Hayden War. Tom 7. Nowe otwarcie. Evan Currie

Hayden War. Tom 7. Nowe otwarcie - Evan Currie


Скачать книгу
major wrzuciła do niej plecak, a następnie szczelnie zamknęła. Ten lądownik został na Haydenie po tym, jak jej statek matka uległ zniszczeniu na orbicie.

      SOLCOM nie przyleciał go odebrać, więc zakupiła kapsułę jako złom i po wydobyciu z dżungli, która prawie pochłonęła pojazd, bez problemów doprowadziła go do użytku i przerobiła. Największy problem stanowiło znalezienie lokalnego paliwa dość gorącego, by utrzymać lądownik w powietrzu, ale węglowodory łatwo było dostać na Haydenie, więc była to tylko kwestia uruchomienia automatycznej rafinerii.

      Kontakty wojskowe, które nawiązała przez lata, nadawały się do tego idealnie. Jako specjalistka od budowania infrastruktury, przynajmniej tej potrzebnej do wsparcia sił zbrojnych, nie miała oporów przed wykorzystaniem tego, czego nauczyła jej armia, w cywilnym życiu.

      „Gdy w końcu pozwolą mi przejść do cywila” – pomyślała.

      – Zapewne wracasz do łącza? – spytał Jerry, przyglądając się lądownikowi. – Czy może prosto… w górę?

      Sorilla spojrzała na hak wciąż zamontowany do pojazdu, pozwalający na przechwycenie go przez statek na trajektorii suborbitalnej, i roześmiała się.

      – Nie, lecę z powrotem do łącza. Nie mam kwalifikacji, żeby dokować do okrętu kosmicznego w jednym z tych żelastw. Ani w niczym innym.

      „Może w tytanie” – pomyślała. Chociaż jeszcze nie miała okazji.

      – Jeśli chcesz, mogę tu wpaść co jakiś czas i zobaczyć, czy wszystko w porządku – zaproponował Jerry.

      – Dzięki. Skorzystam z propozycji. Nie powinno to być dla ciebie szczególnym kłopotem, nie licząc lotu na taką odległość. Cały sprzęt jest zautomatyzowany, a ja dobrze o niego dbałam. Powinien przez jakiś czas nieźle się sprawować.

      Jerry machnął ręką na wzmiankę o odległości.

      – I tak planowałem przeprowadzić szeroko zakrojone badania botaniczne na subkontynencie, więc to dobra wymówka, żeby spędzić tu nieco czasu. Czy powinienem się martwić twoimi… systemami obronnymi?

      Skrzywił się, zadając to pytanie. Nie podobało mu się, że był namierzany za każdym razem, gdy pojawiał się w okolicy.

      Sorilla pokręciła głową.

      – Nie. Tak naprawdę nie są uzbrojone. Skanuję okolicę, żeby wiedzieć, czy ktoś się zbliża, i żeby wojskowi grzecznie się zachowywali.

      Jak większość jej sprzętu, wyrzutnie ziemia–powietrze stanowiły wyposażenie wojskowe, które zostało tu po wojnie. Wszystko to było przestarzałe, przeznaczone na złom i, technicznie rzecz biorąc, zostało rozbrojone, zanim jej to sprzedano. Znalezienie części, by znów uzbroić sprzęt, sprawiło nieco trudności, ale tylko dlatego, że musiała sprowadzić jedną rakietę z Ziemi, żeby rozebrać ją na kawałki i napisać kod dla fabrykatorów.

      SOLCOM-u nie obchodziło, czy są uzbrojone, dopóki prawnie nie odpowiadali za żaden jej aktywny sprzęt. A lokalny rząd nie stworzył żadnych regulacji dla subkontynentu. Oczywiście miało się to niedługo zmienić, ale Sorilla uznała, że wtedy będzie się tym martwić.

      – Całe szczęście – odparł Jerry z wyraźną ulgą. – Mogę korzystać z twojego sprzętu, gdy będę w okolicy?

      – Proszę bardzo – odparła, robiąc przegląd lądownika przed odlotem. Była mechanikiem i pilotem w jednej osobie, ale na szczęście sprzęt zbudowała dla SOLCOM-u rosyjska firma. Nie był elegancki, ale dość solidny, by przelecieć cało przez czarną dziurę i aby dało się go naprawić kawałkiem drutu.

