Hayden War. Tom 5. Za wszelką cenę. Evan Currie

Hayden War. Tom 5. Za wszelką cenę - Evan Currie


Скачать книгу
za to, że popadła w przygnębienie. Utrata Task Force Walkiria była szokiem dla wszystkich marynarzy Organizacji Solari. Cywile nie pojmowali wagi wydarzenia, ale tylko dlatego, że nie powiedziano im prawdy. Większość ludzi wierzyła, że grupa bojowa zniszczona została w ogromnej bitwie, która pochłonęła okręty obu stron. Aleksiej był jednym z bardzo niewielu ludzi spoza najwyższych kręgów Solari i rządów, który wiedział, że to nieprawda.

      Nie było żadnych śladów bitwy. Ani jednego wraku, części, odłamka, ani nawet radionadajnika, poza jednym dronem wysłanym uprzednio przez Walkirię. To mogłoby zostać wytłumaczone grawitacyjną technologią obcych, gdyby nie fakt, że nie było także żadnych pozostałości po ich okrętach. Aleksiej wiedział zaś, że gdyby choć kilka z nich przetrwało, na pewno nie zawróciłyby z drogi na Haydena, a potem ku Ziemi. To, że do tego nie doszło, w połączeniu z enigmatyczną wiadomością od Walkirii znaczyło, że admirał udało się w jakiś sposób wykonać ostatnie zadanie.

      Jak tego dokonała, stanowiło jednak największą zagadkę w dziejach ludzkości. Admirał Brookes i jej ludzie już zaczynali stawać się legendą i nic nie zapowiadało, by proces ten miał zostać przerwany.

      „Założę się – z pewną mściwą satysfakcją pomyślał kapitan – że w Sojuszu jeszcze przez długie wieki jej imieniem będą straszyć dzieci i marynarzy żółtodziobów”.

      Podszedł do panoramicznego okna, przez które widać było krzywiznę Haydena i dryfujący w pobliżu obcy okręt wojenny. Napięcie między Sojuszem a ludźmi było nadal silne, ale Hayden stanowił punkt kontaktowy dla obu stron. Większość jego mieszkańców z niechęcią patrzyła na wiszący niby miecz Damoklesa nad ich głowami okręt, ale przynajmniej nie była to jednostka Ghuli.

      „Tych drani nikt nie dopuściłby w pobliże jakiejkolwiek planety. Nie po tym, jak pokazali, do czego są zdolni”.

      Aleksiej ponownie skupił się na kobiecie, która przyglądała mu się uważnie. Mógł tylko się domyślać, co widziała, jej implanty były najbardziej zaawansowanym technologicznie modelem. Mając dostęp do wojskowych, policyjnych i cywilnych baz danych, mogła odczytywać mowę ciała w stopniu, który przez normalnych ludzi uważany byłby za telepatię.

      To sprawiało, że ludzie w jej obecności stawali się skrępowani, a ona z premedytacją wykorzystywała to, żeby budować wokół siebie barierę.

      – Znasz mnie lepiej niż inni, kochanie – powiedziała ze smutnym uśmiechem. – Jeśli ktoś nie jest w stanie znieść tego, co robię, kim jestem, to nie mam ochoty się z nim zadawać.

      Aleksiej chrząknął, kiwając głową.

      – Być może. Przypuszczam jednak, że robisz to, bo nie chcesz mieć nikogo bliskiego. Gdyby nie była to prawda, czemu nie poleciałaś na Ziemię do rodziny?

      – Mój tata wie – odpowiedziała po prostu. – Rozumie. A komu innemu nie muszę próbować tego wyjaśniać. A poza tym ciebie jednak nie odstraszyłam, prawda?

      – Nie, ale mnie masz tylko na „pół etatu”. Nadal mam na głowie „Socratesa” – odparł Petronow. – Czasem odnoszę wrażenie, że jestem dla ciebie… zgubnym nawykiem.

      Twarz Sorilli przybrała nieco mniej twardy wyraz, choć powiedzenie, że złagodniała, byłoby przesadą.

      – Aleksiej…

      Podniósł rękę, przerywając jej.

      – W porządku. Nie przypominasz żadnej z kobiet, które znałem. To dobrze, Sorilla. Nie miej co do tego wątpliwości.

      Skończył się ubierać.

      – „Socrates” startuje dziś wieczorem w kierunku Ziemi. Jest miejsce dla pasażera.

