Hayden War. Tom 6. De Oppresso Liber. Evan Currie
osiemnaście lat i ukończyli zaawansowane szkolenie SOLCOM na czołowych pozycjach w swoich grupach, co pozwoliło im dostać się do zespołu major Aidy. O ile za sukces chciał ktoś uznawać możliwość oddania życia w jakiś paskudny sposób setki lat świetlnych od domu.
Pozostał jeszcze LT.
Porucznik Brad Kepler.
Prawdę mówiąc, Sorilla nie bardzo wiedziała, co o nim myśleć. W odróżnieniu od pozostałych posiadał nieco doświadczenia. Nie takiego jednak, jakiego oczekiwała major. Podczas wojny pełnił funkcję paramedyka na Aresie, planecie, na którą napadli Ross, zabijając tam prawie wszystkich.
Przez większość wojny Kepler służył w armii brytyjskiej, z której został na stałe przeniesiony do SOLCOM, gdzie zgłosił się na stanowisko specjalisty. Miał czyste konto, ale w jego zachowaniu było coś, co nie pasowało do złotych belek, które nosił. Sorilla uświadomiła sobie, że go nie lubi, choć nie miała ku temu żadnych realnych powodów.
Podejrzewała, że stracił kogoś bliskiego na Aresie. Bliższego, niż wskazywałyby dane osobowe. Jego profil psychologiczny nie wykazywał jednak ksenofobicznych tendencji, inaczej Aida wykopałaby go osobiście z zespołu. Nie miała jednak złudzeń, ten człowiek pragnął zemsty.
Teoretycznie nie stanowiło to problemu, ale z własnego doświadczenia Sorilla wiedziała, że najgorszym bagażem, jaki żołnierz mógł nieść ze sobą na akcję, było pragnienie odwetu.
* * *
Tak ona, jak i pozostali członkowie zespołu zmordowali się na treningu do granic wytrzymałości, ale Sorilla nie pozwoliła im na odpoczynek. Dla nich wszystkich lepiej by było, gdyby przez większą część lotu spali, a doprowadzenie organizmów do skraju wyczerpania stanowiło najlepszy sposób, by to osiągnąć.
Oczywiście wszyscy spełniali warunki do zrzutu, ale Sorilla jako jedyna w zespole miała już za sobą prawdziwe desanty bojowe. Pozostali wykonywali tylko treningowe. Spędzili także setki godzin w symulatorach. Jednak zamknięcie w plastikowo-węglowej kapsule o grubości kilkunastu centymetrów, chroniącej przed najbardziej surowym środowiskiem, jakie można było sobie wyobrazić, miało zupełnie inne oddziaływanie psychologiczne.
Tak więc rano Aida z uśmiechem odnotowała, że jej ludzie niemal marzą, by w końcu zamknięto ich w kapsułach po wycisku, jaki zafundowała im w nocy. Chwyciła poręcz i wślizgnęła się do własnej bańki. Najpierw stopy, potem reszta ciała. Natychmiast połączyła systemy środowiskowe swojego pancerza z aparaturą miniaturowego pojazdu. Wokół niej kręcili się technicy.
– Wszystkie systemy sprawdzone, ma’am. Gotowi do startu? – spytał jeden z nich.
Sorilla uniosła kciuk.
– Gotowi.
Mężczyzna uśmiechnął się.
– Proszę im tam zgotować piekło, ma’am.
Zamknięto i uszczelniono pokrywę. Kapsuła zadrżała.
„Piekło to moja specjalność”.
2
Dziecko Boga
Świat Boga wisiał na niebie, w które się wpatrywali. Jego światło tłumiło blask znajdujących się dalej gwiazd, tak jak to było zawsze i zawsze będzie. Ci, którzy żyli na Dziecku, mogli obserwować gwiazdy tylko wtedy, kiedy opuścili komfortową jasną część księżyca i przenieśli się na drugą stronę, na której dzień i noc następowały po sobie naprzemiennie zgodnie z ruchem obiegowym globu wokół odległego słońca.
– Jesteś pewien, że właśnie tu kazali nam być?
Korra w odpowiedzi skinął głową.
– Współrzędne były bardzo dokładne.
Syntha zadrżała, rozglądając się wokoło.
