Hayden War. Tom 7. Nowe otwarcie. Evan Currie
z Sojuszem starajmy się jak najmniej dać po sobie poznać. Wysyłajcie ich do mnie, gdy tylko się da. Zapewne będziecie mieć z nimi do czynienia w przyszłości, ale na razie będę waszą tarczą. To moje ostatnie rodeo. Niech sporządzą sobie mój szczegółowy profil. Na pewno będzie bardzo zabawny, ale szczególnie im się nie przyda.
– Tak jest – odparł major. – Dopilnuję, żeby wszyscy to rozumieli.
Sorilla skinęła głową, wiedząc, że tak będzie. Piąta Grupa nie bez powodu zwana była Cichymi Profesjonalistami. Nie zaciągnęli się dla sławy i fortuny. Służba w Wojskach Specjalnych była w końcu najbardziej niewdzięczna w całej armii. Gdy ci ludzie dobrze się sprawili, nikt nie wiedział nawet, że byli w danym kraju. A jeśli ktoś wiedział, znaczyło, że ktoś inny spieprzył sprawę. Wszyscy w tym pomieszczeniu dobrze o tym wiedzieli. Ich zadaniem było nie rzucać się w oczy.
Chwała była dla Navy SEALs.
– Powiedziano mi, że dowódca Sojuszu, z którym będziemy współpracować, to ktoś, z kim miałam już okazję się zmierzyć. To lucjański Strażnik, czyli odpowiednik SEAL, tylko że twardy.
Kilku ludzi osób zaśmiało się, ale umilkli, gdy major spojrzał na nich krzywo.
Sorilla zignorowała ich – jej komentarz miał wywołać właśnie taką reakcję.
– Oznacza to, że zapewne będzie zwolennikiem bezpośredniej konfrontacji – kontynuowała. – Co nie byłoby takie złe, gdybyśmy byli w stanie znaleźć wszystkie cele, ale wiecie, jak z tym jest.
Strickland przytaknął. Partyzanci polegali zwykle na możliwości ukrycia się przed regularnymi wojskami, z którymi walczyli. Chociaż zdarzały się wyjątki, zwykle bojownicy nie mieli większych szans z prawdziwą armią. Gdy regularne siły były w stanie ich znaleźć, partyzanci po prostu ginęli. Od umiejętności chowania się zależało przetrwanie, więc każda działająca dłużej partyzantka musiała z konieczności się tego nauczyć.
– Przypuszczam, że większość czasu zajmie mi przekonywanie go, że bezpośrednie starcie to zły pomysł, i powstrzymywanie jego Strażników przed narażeniem na szwank naszej operacji – uprzedziła. – Mimo wszystko jednak siłom Sojuszu zdarzało się już mnie zaskoczyć, więc zobaczymy, jak to będzie. Co do prawdziwej walki, mogę potwierdzić ich kompetencje. Pilnujcie, żeby nasi ludzie uważali na plecy. Strażnicy raczej nie chowają urazy do ludzi, ale wyjątki zawsze się zdarzają.
– Nie myśli pani, że będą mieli problem ze współpracą z nami? – Strickland był sceptyczny.
– Jak najbardziej będą mieli, ale wydaje mi się, że bardziej przejmą się wtedy, gdy zaczniemy wtrącać się do ich akcji. Traktujcie ich jak SEALs albo rangerów. Są zawodowcami o wysokiej motywacji i chcą tam być. Pisali się jednak na akcję, a nie żmudną robotę. Raczej nie będą zbyt cierpliwi.
– Cóż, zapewne powinienem się tego spodziewać – westchnął Strickland.
Wojska Specjalne często zajmowały się długoterminowymi działaniami. Nie budowało się ani nie obalało funkcjonalnego systemu z dnia na dzień. W każdym razie jeśli nie chciało się zwracać na siebie uwagi. Zwykle trzeba było całych lat drobnych działań to tu, to tam, aż wszyscy zyskiwali przekonanie, że to ich pomysł.
Wymagało to sporo czasu, ale działało.
Natomiast spektakularne rozwiązania zwykle okazywały się rozwiązaniami tymczasowymi.
– Nie martwię się jednak szczególnie o Lucjan – powiedziała Sorilla. – Bardziej niepokoi mnie wywiad Sojuszu. To i północnoamerykańska kolonia.