      Idealny dla jej potrzeb w krótkim okresie i wystarczający w dłuższym.

      – Wyślę ci kod dezaktywujący zabezpieczenia – powiedziała. – Ale trzymaj się z dala od zbrojowni. Jest oznaczona.

      – Żaden problem. Dość się tego naoglądałem – odparł, wiedząc, co zapewne tam trzyma. – Wystarczy mi mój karabin, dzięki.

      Sorilla uśmiechnęła się. Jerry zawsze był niechętnym żołnierzem, naukowcem-dżentelmenem, wbrew własnej woli zmienionym w partyzanta. Dawniej pewnie byłby farmerem, ale teraz rolnictwem zajmowały się maszyny. Badania naukowe pozostały jedną z niewielu naprawdę ludzkich dziedzin.

      I wojaczka.

      – Wygląda na to, że jestem gotowa do odlotu – stwierdziła w końcu. – Chyba że chcesz jeszcze o czymś pogadać?

      – Nie, chciałem tylko sprawdzić, co u ciebie, i przy okazji pobrać parę próbek. Jak zwykle.

      – Pobieraj do woli. Nie potrzebuję eskorty.

      – Dzięki. Będę pilnować twoich botów. Masz coś przeciwko temu, żebym przyprowadził paru studentów? Będę ich trzymać z dala od twoich rzeczy.

      – Wszystko, co groźne, jest dobrze zabezpieczone. – Machnęła ręką na jego obawy. – Tylko niech schodzą z drogi moim MOFA. Chcę tu mieć prawdziwy dom, gdy wrócę.

      – Jasne, sierżancie. I dzięki.

      Sorilla pokręciła głową, otworzyła boczny właz i weszła do pojazdu.

      – Żaden problem, Jer. Jeszcze nie odjechałam na tyle, żeby mieć aż taką paranoję. Jeszcze.

      Roześmiał się, widząc, jak kobieta uśmiecha się na własne słowa. Oboje wiedzieli jednak, że jest w tym ziarno prawdy. Było w niej teraz coś, czego nie miała, gdy po raz pierwszy wylądowała na Haydenie.

      Cała ta walka przez lata ją zahartowała. Nie była nigdy miękka, ale sama musiała przyznać, że nie miała już dawnej elastyczności. Sorilla zdawała sobie sprawę, że jest teraz twarda, ale i krucha. Spodziewała się, że w każdej chwili może otrzymać cios, który na dobre ją rozbije.

      Być może była to paranoja, ale wiedziała doskonale, że nie trzeba wiele, aby te obawy się ziściły. Musiała się rozprężyć, pozwolić, aby jej stal stała się czymś twardym, ale elastycznym. Może kiedyś w końcu będzie miała okazję.

      Sorilla wdrapała się do kokpitu lądownika i opadła na fotel pilota. Wychyliła się przez okno.

      – Mówię serio! Trzymaj się z dala od zbrojowni, Jer!

      Po tych pożegnalnych słowach opuściła pancerną szybę i szczelnie zamknęła okno. Jerry odszedł na bezpieczną odległość, gdy wielkie turbiny lądownika zaczęły skowyczeć.

      Patrzył, jak metalowa bestia powoli unosi się nad polanę i z rykiem odlatuje.

      – Powodzenia, sierżancie! – powiedział, gdy stracił z oczu lądownik. – I spraw im piekło, gdziekolwiek lecisz.

      USV „SOL”

      Orbita Haydena

      – Panie generale…

      – Tak, o co chodzi? – spytał Mattan, zerkając znad ekranu komputera.

      – Chciał pan wiedzieć, kiedy zarejestrujemy ruch w tamtym obszarze, sir – stwierdził adiutant.

      – Zakładam, że zarejestrowaliście – powiedział oschle staruszek. – Mówże.

      – Śledzimy opuszczający ten teren lądownik Thunderbolt Pięć, lecący w stronę głównego kontynentu i łącza, sir.

      Mattan skinął głową.

      – Dziękuję, to wszystko.

      – Tak, sir.

      Czekał, aż drzwi się zasuną, po czym wysłał sygnał ze swojego komputera.

      – Tak, generale? – Twarz admirała Rugera pojawiła się na ekranie niemal natychmiast. Ten człowiek


Скачать книгу