Hayden War. Tom 5. Za wszelką cenę. Evan Currie

Hayden War. Tom 5. Za wszelką cenę - Evan Currie


Скачать книгу
tego, co chciał. Przez chwilę myślał intensywnie.

      – Ross nie mają w zwyczaju działać w pojedynkę i bezpośrednio – stwierdził w końcu z pewnym wahaniem.

      – I to nawet bardziej, niż ci się wydaje. Tym razem jednak prawdopodobnie będą mieli pośredników. Nie są wystarczająco silni, żeby ryzykować potępienie całego Sojuszu, i doskonale o tym wiedzą.

      – A więc prawdopodobnie agenci Kirlan – powiedział Kriss.

      – Prawdopodobnie, ale są także inne możliwości.

      Kirlanie byli potężnie zbudowanymi przedstawicielami gatunku związanego z Ross, odkąd ktokolwiek sięgał pamięcią. Niektórzy podejrzewali, że Ross wyhodowali Kirlan z jakiejś prymitywnej formy jako rasę niewolników, ale nie było na to dowodów.

      – Najbardziej niepokoją nas Kaylanie – powiedział dowódca. – Od pewnego czasu prowadzą otwartą rewoltę i o ile mamy ją pod kontrolą, o tyle w ich interesie leży wzniecenie kolejnej wojny w tym sektorze.

      Kriss pokiwał głową.

      – To prawda, ale Ross nie są mistrzami dyplomacji. Trudno mi uwierzyć, by udało im się dokonać takich manipulacji bez pozostawienia oczywistych śladów.

      Dowódca nieco się zmieszał.

      – Istnieje możliwość, że mogli zyskać jakąś pomoc z centralnych światów Sojuszu. Kilka korporacji zbrojeniowych oczekuje podpisania nowych kontraktów, a ci Terranie skutecznie udowodnili, że są w stanie wzbudzić całkiem spore zainteresowanie. Analitycy wskazują brak ryzyka przegranej na pełną skalę, ale koszty mierzone zarówno w sile żywej, jak i sprzęcie mogą się okazać dość znaczne. Oczywiście dla korporacji czerpiącej zyski z dostaw sprzętu wojennego to doskonała okazja.

      Kriss z sykiem wypuścił powietrze. Nie miał nic przeciwko małej, ładnej wojence z Terranami, ale zdrady nie cierpiał. Lucjanie, a szczególnie Strażnicy żyli dla walki. To było to, co zawsze chcieli robić, a prawdę mówiąc, te kilka starć z Terranami było najlepszymi walkami, jakie Kriss kiedykolwiek stoczył.

      Oczywiście nie ze wszystkimi Terranami. Większość z nich reprezentowała poziom zaledwie nieco wyższy niż przeciętni żołnierze, byli słabi i uzależnieni od technologii. Jednak właśnie technologia Terran budziła szacunek i dzięki niej mieli oni własnych Strażników.

      Zaledwie garstka gatunków ich posiadała.

      Podczas trzech ostatnich spotkań Kriss ledwie uszedł z życiem. Każde z nich było wyczerpującym bojem, który dokładnie opisał. Ostatni raz niemal zakończył się jego pochwyceniem, kiedy został odcięty od swojego zespołu przy odbijaniu przez Strażników Terran zajętego uprzednio przez Pari okrętu.

      Jednak wszczynanie wojny dla pieniędzy było czymś, co nie mieściło się w jego kategoriach wartości.

      Większość walczących nie była Lucjanami, a tym bardziej Strażnikami. Kriss dobrze rozumiał inne gatunki. Ich żołnierze służyli, by chronić swoich ludzi, a nie udowadniać własną wartość bojową. Rozpoczynanie wojny dla pieniędzy stanowiło dla Lucjanina coś w rodzaju splunięcia w twarz.

      – A zatem nie wiemy, kto chce zapoczątkować reakcję? – Kriss ukazał zęby w drapieżnym uśmiechu. – To czyni sprawę interesującą.

      – W rzeczy samej. Znajdź ich i wyeliminuj – nakazał dowódca. – Nie możemy w najbliższym czasie prowadzić wojny z Terranami, gdyż to spowodowałoby destabilizację całego sektora.

      – Rozumiem. Co zostanie powiedziane Terranom na mój temat?

      – Nic – zimno odparł Pari. – Będziesz członkiem zespołu ochrony.

      – Doskonale. Zrozumiałem rozkazy.

