Odyssey One. Tom 6. Przebudzenie Odyseusza. Evan Currie
pobierającymi promieniowanie słoneczne i przechowującymi je na użytek innych projektów. Na razie w większości zasilały Rój, ale procent ten malał w miarę, jak powstawały nowe satelity.
Eric widział plany na przyszłość układu i mimo pewnych obaw co do źródeł technologii znalazł się pod wrażeniem rozmachu wizji jej projektantów.
Były to jednak plany na później. Teraz miał wciąż robotę do wykonania.
Weston rzucił ostatnie spojrzenie na mknące przez kosmiczną czerń światła. Pomyślał o wszystkich, którzy zginęli na Marsie, i odmówił cichą modlitwę, po czym opuścił pokład obserwacyjny.
Ranquil, planeta Priminae
Admirał Rael Tanner spoglądał na nocne niebo nad planetą Ranquil. Migające gwiazdy, widziane przez gęstą atmosferę, kiedyś pomagały mu w spokojnym namyśle, w czasach kiedy jego stanowisko było w zasadzie ceremonialne i nieszczególnie istotne.
Dostał awans głównie dlatego, że nikt ważniejszy nie chciał tej pracy, a wielu uważało ją za bezsensowną i niewdzięczną, zamykającą ścieżki awansu we flocie handlowej. W dniu, w którym został admirałem, miał mieszane uczucia. Czuł dumę i szczerą satysfakcję, bo nigdy nie gardził tymi, którzy chcieli bronić jego ludzi, ale odczuwał również pewną melancholię. Każdy, kto wstąpił do floty, chciał mieć własny statek i wolność, aby dowodzić nim wedle uznania, a Tanner nie był wyjątkiem od tej reguły.
Na tym stanowisku nie miał dostać ani tego, ani tego.
W tych wczesnych dniach gwiazdy wydawały się mu czymś cudownym i radosnym. Uczucia te zastąpił strach przyniesiony przez Drasinów, który nie opuszczał go nawet teraz, choć ulegli zniszczeniu. Czysta radość była może dobra dla dzieci, ale Tanner i tak za nią tęsknił i miał nadzieję, że kiedyś powróci.
„To raczej się nie spełni” – pomyślał.
Od czasu pierwszego ataku Drasinów na kolonie Priminae wszechświat ogarnął mrok. Światła odległych gwiazd nie zwiastowały już nieznanych cudów, lecz ponure niebezpieczeństwa. Jego lud nie był nigdy bardzo zainteresowany eksploracją, ale w każdym społeczeństwie znajdowali się tacy, których ciągnęło na pogranicze. W młodości należał do nich właśnie Tanner, z czasem wyrósł jednak z młodzieńczych marzeń.
Cenił bezpieczną i spokojną kulturę Ranquil w stopniu, którego by niegdyś nie zrozumiał. Zdawał sobie jednak sprawę, że wielu, nawet wśród Priminae, pragnęło czegoś innego.
Dawniej uznano by ich za utrapienie społeczeństwa. Nigdy nie satysfakcjonowało ich to, jak mają się sprawy, zawsze chcieli czegoś nowego. Dla tych, których zadowalało tradycyjne życie w koloniach, ten sposób myślenia był niezrozumiały, a nawet wstrętny.
Teraz ci sami ludzie, którzy byliby kiedyś uważani za nieco niewygodnych, stanowili trzon nowej floty.
Dla Tannera, który od dawna balansował na granicy obu obozów, zmiana wiatru oznaczała zbliżenie z młodymi. Priminae długo cieszyli się pokojem, ale stan ten miał się ku końcowi.
Nadszedł czas, aby spojrzeć w niepewne jutro z obawą, ale także z nadzieją. Tanner był pewien, że nadchodzi wojna. Raporty od jego przyjaciela, kapitana – teraz komodora – Westona jasno na to wskazywały.
Czy podobało się to konserwatystom, czy nie, czasy się zmieniały.
Rozdział 1
Stacja Unity One
– Wejść.
Komodor Weston spokojnie wszedł do gabinetu, próbując nie dać po sobie poznać, że przeszedł go dreszcz. Znalazł się w innym biurze, w innym miejscu, ale wiedział, że nie będzie to miało znaczenia. Każda rozmowa tego rodzaju kończyła się dla niego i jego załogi walką na śmierć i życie.
