Hayden War. Tom 7. Nowe otwarcie. Evan Currie
doświadczenia z rządowym żargonem, żeby umieć czytać między wierszami. Jej przełożeni sugerowali, aby wysłać Aidę na wakacje kilkanaście razy podczas wojny, ale doświadczeni ludzie byli na tyle w cenie, że czas na odpoczynek miewała tylko wtedy, gdy wymieniano jej implanty. A nawet wówczas skrócono jej okres rekonwalescencji, gdyż należało wysłać ją na misję.
Jej badania psychiatryczne też zostały ocenzurowane, nie licząc kolejnej rekomendacji, tym razem od psychiatry SOLCOM-u, żeby zrobiła sobie wolne.
Był to powtarzający się wciąż wzorzec, pasujący do kobiety, którą poznał, gdy wrócił do domu po inwazji obcych jako pasażer na okręcie klasy Cheyenne. Miała wtedy… niesamowitą prezencję. Niczym bohaterowie, o których czyta się w książkach do historii. Od tego czasu patrzył, jak robiła się coraz mniejsza i cichsza.
Gdy złożyła wniosek o przyznanie ziemi, był skłonny dać jej grunta, gdziekolwiek chciała, pod warunkiem że nie trzeba by zabrać ich komuś innemu. Gdy poprosiła o teren na subkontynencie, tym łatwiej było mu przyznać jej więcej, niż pierwotnie chciała, w ramach wdzięczności za uratowanie kolonii. Przez ostatnie kilka miesięcy często ją odwiedzał, by poznać legendę.
W jego ocenie było z nią coraz lepiej, choć martwiła go, podobnie jak innych jej przyjaciół, skłonność kobiety do samotności.
Gil nie był zadowolony z tego, że Sorilla znowu wyrusza na misję na pokładzie okrętu SOLCOM-u.
Koloniści spokojniej spali, gdy była na powierzchni planety, nawet jeśli brzmiało to nieco śmiesznie. Ale też zdążył uznać ją za przyjaciółkę, którą najwyraźniej SOLCOM próbował teraz odzyskać.
– Mogłam odmówić – powiedziała, jakby czytała mu w myślach.
Gil pokręcił głową.
– To czemu tego nie zrobiłaś?
Sorilla zastanowiła się chwilę. Szczerze mówiąc, nie znała odpowiedzi. Mattan ją zaciekawił. Kolonie Diaspory były żywą historią. Teraz, gdy wiedziała już, że część z nich przetrwała, zżerała ją ciekawość, co z nich wyrosło. Ale Sorilla podejrzewała, że zgodziła się po prostu z przyzwyczajenia.
– To ważne – powiedziała w końcu. Brzmiało to słabo dla niej samej, nawet jeśli mówiła prawdę.
– Zawsze będzie coś ważnego – odparł spokojnie Gil. – Czas, żeby inni się tym zajęli.
– Ostatnia misja, Gil. Papiery, które złożyłam, nadal są aktualne. Gdy wrócę, będzie koniec.
– Cóż, twój powrót to chyba najlepsze, na co mogę liczyć. Postaraj się, co? Sporo ludzi spokojniej śpi, wiedząc, że jesteś gdzieś w dżungli.
Roześmiała się.
– Na pewno dadzą sobie radę beze mnie.
– Oczywiście – zgodził się. – Znasz naszych, są twardzi. To nie znaczy jednak, że nie mają symboli, w które wierzą. Ludzie naprawdę lepiej się czują, gdy tu jesteś.
– No dobra. Zrobię, co w mojej mocy. Mam tu w końcu sporo pracy.
– Trzymam za słowo. – Uznał to za dobry moment, żeby zmienić temat. – Monitorowałem plany, które złożyłaś. Ambitne.
Bardzo ambitne, zwłaszcza jak na mieszkającą samotnie kobietę. Gdy autoryzował przydział w miejscu, o które prosiła, nie zastanawiał się nad tym zbytnio. Spodziewał się, że Sorilla wykarczuje kawałek dżungli i zacznie siać rośliny farmaceutyczne, najcenniejszy towar eksportowy planety. Nie spodziewał się, że zacznie przygotowywać teren pod coś, co w zasadzie było małym miasteczkiem, i roześmiałby się na taką sugestię, gdyby nie to, że widział jej rój mobilnych fabrykatorów.