      * * *

      Mistrz okrętów Parath miał mieszane uczucia co do swojego nowego przydziału.

      Spodziewał się, że zostanie wycofany ze służby w rejonie przygranicznym. Ktoś musiał odpowiedzieć za utratę okrętów, całej floty ekspedycyjnej i krążownika Ross. Jako że był jedynym mistrzem okrętów, który powrócił, stał się naturalnym kandydatem do roli winowajcy.

      Z drugiej strony, jego kariera nie została całkowicie zrujnowana, miał za dużo wiedzy o nowym gatunku, by można go zesłać gdzieś na drugi koniec imperium i zapomnieć o nim. Zamiast tego uczyniono go więc mistrzem stacji przy głównym punkcie skoku w tym sektorze, w miejscu, w którym toczyły się rozmowy pomiędzy Sojuszem a Terranami.

      Z boku mogło to wyglądać na awans, ale tylko dla kogoś, kto miał nikłe pojęcie o polityce zbrojnej Parithalian. Mistrz stacji był wyższy stopniem, ale jednocześnie nie miał żadnej władzy nad okrętami w sektorze, jeśli znajdował się w nim także jakiś mistrz okrętów, a w pobliżu Połączenia Piran zawsze był co najmniej jeden.

      To sprawiało, że był najstarszym stopniem mistrzem w systemie, ale jego władza zaczynała się i kończyła na stacji, którą dowodził. Oczywiście było wiele gorszych rzeczy, które mogły spotkać parithaliańskiego mistrza okrętów, ale niewiele z nich nie wymagało przy tym obecności przeciwnika.

      Parath wszedł na stanowisko dowodzenia stacji – ogromną przestrzeń, w której czuło się bardziej jak na świeżym powietrzu niż w bąblu zawieszonym w przestrzeni. Była to jedna z bardzo niewielu zalet zmiany miejsca pracy, więc Parath tym bardziej ów komfort doceniał.

      – Meldunek – powiedział, podchodząc do centralnego stanowiska.

      – Wszystkie okręty poruszają się zgodnie z wytycznymi. Bez odstępstw, mistrzu.

      – Dobrze. Kiedy spodziewamy się powrotu Terran?

      – Nie w najbliższym czasie, mistrzu. Dwanaście cykli to minimum – powiedziała jedna z podwładnych. – Czy mamy cię poinformować, kiedy wejdą w system?

      – Tak. Chcę być na miejscu podczas ich podejścia.

      – Oczywiście, mistrzu. Rozumiem, że są bardzo niebezpieczni.

      W słowach kryło się ledwie skrywane pytanie, co Paratha wcale nie dziwiło. Terranie stali się w Sojuszu swoistą legendą. Nawet Ross nie spowodowali nigdy zniknięcia całej floty. Absolutny brak jakichkolwiek śladów przeraził wszystkich dużo bardziej niż najstraszniejsze nawet pobojowisko.

      Floty bywały czasem były niszczone podczas walki, to się zdarzało, ale nigdy nie znikały bez śladu.

      Parath na samą myśl o tym zadrżał, bardzo niewiele brakowało, aby sam tam był. Musiał się jednak trzymać, odrzucił wspomnienia i odwrócił się w kierunku patrzącej na niego podwładnej.

      – Tak, Shir – odpowiedział – są niebezpieczni, ale nie bardziej niż my czy jakikolwiek inny członek Sojuszu. Są jednak godnymi szacunku przewodnikami okrętów. Nie powinniśmy się ich bać z powodów, o których nie mamy pojęcia, tylko szanować za to, na czym się znamy.

      – Tak, mistrzu.

      Podwładna odeszła, Parath odprowadził ją wzrokiem i skupił się na czym innym.

      System Piran był ruchliwym punktem handlowym, zlokalizowanym wystarczająco głęboko w przestrzeni Sojuszu, by być dobrze chronionym, a jednocześnie wystarczająco blisko przestrzeni Terran, aby okazać się wyjątkowo atrakcyjnym miejscem spotkania. Zdaniem Paratha został wybrany celowo, aby zrobić na Terranach wrażenie ogromem materiałów transportowanych we wszystkich kierunkach w całym systemie.

      Poza znaczeniem handlowym system miał nikłą wartość militarną. Jedynie powolne statki handlowe potrzebowały lokalnych punktów skoku, tak więc w okolicy było bardzo niewiele rzeczy, które dla Terran mogły mieć jakąkolwiek wartość wywiadowczą.

      A przynajmniej tak było do tej pory.


Скачать книгу