– Pani admirał. – Uprzejmie skinął głową, gdy Amanda Gracen wskazała mu miejsce.
– Dzień dobry, komodorze – odparła Gracen, spoglądając na gwiazdy widoczne za jej biurkiem, po czym również siadając. – Czy pańska załoga wróciła już na pokład?
– W większości. Kilkorga brakuje, ale mają jeszcze parę godzin wolnego. Na okręcie wielkości „Odyseusza” zawsze ktoś się nieco spóźni, jak zapewne pani wie.
Gracen przechyliła głowę w bok z lekkim uśmiechem. Nigdy nie dowodziła okrętem kosmicznym, nie licząc krótkiej chwili na „Odyseuszu”, ale służyła w kanadyjskiej marynarce, a potem we flocie Konfederacji. Okręt z załogą tak liczną, jak ta na „Odyseuszu” w czasie wojny opuszczał czasem port bez jednego czy dwóch marynarzy.
Zdarzało to oczywiście rzadziej w czasie pokoju, częściowo dlatego, że grafik bywał nieco mniej napięty, a ludzie nie dezerterowali. Zwykle okazywało się, że ktoś zbytnio zabalował i albo upił się do nieprzytomności, albo został aresztowany.
Ręce do pracy zawsze były jednak w cenie, więc nie stosowano dotkliwych kar, chyba że chodziło o oficera.
– Tym razem nie musi pan odlatywać z niepełną załogą – stwierdziła po chwili admirał. – „Odyseusz” i reszta grupy dostaną misję patrolową, ale dokładny termin wylotu zależy od pana. Mamy jednak listę sektorów do zbadania.
Wyciągnęła ze sterty na biurku wyświetlacz elastyczny i podała go Westonowi.
– Znowu „Prometeusz”? – spytał, przyglądając się ekranowi.
– Częściowo – przyznała. – Włóczęgi Passera pracują w zawrotnym tempie, przyglądając się każdej gwieździe typu WTF, o której wiemy. Większość z nich nie budzi zastrzeżeń, ale mamy na tyle śladów zaawansowanej technicznie cywilizacji, czy też wielu cywilizacji, że myślimy o powołaniu specjalnego wydziału archeologicznego.
– Zapewne się przyda. – Weston przeleciał wzrokiem listę.
– Bez wątpienia. Problem w tym, że nie mamy dość okrętów, by to zrobić – powiedziała admirał Gracen i lekko się skrzywiła. – Co wydaje się niektórym nie przeszkadzać.
Weston na chwilę zamarł.
– Jak?
Aby zrobić to, co sugerowała admirał, ktoś musiałby mieć statek z napędem nadświetlnym, co nie wydawało się możliwe. Nie było szans, aby Konfederacja odtajniła szczegóły napędu tranzycyjnego, więc tylko… Teraz to on się skrzywił.
– Blok? – spytał, z góry znając odpowiedź.
– Sprzedają technologię, aby sfinansować rozwój floty – potwierdziła.
– Jezu. Mam nadzieję, że chociaż z jakimiś zabezpieczeniami.
Napęd nadświetlny Bloku oparty został na obliczeniach matematycznych dla napędu Alcubierre’a. Był dość funkcjonalny, zdecydowanie bardziej komfortowy niż napęd tranzycyjny, zwany też skokowym, choć również zdecydowanie wolniejszy. Problem w tym, że wymagał stworzenia studni grawitacyjnej, w którą nieustannie „wpadał” statek. Studnia przyciągała oprócz statku masę innych rzeczy, w tym promieniowanie. Więc w wypadku, gdyby zawiodły zabezpieczenia, cząstki o wysokiej energii mogłyby zostać uwolnione w momencie deceleracji. Wybuch promieni gamma, Hawkinga i Czerenkowa wystarczyłby, aby uczynić pobliską planetę, w której stronę skierowany byłby statek, niezdatną do życia.
Podczas inwazji Drasinów dowódca floty Bloku, Sun Ang Wen z krążownika „Weifang”, użył tej wady konstrukcyjnej jako broni masowego rażenia. Działania chińskiego kapitana prawdopodobnie uratowały Ziemię, dziesiątkując flotę najeźdźców,