– A europejska nie?
Pokręciła głową.
– Muzułmańscy ekstremiści są efekciarscy, ale dość nieskuteczni. Jasne, zabiją trochę ludzi, ale prawdziwe szkody wyrządzi przesadzona reakcja na ich metody. To, co na razie przeczytałam, nie brzmi jak coś w ich stylu. Potrzebuję więcej informacji, ale atak bronią chemiczną do nich zupełnie nie pasuje. Muzułmańscy fundamentaliści nie są tak kompetentni. Spodziewałabym się w ich przypadku raczej zamachów samobójczych.
– Cóż, nie myli się pani. Więc raczej biali suprematyści?
– Być może. – Sorilla nie była na razie stuprocentowo pewna. – Chwilowo jednak trudno powiedzieć. Są bardziej niebezpieczni w Stanach, bo łatwiej wtapiają się w tłum i jest ich więcej. W innych częściach świata to muzułmańscy ekstremiści są rzeczywistym zagrożeniem, więc wszystko sprowadza się do tego, która z grup jest bardziej zdesperowana. Cóż, chyba przekonamy się dopiero na miejscu.
Desperacja była typową cechą skutecznych grup terrorystycznych. Bez desperacji napędzającej ich kampanie rekrutacyjne tego rodzaju ugrupowania zwykle szybko się rozpadają. Niewielu ludzi jest dość fanatycznych, by poświęcać życie takiej sprawie, jeśli nie są skrajnie zmotywowani.
– Szczerze mówiąc – dodała Sorilla – nie wykluczałabym trzeciej opcji.
– Trzeciej opcji? – Major wyglądał na zaskoczonego. – Nic nam nie mówiono o trzeciej opcji.
– Sojusz ma własne grupy terrorystyczne i ruchy oporu. Wykorzystanie niezidentyfikowanej do tej pory broni chemicznej sprawia, że zastanawiam się, czy aby któraś z tych grup nie wspiera ludzkich partyzantów, żeby ukryć własne zaangażowanie w konflikt.
– Jezu – westchnął major. – Tak jakby to wszystko nie było już dość skomplikowane.
– Witamy w polityce międzygwiezdnej, majorze – oznajmiła Sorilla z krzywym uśmiechem. – A to dopiero pierwsza lekcja. Spodziewam się, że będzie znacznie gorzej. Więc jak już będziemy na miejscu, proszę się trzymać blisko, ale pozostać za mną. SOLCOM chce, aby wiedział pan wszystko to, co ja, ale pozostał niewidzialny. Ja już stałam się sławna, przynajmniej dla wroga. Proszę nie popełniać tego samego błędu.
Parsknął rozbawiony, ale skinął głową.
– Tak jest.
– Dobrze. – Uśmiechnęła się. – Swoją drogą, gdzie jest moje biuro? Muszę przygotować odprawę.
– Pokażę pani. Wszystko już czeka, pani pułkownik.
* * *
Kriss syknął z bólu, obudziwszy się z narkotycznego zamroczenia, co zwróciło uwagę najbliższego lekarza.
– Spokojnie, Strażniku – usłyszał głos. – Wpadliście w zasadzkę.
– Zasadzkę? Na Otchłań! – powiedział z wysiłkiem. – Ci tchórze nie byli nawet na planecie, prawda?
– Nie, raczej nie – odezwał się drugi głos.
Kriss odwrócił się z bólem, spoglądając gniewnie na stojącego obok Sienele.
– W takim razie informacje waszego wywiadu były błędne.
– Na to wygląda – odparł Sienele. – Przepraszam za to.
Kriss odwrócił wzrok od Sin Fae, nie zmieniając wyrazu twarzy, choć wydusił z siebie odpowiedź.
– Błędy się zdarzają.
– Chciałbym, żeby był to jedynie błąd – westchnął Sienele. – Niestety, obawiam się, że ci wichrzyciele przekupili kogoś wewnątrz mojej organizacji.
Lucjanin odwrócił się ponownie, przeszywając wzrokiem rozmówcę.
– Nie widzę, w jaki inny sposób nasze informacje mogłyby być aż tak nieścisłe – dodał Sienele, nerwowo przechadzając się po pomieszczeniu. – Oczywiście nie jesteśmy idealni, ale nie powinniśmy tak się mylić, Strażniku Kriss.
Kriss