Hayden War. Tom 5. Za wszelką cenę. Evan Currie
kolonizacji.
– A teraz działają wspólnie?
– Czas leczy rany – stwierdził Keane. – To po pierwsze. Ale co ważniejsze, wydaje mi się, że Sojusz po prostu chce mieć Ross tam, gdzie będą pod ścisłą kontrolą.
Kilka ze zgromadzonych osób chrząknęło znacząco.
– Zapewne z bezpiecznej odległości – dodał ktoś.
– Z grubsza, tak. Nie ma między nimi miłości, ale Ross są zbyt aktywni, by można ich ignorować, zbyt potężni, by ich zniszczyć, i zbyt użyteczni, by ich nie wykorzystać. Z drugiej jednak strony, niezwykle rzadko zdarza się, żeby Ross mieli coś do roboty na granicach. Parithalianie byli głęboko zaskoczeni i zmieszani faktem, że Sojusz autoryzował jakieś zadanie dla Ross na obrzeżach.
– Przepraszam, a Parithalianie to kto?
– Proszę mi wybaczyć. Pari to gatunek wywodzący się z jakichś istot powietrznych. Według naszej klasyfikacji to Delty. To oni zaczęli rozmowy z Ziemią po wypadku z Walkirią, ale wtedy nie potrafiliśmy jeszcze ich poprawnie nazywać. Są uważani za najlepszych pilotów i nawigatorów w całym Sojuszu, stanowią zdecydowaną większość jego floty.
– Podczas wojny sprawili naszym flotyllom krwawą łaźnię – dodał jakiś komodor. – Nie ma wątpliwości co do tego, że znają się na okrętach i lataniu.
– Większość gatunków, z którymi miałem okazję rozmawiać, podziela tę opinię – zauważył Keane. – Mówiło się także o dochodzeniu wśród korporacji granicznych, mającym na celu ustalenie, kto zezwolił Ross zajmować nowe terytoria.
– Takie jest więc ich oficjalne stanowisko? – spytał nieco skwaszonym głosem Gil. – To była nielegalna operacja?
– Nie – odparł ambasador. – Jasnym jest, że misja miała pełną autoryzację, nie wiadomo jednak czyją. Co nie powinno specjalnie dziwić, nawet przy nadświetlnej komunikacji, Sojusz jest zbyt wielki, by wszystkie dane były łatwo dostępne. Kiedy zostaną wysłane z centrali, ich odnalezienie może zająć miesiące, a czasem nawet lata.
* * *
– No i co pan powie, admirale?
Ruger rozejrzał się po pokoju – pozbawionej okien dziurze, w której znajdowało się więcej ludzi, niż pozwalała na to kubatura pomieszczenia. To tłumaczyłoby niemiły zapach, ale z tym nie można było nic zrobić. W tym pokoju był najniższy rangą.
– Sojusz jest podzielony, sir – powiedział Ruger. – Przypomina rząd brytyjski po rozpadzie imperium. Na wiele sposobów to sprawnie działająca wspólnota, mająca jednak swoje niedociągnięcia i zgrzyty pomiędzy władzą centralną a ośrodkami terenowymi.
– Świetnie, możemy to wykorzystać – powiedział mężczyzna siedzący u szczytu stołu. – Jak wiele danych wywiadowczych na temat najbliższych światów Sojuszu udało się panu zdobyć?
– Całkiem sporo, oczywiście nic objętego tajemnicą – odparł Ruger. – Nie mieliśmy wystarczająco dużo czasu, by zdobyć źródła osobowe.
– Co z danymi z przechwytywania? – Człowiek o piskliwym głosie pochylił się do przodu. – A dokładniej, czy byliście w stanie ustalić, dlaczego nie wykryliśmy żadnych śladów ich kultury na skanach dalekosiężnych? SETI i inne grupy czekają na to od wieku.
– Oni wypatrują przede wszystkim sygnałów elektromagnetycznych – rozpoczął wyjaśnienia Ruger. – Sygnałów, których Sojusz w ogóle nie emituje. Komunikują się głównie za pomocą urządzeń opartych o fale grawitacyjne albo linii sztywnych i transmiterów kierunkowych. Podobnie jak my, Sojusz używał sygnałów koherentnych tylko przez jakiś czas, zanim uznał, że to marnotrawienie energii. SETI od początku nie miało szans, bo szukali czegoś, co nie istniało.
