Odyssey One. Tom 6. Przebudzenie Odyseusza. Evan Currie
tego, o czym marzyli, zapewne byli wściekli.
Steph tylko kiwał głową, udając współczucie.
– Nie ma nic złego w rozwaleniu paru Drasinów. Na moim Archaniele nadal są wymalowane ich głowy.
– Zapewne pod całym tym kurzem? – odpowiedziała zręcznie. Z przyjemnością zauważyła, że jego twarz nieco się zachmurzyła. Tym razem trafiła w czuły punkt.
– Jak dzieci. – Bosman Corrin stanęła między nimi, przewracając oczami. – Żadnych bójek na moim pokładzie.
Oficerowie spojrzeli na starszą bosman z ukosa, ale Corrin się nie przejmowała. Przez większość kariery musiała radzić sobie z pilotami, z których każdy był od niej wyższy stopniem, ale i tak żaden nie chciał podpaść kobiecie, która zajmowała się naprawami ich sprzętu.
Oczywiście nie zrobiłaby nic, co zmniejszyłoby skuteczność bojową eskadry, to nie wchodziło w grę, ale Steph dobrze wiedział, że mogła uprzykrzyć życie pilotom innymi sposobami.
Głośno się roześmiał.
– Proszę nigdy się nie zmieniać, bosmanie. Ale warto pamiętać, że mojego myśliwca pani już nie naprawia.
– Naprawdę myśli pan, że nie mam odpowiednich kontaktów i na pańskiej bestii?
Steph na chwilę zamilkł, po czym westchnął i uniósł dłonie w geście kapitulacji.
– No dobra, wolę tego nie sprawdzać.
Corrin skinęła głową, zachowując profesjonalizm, ale nadal emanując bezczelnym samozadowoleniem, godnym reprymendy, gdyby oficer był w stanie dobrze ją uzasadnić. Steph czasami zastanawiał się, czy istniał jakiś kurs dla starszych podoficerów, który tego uczył, ale uznał, że musiałaby go zabić, gdyby mu o tym powiedziała, więc nie pytał.
– Jak rozumiem, pani bosman niewiele się zmieniła od czasu „Odysei”? – spytała Alexandra oschle.
– No nie wiem. Chyba nieco złagodniała.
Gdyby spojrzenia mogły zabijać, to, które posłała mu Corrin, postawiłoby ją przed plutonem egzekucyjnym. Jeśli podoficerowie brali lekcje dotyczące tego, jak być bezczelnym wobec oficerów i uniknąć konsekwencji, to oficerowie kończyli kurs, jak wkurzać podoficerów mówieniem rzeczy, które każdy inny wziąłby za komplement.
– Jeśli skończyliście już, drogie dzieci – powiedziała w końcu bosman – mam tu pracę do wykonania.
Alexandra bez słowa uniosła dłonie, podczas gdy Steph się ukłonił. Corrin przewróciła oczami i odeszła, dalej mamrocząc coś o „dzieciach”.
Steph odczekał, aż znajdzie się poza zasięgiem słuchu, po czym spojrzał na Alexandrę i powiedział:
– Macie szczęście, że jest tutaj.
Komandor porucznik parsknęła.
– Wiemy. Ale jej tego nie powiemy.
Steph zachichotał, doskonale wiedząc, o co chodzi.
– Oczywiście, że nie.
Pilotka szczerze się uśmiechnęła.
– No więc co cię tu sprowadza, bohaterze?
Steph rzucił okiem na lśniące kadłuby vorpali, po czym odpowiedział:
– Przyglądam się tylko najnowszym zabawkom. Brzydkie bestie. Oczywiście w najlepszym militarnym sensie tego określenia.
Alexandra rozumiała, co komandor ma na myśli. Czasami sprzęt wojskowy był na tyle brzydki, że nabierał przez to pewnego praktycznego uroku. To był właśnie jeden z tych przypadków.
Nie musząc się przejmować przystosowaniem do atmosfery, vorpale miały długie dźwigary z zamontowaną bronią, zbiornikami z paliwem i modułowe skanery, wysunięte z głównego kadłuba dla maksymalnej wydajności.
Tylko wojskowi mogli kochać coś takiego.
– Słyszałam, że „Odyseusz” odlatuje – odezwała się nagle Alexandra. – To prawda?
– Tak, ale dopiero za parę godzin ludzie mają być na pokładzie. Minie pewnie ze dwanaście, zanim wszyscy rzeczywiście się na nim znajdą, wiesz, jak to jest.
Alexandra skinęła głową, zamyśliła się i uśmiechnęła.
– Skoro już tu jesteś, może masz ochotę polatać?
Steph spojrzał jej prosto w oczy.
– Myślisz, że dałoby się załatwić?
– Proszę cię – parsknęła i pomachała do kogoś po drugiej stronie pokładu startowego.
Steph zobaczył, jak Alexandra podchodzi do oficera starszego o przynajmniej dwa stopnie.
– CAG – powiedziała, gdy Michaels poszedł za nią. – Przedstawiam panu, komandorze, to nasz CAG.
– Miło mi – powiedział Steph, podając mężczyźnie rękę.
CAG było nazwą pochodzącą jeszcze z czasów morskich lotniskowców, na których dowódcę pilotów zwano Commander Air Group. We flocie kosmicznej, z braku powietrza, oficjalna nazwa brzmiała Commander Space Group, ale stary tytuł został.
– Nawzajem, komandorze Michaels – odparł CAG. – Pańska reputacja zdecydowanie pana wyprzedza.
– Głównie dzięki lataniu za Raze’em tam, gdzie anioły nie zaglądają. – Steph machnął ręką. – Przeżyłem tylko dzięki odrobinie szczęścia.
– Tak zwykle bywa. – CAG spojrzał na Alexandrę. – Co jest, Black?
– Mamy gotową maszynę treningową? Myślałam, że może pokażę naszemu gościowi, jak się lata na porządnych myśliwcach.
CAG patrzył jej w twarz przez kilka długich sekund, aż w końcu wskazał drugi koniec pokładu.
– Trójka jest zatankowana. Miała być zajęta, ale cywile spóźnili się na prom. Możesz ją wziąć.
– Dzięki.
Steph podziękował skinieniem głowy, po czym poszedł za porucznik. Zdecydowanie nie chciał przegapić takiej okazji, jak lot w myśliwcu. Promy i okręty to nie było to samo.
Hangar promów
Eric spotkał się w hangarze ze swoją pierwszą oficer, komandor Miriam Heath, aby odlecieć stamtąd z powrotem na „Odyseusza”. Postawna blondynka była tam kilka minut wcześniej i robiła przegląd wahadłowca przed odlotem, gdy wszedł po rampie.
– Sir, wszystko gotowe, możemy odlatywać – powiedziała Heath. Specjalista od załadunku wcisnął przełącznik, który schował rampę do środka wahadłowca i zamknął właz.
– Dziękuję, pani komandor – powiedział Eric, idąc wzdłuż rzędów mężczyzn i kobiet, przygotowujących się na krótki lot przez czerń kosmosu. – Proszę zapiąć pasy i lecimy.
– Sir – odparła Heath, zajmując jeden z foteli.
Eric zajrzał jeszcze do kokpitu.
– Gotowi do startu, sir? – spytał porucznik marines przy sterach.
– Owszem, Hadrian. Nikogo przy lidarze?
– Nie, sir – odparł porucznik Hadrian. – Sporo ludzi wciąż nie wróciło z przepustki.
– Mogę? – Eric wskazał fotel obok niego.
– Proszę bardzo, sir