Hayden War. Tom 5. Za wszelką cenę. Evan Currie
sygnały płynące z implantów. Niestety, niewiele to pomogło. Z wściekłością uderzyła w ścianę pięścią, a ból przyniósł małą ulgę. Zdecydowała się iść na siłownię. Jeszcze latając z Walkirią, nauczyła się, że trzeba się czymś zająć, aby przetrwać lot.
Odrzuciła wspomnienia, ale pozostała przy swojej decyzji i poszła w stronę windy. Siłownia znajdowała się osiem pięter wyżej. Lepsze to niż nurzanie się w cierpieniu fizycznym i przykrych wspomnieniach.
* * *
– To ona?
Ukradkowe spojrzenia i szepty towarzyszyły kobiecie biegnącej na stacjonarnej bieżni, ale ostentacyjnie je ignorowała. To jednak nie znaczyło, że przestała przyciągać uwagę.
– Słyszałem, że była jedyną, która przeżyła na ostatnich trzech okrętach, na których służyła.
– Nie bądź głupcem. To był jeden okręt, „Los Angeles”. Ostatnim razem przetrwał prawie cały jej zespół, a za drugim razem krypa nie została zniszczona.
– Była na „Hoodzie”, a ten dostał.
– Ale zniszczone zostało tylko stanowisko dowodzenia, większość załogi przeżyła.
– Nadal jest Jonaszem. Nie chcę widzieć tej pechowej ślicznotki nigdzie w swojej okolicy.
– Lepiej się zamknij, chyba że chcesz wracać na piechotę.
* * *
„Dupki z marynarki”.
Sorilla nie winiła marynarzy za to, co myśleli, sama często się nad tym zastanawiała, nie mogła im jednak wybaczyć tego, że uważali, iż nie jest w stanie usłyszeć ich przyciszonej rozmowy. Jej implanty były tajne, to prawda, ale nawet standardowy zestaw wychwyciłby rozmowę tych idiotów.
Nie zwracała na nich uwagi, nic dobrego nie wynikłoby z przekrzykiwania się z jakimiś durniami. Ignorowała także alarmujące sygnały z bieżni, polegając na swoim własnym procesorze przy monitorowaniu pracy serca.
Była na czwartym kilometrze, kiedy maszyna obok została uruchomiona, a ona usłyszała charakterystyczne uderzenia stóp o elastyczny podest. Nie patrzyła w bok, nie obchodziło jej, kto tam biegł. Sama lubiła biegać w ciszy.
Trwała ona jednak jeszcze tylko około trzech minut.
– A więc ty jesteś Aida – odezwał się sąsiad.
Nie raczyła odpowiedzieć, patrzyła przed siebie. Jednak przesłała próbkę głosu do analizy w bazie danych okrętu.
– Daj spokój – odezwał się sąsiad ponownie – i nie obciążaj komputera. Jestem Hadrian Swift.
To wzbudziło jej zainteresowanie, spojrzała w bok i wyrównała tempo biegu. Na HUD-zie pojawiło się zdjęcie mężczyzny wraz z krótkim opisem.
„Cywilny ochroniarz. Świetnie”.
– Szef ochrony ambasador – powiedziała, patrząc przed siebie. – Przypuszczam, że to czyni cię moim przełożonym.
– Teoretycznie.
– Monitorujesz moje implanty?
– Nie, ale uprzedzono mnie, że spróbujesz, więc monitorowałem komputer okrętu pod kątem wyszukiwań dotyczących mojej osoby. Szczerze mówiąc, byłbym rozczarowany, gdybyś tego nie zrobiła.
– Oczywiście… – odpowiedziała kwaśno. – Co cię sprowadza do części dla pariasów?
– Staram się porozmawiać z podwładnymi, zanim znajdziemy się w sytuacji, kiedy będę musiał na nich polegać.
Sorilla chrząknęła.
– Zdajesz sobie sprawę, że tak naprawdę nie wchodzę w skład twojego zespołu, prawda?
– Oczywiście – odpowiedział. – Nie spodziewam się pomocy z twojej strony, majorze. Staram się tylko upewnić, że nie utrudnisz mi pracy.
Sorilla wyłączyła program maszyny, przechodząc do truchtu, by wyciszyć organizm.
– Nie mam zamiaru deptać ci po palcach, jeśli o to chodzi, Swift.
– Widzisz, nie to mnie martwi, majorze – powiedział, dostosowując tempo swojej bieżni do jej. Odwrócił się i spojrzał na Sorillę. – Pracowałem już z wojskowymi maniakami i uważam was za koszmar.
– Nas? – Aida zatrzymała się i spojrzała na niego.
On także się zatrzymał i odpowiedział spojrzeniem.
– Żołnierze kochają krew. Moim zadaniem jest zapobieganie przemocy, podczas gdy waszym czynienie jej jak najbardziej efektywną. Pozwól więc, że wyrażę się jasno. Jesteś oficjalnie członkiem mojego zespołu i nic na to nie mogę poradzić, ale jeśli zaczniesz szaleć w pobliżu mojego obiektu, osobiście wpakuję ci pocisk w czaszkę.
Sorilla zeszła z bieżni, jej sylwetka nikła przy potężnym ochroniarzu. Podeszła do niego i uśmiechnęła się.
– Jeśli zacznę szaleć w pobliżu twojego obiektu, będzie to oznaczać, że jesteś w bardzo głębokim gównie… A swoją drogą, to nie nosisz nic wystarczająco dużego, by mi wpakować z tego pocisk… sir.
Potem pchnęła go, na pozór lekko, od niechcenia i nie oglądając się, uruchomiła bieżnię za pomocą zdalnego sterowania, ustawiając ją na najwyższe obroty.
Łomot Swifta uderzającego z impetem o ścianę wywołał na jej ustach pierwszy prawdziwy uśmiech od wejścia na pokład.
„Ochrona dyplomatyczna. Nigdy w życiu nie przyznam się, że robiłam coś takiego”.
* * *
„Mexico” opuścił przestrzeń Haydena o dwudziestej pierwszej, prawie co do sekundy, kierując się w stronę pierwszego punktu skoku z długiej listy, jaką miał w planie lotu.
Punkty skoku były miejscami w przestrzeni, w których interferencja z lokalną gwiazdą niemal całkowicie równoważyła stałe fale grawitacyjne. To pozwalało okrętom przebijać się do przestrzeni, w której prawa dotyczące czasu i przestrzeni nie obowiązywały.
USS „Mexico” odpalił napędy skokowe, zbliżając się do niewidocznego punktu, a potem rozpłynął się w czerni.
Конец ознакомительного фрагмента.
Текст предоставлен ООО «ЛитРес».
Прочитайте эту книгу целиком, купив полную легальную версию на ЛитРес.
Безопасно оплатить книгу можно банковской картой Visa, MasterCard, Maestro, со счета мобильного телефона, с платежного терминала, в салоне МТС или Связной, через PayPal, WebMoney, Яндекс.Деньги, QIWI Кошелек, бонусными картами или другим удобным Вам способом.