– To miejsce wydaje się doskonale widoczne. Władcy…
– Nazywaj ich tak, jak robią to ludzie – zaoponował Korra. – To Ross Ell. Nic więcej.
Zadrżała ponownie, ale przytaknęła. Następnym razem postanowiła po prostu unikać tego tematu. Nie chciała narażać się na gniew tych, którzy tak łatwo opanowali planetę.
– Dlaczego nie wylądują na ciemnej stronie? – spytała. – Okręt z pewnością zostanie tu zauważony.
– Nie wiem – przyznał Korra. – Trudno powiedzieć, ale to zależy od ich technologii. Być może posiadają lepsze systemy maskowania, niż potrafimy sobie wyobrazić.
Syntha pokiwała lekko głową, nie wiedząc, czy powinno ją to uspokoić.
– Spójrz – powiedziała chwilę później – łzy boga.
Korra podniósł wzrok i dostrzegł grupę ognistych śladów, które przecinały niebo. Potwierdził cichym mruknięciem. Już miał zamiar skupić uwagę na czymś innym, kiedy zauważył, że ślady na niebie są krótsze niż zazwyczaj.
Naukowiec siedzący w jego duszy przejął kontrolę i całkowicie skoncentrował się na płonących obiektach, spadających jak ogniste krople. Wiedział, że były to odłamki skalne spoza systemu. Jego umysł rozpoczął natychmiast orientacyjne obliczenia, których wynik wskazywał, że spadną niebezpiecznie blisko miejsca, gdzie się znajdowali.
„Nie ma powodów do paniki” – pomyślał. „Spłoną w atmosferze. Nic nam nie będzie”.
Ukradkiem spojrzał na Synthę, ale nie wypowiedział swoich obaw głośno. Prawdopodobieństwo, że odłamki spadną na miejsce, gdzie stali, nawet jeśli dotrą do powierzchni, było niewielkie, ucieczka nie miała więc sensu. W praktyce sprowadzało się to do tego, że odłamki mogły spaść w dowolnym miejscu, bez względu na to, w którą stronę by pobiegli.
Łzy rosły w oczach, a Korra uświadomił sobie, że coraz bardziej się denerwuje, czekając na nieuchronny błysk i huk, kiedy w końcu rozpadną się w zderzeniu z atmosferą. Każda kolejna sekunda, w której to nie następowało, wzbudzała coraz większy niepokój. W końcu rozległ się odległy grzmot, a obiekty zaczęły się rozpadać.
„Za wolno, powinny rozpaść się natychmiast…”
Od łez zaczęły się odrywać iskrzące fragmenty, szybciej niż reszta wytracając prędkość i znacząc na niebie płomienny ślad.
Kapsuły desantowe
Po trzech dniach spędzonych w klaustrofobicznie małej przestrzeni każdy ruch stanowił ulgę, ale podwójne wejście w atmosferę szargało nerwy.
Musieli użyć górnej warstwy atmosfery gazowego olbrzyma, by nieco zwolnić, w innym wypadku po uderzeniu w Dziecko pozostałyby po nich tylko kratery i nic więcej. Tak więc po krótkim przebywaniu w jego atmosferze mieli jeszcze wystarczającą prędkość, by wyzwolić się spod wpływu wielkiej planety i w prostej linii skierować ku Dziecku.
Tym razem tarcie i wstrząsy były słabsze ze względu na rzadszą atmosferę i mniejszą prędkość. Sorilla odprężyła się, gdy kapsuły weszły głębiej, zadziałały hamulce aerodynamiczne i skierowały miniaturowe pojazdy w stronę strefy zrzutu.
Miała nadzieję, że miejscowi byli punktualni. Ostatnią rzeczą, jakiej chciała, to dać się złapać na otwartym polu z niedoświadczonym zespołem. Jednak – tak czy inaczej – spadali.
– Sprawdzić dane telemetryczne – rozkazała. – Wprowadzić ostatnie poprawki albo będziecie musieli przejść różnicę na piechotę.
Zespół potwierdził. Wszyscy byli mniej więcej na kursie, więc nie naciskała więcej. Powierzchnia Dziecka zbliżała się szybko, a Aida widziała już pod sobą krystalicznie błękitne