Heston Blumenthal – jeden z najbardziej znanych brytyjskich szefów kuchni, ceniony z innowacyjne podejście do sztuki kulinarnej. Jego restauracja The Fat Duck otrzymała trzy gwiazdki Michelina. On sam został wyróżniony przez królową Elżbietę za wkład w rozwój krajowej gastronomii Orderem Imperium Brytyjskiego (przyp. tłum.).