      Potrząsnął głową, nie spodziewając się odpowiedzi, i nie otrzymał jej.

      – Niech to więc będzie niespodzianka.

      Sorilla patrzyła, jak wychodzi, a potem opadła na łóżko i zaczęła wpatrywać się w sufit.

      * * *

      Mała jednostka wyhamowała w niemal nierealnym tempie, jakby szydząc z praw fizyki, a potem zatrzymała się przy stacji orbitalnej. Dokowanie zajęło kilka minut. Po ich upływie pierwszy z pasażerów przeszedł przez rękaw łączący i znalazł się na pokładzie stacji, gdzie czekała na niego grupka ludzi.

      – Panie ambasadorze, to zaszczyt ponownie gościć pana u siebie – z ciepłym uśmiechem powiedział dowódca, Gil Hayden. Ambasador odwzajemnił uśmiech i mężczyźni wymienili zwyczajowe uprzejmości. Żaden z nich nie zwracał uwagi na grupę czekającą na drugiego mężczyznę, który po chwili wyszedł z rękawa.

      – Panie admirale.

      – Nie tu, chodźmy do bezpiecznego pokoju.

      Wymieniono lekkie ukłony i druga grupa także skierowała się do wnętrza stacji, wybierając inną drogę, prowadzącą prosto do centrum. Po drodze kilka razy przechodziła przez procedury sprawdzające, za każdym razem coraz bardziej szczegółowe. W końcu znalazła się w dźwiękoszczelnym pomieszczeniu głęboko we wnętrzu stacji.

      – Admirale Ruger – odezwał się mężczyzna siedzący za biurkiem – czekaliśmy na pana meldunek.

      Mathew Ruger milczał przez chwilę, rozejrzał się po pokoju i skinął głową.

      – Dobrze być ponownie w przestrzeni kontrolowanej przez ludzi.

      * * *

      – Proszę usiąść, panie ambasadorze – powiedział Gil Hayden, wskazując wolne miejsce przy stole konferencyjnym.

      Znajdowali się w jednej z sekcji stacji o standardowej grawitacji, w pokoju z wielkim, panoramicznym oknem, przez które widać było przestrzeń Haydena i samą planetę. Ambasador skłonił się obecnym i zajął wskazane miejsce.

      – Miło jest znów zobaczyć ludzkie twarze – przyznał z lekkim uśmiechem. – Zacząłem się już przyzwyczajać do członków Sojuszu, ale powrót jest niczym łyk świeżego powietrza, którego braku dotychczas się nie zauważało.

      – Z pewnością, panie ambasadorze. – Większość ludzi uśmiechała się do niego uprzejmie. – Spotkaliśmy się tu dla wysłuchania pańskiego raportu, bo nie wydaje mi się, by miał pan wystarczająco dużo czasu, żeby lecieć na Ziemię.

      – To prawda – potwierdził ambasador.

      Doskonale zdawał sobie sprawę, że obecny przydział był najprawdopodobniej długoterminowy i oznaczał lata spędzone poza domem. Uważał to jednak za rodzaj przygody i nie narzekał.

      – Po pierwsze – powiedział – i jest to ujęte w moim opracowaniu pisemnym, należy poruszyć sprawę struktury politycznej Sojuszu. Z naszego punktu widzenia jest to rodzaj wspólnoty narodów, skoncentrowanych wokół niegdyś imperialnego gatunku, z którym nie mieliśmy jeszcze bezpośrednio styczności.

      – Ile gatunków wchodzi w skład wspólnoty narodów?

      – Sto dziewiętnaście, o ile dobrze ustaliłem – odpowiedział Keane. – Są rozproszone na przestrzeni tysiąca czterystu lat świetlnych. My znajdujemy się w pobliżu jednej z ich rozszerzających się granic i tak jak przypuszczaliśmy, kontrolujemy kilka systemów gwiezdnych blokujących im dostęp do Ramienia Oriona.

      – Z czego Hayden jest najważniejszy – kwaśno zauważył Gil Hayden.

      – Zgadza się, sir.

      – Powiedział pan, że nie mieliśmy jeszcze do czynienia z głównym gatunkiem wspólnoty?

      – To prawda – potwierdził Keane. – Znany jest on jako SturmGav i jeszcze kilkaset lat temu był bardzo ekspansjonistyczny. Utworzył duże imperium, obejmujące


Скачать книгу