Dlaczego mamusia pije. Pamiętnik wyczerpanej mamy. Gill Sims
wieczoru spędzam na wożeniu dzieci na zajęcia, robieniu obiadu, wstawianiu prania, nadzorowaniu kąpieli, odrabianiu prac domowych i kładzeniu dzieci do łóżka, bo przecież NIEKTÓRZY są kurewsko zmęczeni po pracy i nie są w stanie robić nic innego poza ślęczeniem przed telewizorem z butelką piwa. Moje tak zwane dni wolne spędzam na próbach zaprowadzenia jakiegokolwiek ładu w tej norze, którą nazywamy domem, a weekendy mijają mi na sprzątaniu, praniu, prasowaniu i zabawianiu dzieci NIEKTÓRYCH. Jakbyś nie wiedział, KOCHANIE! – ryknęłam.
Moje argumenty były słuszne, tyle że byłam już tak wściekła, że mój głos przerodził się w pisk i chyba tylko delfiny zrozumiały, dlaczego Simon był samolubnym dupkiem.
– Och, na miłość boską, Ellen. Dlaczego we wszystkim musisz ze mną rywalizować? Zniszczyłaś kredens mojej matki, ale to ty jesteś pokrzywdzona – jęknął Simon.
– To nie jest rywalizacja. Chciałam tylko, żebyś wiedział, jak spędzam swój tak zwany wolny czas. A teraz, jeśli pozwolisz, zamierzam spędzić trochę więcej wolnego czasu, zabierając twoje dzieci w gości.
– Jedziemy do Sophie i Toby’ego – wtrącił Pete.
– Sophie i Toby nie mają mamusi. Mieszkają ze swoim tatusiem, Samem. Mama Lucy Atkinson mówi, że Sam to niezłe ciacho – dodała Jane pomocnie.
– Kim jest ten Sam? – chłodno spytał Simon.
– To nowy tata w naszej szkole. Samotny – oświadczyłam.
– I naprawdę jest niezłym ciachem?
– Prawdę mówiąc, nie zwracałam na to uwagi – skłamałam bezczelnie, modląc się, żebym nie spłonęła rumieńcem.
U Sama było uroczo. Jego dom jest prześliczny. Kilka razy przyłapałam się na tym, że zastanawiam się, jak by to było pić razem kawę przy kuchennym stole w kolorze kaczego jaja i podziwiać Sama siedzącego naprzeciwko mnie w samym szlafroku. Nie, nie w szlafroku! Szlafroki nie są seksowne. Może w spodenkach od piżamy Calvina Kleina i ładnym obcisłym T-shircie. Miałby dwudniowy zarost i… PRZESTAŃ, ELLEN! NATYCHMIAST PRZESTAŃ!
Po południu zabrałam dzieci do parku. Z nieznanych mi powodów park nigdy nie jest tak radosny i beztroski, jak powinien. Pierwszą czyhającą tam na mnie atrakcją było sprawdzanie, czy na ziemi nie walają się zbite butelki i zużyte prezerwatywy, porzucone noc wcześniej przez znudzonych nastolatków (w sumie to dobrze, że się zabezpieczają nawet po obaleniu butelki taniej wódki, ale tłumaczenie dzieciom, dlaczego nie powinny dotykać takich baloników, nie należy do moich ulubionych zajęć, szczególnie na kacu). Chwilę później musiałam stawić czoło Sabatowi Cholernych Perfekcyjnych Mamusiek, które rozdawały swoim latoroślom o pąsowych buźkach zdrowe, przygotowane w domu batoniki z daktyli i granoli. Ja oczywiście nie miałam żadnych przekąsek, bo liczyłam na to, że skoro dzieci są już w wieku szkolnym, wytrzymają chociaż godzinę bez futrowania Ponieważ byłam jedyną mamuśką, która nie przyniosła nic do jedzenia, najwyraźniej byłam w błędzie. Okazało się, że dzieci trzeba karmić bez ustanku jak piszczące pisklaki – niemile widziane jest tylko pozwalanie im na jedzenie dżdżownic, czego nauczyłam się, kiedy Peter miał trzy lata.
Przetrzepywałam kieszenie w poszukiwaniu pożywienia i byłam właśnie na etapie badania pokrytego kurzem obiektu, który kiedyś mógł być żelką, kiedy do parku wszedł Sam, który ewidentnie też nie zabrał ze sobą jedzenia na najbliższy miesiąc. Co więcej, podszedł prosto do mnie i usiadł obok, mimo że Perfekcyjna Mama Perfekcyjnej Lucy Atkinson (wspomagana przez swoją świtę oczywiście) gruchała do niego „Dzień dobry” i próbowała przekupić jego dzieci, wciskając im ciasto z cukinii („Nie martw się, nie zawiera cukru. Wszystkie wypieki słodzę sokiem jabłkowym”). Możliwe, że Sam podszedł akurat do mnie, bo kiedy tylko przyszłam, zaanektowałam jedyną ławkę schowaną przed zachodnim wiatrem, który nagminnie powoduje hipotermię u rodziców, podczas gdy ich pociechy zrzucają z siebie drogie kurtki i biegają w tę i z powrotem, nie zważając na przeszywający chłód.