Sam Gil nie miał dostępu do takich mocy przerobowych. Cała kolonia w sumie być może miała, ale osobiście w to wątpił. Jej MOFA były nowsze niż te, którymi dysponowali koloniści, bo nikt nie widział potrzeby zastępowania nowościami czegoś, co sprawdzało się przy ich ograniczonej populacji. To, że było ją stać na tak wiele MOFA najnowszej generacji, stanowiło dla niego szok, ale tylko do chwili, kiedy ustalił, że nabyła je za cenę złomu, gdy Konglomerat Górniczy Ares zwinął się i nie chciał płacić za sprowadzanie narzędzi do domu.
Po wojnie zostało mnóstwo nieużywanego sprzętu. Na Haydenie było to głównie wyposażenie wojskowe – stare czołgi, lekkie drony bojowe, uszkodzone i nieuszkodzone lądowniki, do tego diabli wiedzą ile broni palnej, a nawet sprzętu obcych, który wciąż znajdowali w dżungli. Można by od tego osiwieć, gdyby nie fakt, że włosy Gila straciły pigment lata temu.
W różnych systemach panowała jednak różna sytuacja. Ares zajmował się rzadkimi metalami na długo przed wojną. Powstał, by dostarczać SOLCOM-owi i SOLCORP-owi materiałów potrzebnych do komputerów kwantowych i napędów VASIMR, udawał się tam, gdzie znaleziono kosmiczne zasoby tych minerałów. Gdy Ross wyrządzili tak wielkie zniszczenia, nie było szans, aby korporacja Ares zapłaciła za naprawę jednej dziesiątej potrzebnego sprzętu. Więc wycofali się, zostawiając wszystko. Materiały, cenne na Ziemi czy Haydenie, nie były warte kosztów transportu dla Aresa.
Sorilla wzruszyła ramionami.
– Skoro mam środki, uznałam, że nie ma sensu budować domu tylko dla siebie.
– Większości ludzi wystarczyłaby plantacja z pokojami gościnnymi, nie małe miasteczko. Szczególnie że na razie nie ma tam kto mieszkać.
– Poczekają – odparła z pewnością siebie. – Kamienno-węglowe budynki nie zniszczeją za ludzkiego życia. Poza tym uważam, że przydadzą się szybciej, niż myślisz.
– No cóż, to tylko maszyny. Dopóki o nie dbasz, możesz budować, co chcesz.
– Skoro tu jestem… – powiedziała Sorilla, jakby przyszło jej coś do głowy. – Gdy mnie nie będzie, może tu przylecieć mój ojciec. Byłabym wdzięczna, gdyby miał go kto oprowadzić po okolicy, zawieźć na moje ziemie, jeśli będzie chciał, albo załatwić mu pokój tutaj. Na mój koszt.
– Oczywiście – odparł Gil. – Zajmę się tym. Nie wiedziałem, że planuje się tu zjawić.
– Zmarnować szansę na zobaczenie nowego, dzikiego pogranicza? – parsknęła. – Nie dałoby się go odpędzić. To była kwestia czasu. Został na Ziemi tak długo tylko dlatego, że wychowywał mnie po śmierci mamy.
Spojrzała przez okno widokowe na planetę pod nimi.
– Ciekawe, co by było, gdyby po prostu spakował się i udał na statek kolonizacyjny.
– Choć wierzę, że byłabyś nieoceniona dla każdego świata, a najlepiej dla naszego – Gil uśmiechnął się – chyba jednak dobrze, że zrobił tak, jak zrobił.
– I jakoś to wyszło – stwierdziła po chwili zastanowienia. W końcu potrząsnęła głową. – No cóż, muszę lecieć.
– Dziękuję za przybycie. – Gil uścisnął mocno jej dłoń. – I powodzenia na misji.
– Dziękuję, gubernatorze Hayden – odparła Sorilla z uśmiechem. Zarzuciła plecak na ramiona i ruszyła do centralnej windy.
Gil patrzył, jak odchodzi, aż w końcu zniknęła mu z oczu. Wrócił myślami do teraźniejszości i czekającej go pracy.
– Sal – powiedział – zanotuj, że chcę wiedzieć, jeśli przybędzie tu ojciec major Aidy. Będziesz musiała to sprawdzić, ale zapewne nazwisko ma to samo.
– Zajmę się tym.
– Dziękuję.
USV „SOL”
Okręt Zjednoczonej Floty Solarnej