– To wiele wyjaśnia.
– Czy przechwyciliście jakiś sygnał?
Sala uciszyła się, wszyscy spojrzeli na siedzącego u szczytu stołu, a Ruger na moment zesztywniał.
– Nie, sir.
– A więc w promieniu kilkudziesięciu lat świetlnych nie mają systemu operacyjnego…
– Powiedziałbym raczej kilkuset – poprawił Ruger. – Nie wydaje mi się, by Ross w ogóle posiadali taki system.
– To już coś.
– Tak, sir. Jeśli jednak my możemy wykryć zawirowania czasoprzestrzeni wytwarzane przez Aion, można się założyć, że oni także to potrafią. Ponowne otwieranie placówki nie wydaje mi się bezpieczne, przynajmniej dopóki nie będziemy wiedzieć więcej.
– Zgadzam się – powiedział prowadzący. – Będzie pan musiał wrócić z ambasadorem na kolejną misję.
– Rozumiem, sir. Czy mam jakieś dodatkowe rozkazy?
– Tak, wypatrywać wszystkiego, co można wykorzystać, aby rozpraszać uwagę Sojuszu. Niczego nie prowokować, a przynajmniej nie tak, by ślady prowadziły do nas, ale rządy na Ziemi chcą mieć jakieś opcje pod ręką, na wypadek gdyby obcy znów zaczęli spoglądać w naszą stronę.
Ruger zmarszczył brwi.
– To nie będzie takie trudne.
– Proszę wyjaśnić.
– Sojusz zawsze ma jakieś kłopoty graniczne, planety, na których toczy się rewolucja, tego typu sprawy. Nic na skalę naszych ostatnich kłopotów, ale jednocześnie wystarczająco duże, aby odciągnąć od nas ich siły i środki.
– Takie sprawy da się… rozdmuchać, jeśli dysponuje się odpowiednimi narzędziami – wtrącił milczący dotychczas generał.
– Tak długo, jak nie zostaniemy w to wplątani – warknął jakiś mężczyzna w garniturze. – Nie mamy w tej chwili środków, które można byłoby wrzucić do takiego kotła, nawet jeśli pewne firmy z branży obronnej byłyby tym zachwycone.
– W odróżnieniu od obcych na żadnym z naszych światów nie żyją inne gatunki – spokojnie odpowiedział generał. – Taki problem możemy mieć w przyszłości, ale upłynie jeszcze sporo czasu, zanim Hayden czy inna nasza kolonia podniesie rewoltę.
To stwierdzenie wywołało na sali pomruk, ale wszyscy byli raczej zgodni co do takiego wniosku.
Ruger pokiwał głową.
– Rozumiem. W takim przypadku potrzebował będę specjalisty, z którym mogę się konsultować, kogoś, kto zna się na tego typu operacjach.
– Ma pan kogoś konkretnego na myśli?
Ruger zaprzeczył ruchem głowy.
– Major Aida – odezwał się generał.
– To nazwisko brzmi znajomo – stwierdził mężczyzna w garniturze, wyraźnie usiłując sobie przypomnieć, gdzie je usłyszał.
– To ona jest osobą, która sprowadziła okręt obcych pod koniec wojny – wyjaśnił generał. – Ma także więcej niż ktokolwiek inny kontaktów bojowych z obcymi. Jest żołnierzem Wojsk Specjalnych, szkoleniowcem partyzantki i kulturoznawcą. To ktoś, kogo zrzuca się na tyły wroga w samym sprzęcie podstawowym, a po roku cały kraj albo planeta pogrążona jest w wojnie domowej. Nie przesadzam, dokładnie to zrobiła kilka lat temu tutaj, na Haydenie.
– To brzmi… przerażająco – przyznał Ruger, czując wyraźny dyskomfort z powodu skutków, jakie niosła za sobą działalność jednej tylko osoby – ale to dokładnie to, czego potrzebujemy. Jak długo potrwa ściągnięcie jej z Ziemi?
– Może pan ją mieć już dziś – uśmiechnął się generał. – Przebywa na stacji.