– Nic już z tego nie rozumiem – powiedział. – Dlaczego te dzieci cały czas jedzą? Nie karmią ich w domu? I CO one właściwie jedzą? Toby właśnie powiedział tej blondynce, że nie lubi zielonych ciast. Nie dziwię mu się.
– Jeszcze nigdy nie zetknąłeś się z Mamusiostwem Wyczynowym? – spytałam. – Może ciebie w to nie wciągają, bo są zajęte ocenianiem twojego… hmm… talentu rodzicielskiego. – Niewiele brakowało, bym powiedziała: tyłeczka! – Przyjrzyj się im uważnie. Chodzi im o to, żeby zademonstrować, jak przykładne i zdrowe są ich dzieci. Robią to przy pomocy najobrzydliwszych z możliwych przekąsek. Dodatkowe punkty dostaje się za czas potrzebny na ich przygotowanie. Idealnie byłoby dodać przynajmniej namaczane przez noc w mleku kokosowym nasiona chia. Im dziwniejsze i bardziej szokujące dodatki, tym lepiej. Czasami same pod sobą dołki kopią, co jest dosyć zabawne. W zeszłym tygodniu Emilia Fortescue zwymiotowała na francuskie baletki swojej mamy po tym, jak najadła się muffinek z nasionami konopi i spiruliną. Kiedy pora na przekąski się skończy, zaczną wydawać dzieciom polecenia, żeby zademonstrowały swoje umiejętności gimnastyczne na drabinkach albo architektoniczne w piaskownicy. Perfekcyjna Mama Perfekcyjnej Lucy Atkinson lubiła wydawać komendy po francusku, ale w zeszłym tygodniu została zmieciona przez konkurentkę, mamę Tabithy MacKenzie, która zrobiła to w języku mandaryńskim. Gdybyś tylko widział jej minę…
Ku mojemu zdziwieniu Sam śmiał się z tego, co mówię. A przecież wcale nie byłam zabawna. Mocno zdegustowana właśnie wygłosiłam podszytą jadem tyradę, bo po godzinie odmrażania tyłka na ławce z nosem wlepionym w telefon nie miałam już siły uczestniczyć w protekcjonalnych rozmowach z Sabatem Cholernych Idealnych Mamusiek i podnosiłam wzrok tylko po co bardziej mrożących krew w żyłach okrzykach, by upewnić się, że nie wydobywają się z gardziołek Petera czy Jane.
– Ale po co one to robią? – spytał Sam z niedowierzaniem.
– Nie mam pojęcia. – Wzruszyłam ramionami. – Wydaje mi się, że ma to jakiś związek z tym, że były kiedyś ważnymi kobietami biznesu, ale musiały z tego zrezygnować, żeby zlecać wychowywanie swoich dzieci nianiom z Europy Wschodniej, robić zakupy albo udawać, że ciągle pracują, zgrywając wszelkiej maści „projektantki”. To może być cokolwiek, chociaż najczęściej pada na ubranka dla dzieci i biżuterię. Kaszmirowe śpioszki są najnowszym krzykiem mody w Mamusiowym Biznesie. Jeśli twój mąż może pochwalić się szerokim portfolio z posiadłościami, możesz tytułować się projektantką wnętrz, wystarczy tylko, że kupisz kilka poduszek. Robisz to oczywiście w przerwie między zajęciami z jogi i pilatesu a szpiegowaniem w telefonie męża, czy aby na pewno nie ma romansu z Nianią. Wiedz przy tym, że Niania to jakby imię, nianie nie mają indywidualnych imion. Ale wracając do meritum: może stąd bierze się ta potrzeba stałego potwierdzania swojej rangi poprzez konkurowanie i popisywanie się tym, kto jest najbardziej kochającą biomamuśką i czyje dzieci są najlepiej wychowane, odżywione i co najważniejsze, utalentowane. Zapomniałam wspomnieć też o tym, że notorycznie kłamią. Widzisz tamtą? To Fiona Montague. Na zajęciach z muzyki odmładzała swoje dziecko o dwa miesiące, żeby wydawało się lepiej rozwinięte. Jej plan upadł, kiedy musiała mu zorganizować pierwsze urodziny.
Dobry Boże! Wygląda na to, że jak raz zacznę pluć jadem, nie jestem w stanie przestać!
– I nie czujesz potrzeby, żeby do nich dołączyć? – spytał Sam. – Żeby wyciągnąć śniadaniówkę pełną na przykład krojonego słonego sera Vacherin, przyprawionego jedynie łzami pirenejskich kóz górskich?
O! Wygląda na to, że Sam też umie pluć jadem!
– Nabiał? Zwariowałeś? Przecież one jak jeden mąż nie tolerują laktozy i glutenu! Do tego